Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Drobny, zły i brzydki

Charles Manson – psychopata z dożywociem. Media zbudowały jego kult

Charles Manson w drodze na sądowe przesłuchanie, Los Angeles, 1 września 1970 r. Charles Manson w drodze na sądowe przesłuchanie, Los Angeles, 1 września 1970 r. John Malmin/Polaris / EAST NEWS
Charles Manson, przywódca bandy, która dokonała masakry w willi Romana Polańskiego, był drobną szumowiną.
77-letni Charles Manson odbywa dożywotni wyrok w kalifornijskim więzieniu. Znów odmówiono mu zwolnienia warunkowego (fot. z 2009 r.)AFP/EAST NEWS 77-letni Charles Manson odbywa dożywotni wyrok w kalifornijskim więzieniu. Znów odmówiono mu zwolnienia warunkowego (fot. z 2009 r.)
Debra Tate, siostra Sharon, walczy już nie tyle o pozostawienie Mansona za kratkami, bo zdaje się, że tę bitwę ostatecznie wygrała, ale o pamięć o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą.SIPA/EAST NEWS Debra Tate, siostra Sharon, walczy już nie tyle o pozostawienie Mansona za kratkami, bo zdaje się, że tę bitwę ostatecznie wygrała, ale o pamięć o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą.

Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE w kwietniu 2012 r.

Co kilka tygodni prezentujemy postać seryjnego zabójcy. Odcinek o was należał do najpopularniejszych – telewizyjny showman Wayne Gale mówi do świeżo schwytanej przestępczej pary Mickeya i Mallory Knoxów.

– A John Wayne Gacy? – dopytuje Mickey.

– Też był.

– Kto stał lepiej?

– Odsadziliście go.

– A ten szalony dupek, Ted Bundy?

– Ten wariat? W skali Nielsena dostaliście więcej. Jesteście wielcy.

– A Manson?

– Manson was pobił.

– Niełatwo pobić króla – wzdycha zrezygnowany Knox.

To „Urodzeni mordercy”, film Olivera Stone’a. Ale i szczera prawda. W rankingu morderców mierzonym niezdrowym zainteresowaniem opinii publicznej i wcale nie zdrowszą ekscytacją mediów Charles Manson od czterech dekad z okładem panuje niepodzielnie. 11 kwietnia 77-letni dziś kryminalista po raz dwunasty – i zapewne ostatni, bo na kolejną taką szansę musi poczekać 15 lat – spotkał się z odmową zwolnienia warunkowego. Zresztą chyba nie bardzo na nie liczył. Od 1997 r. nie stawił się nawet przed obliczem rady ds. zwolnień warunkowych, nie przekonywał do swoich racji, nie prosił. Co zapewne na niewiele by się zdało, bo od czasu poprzedniego zebrania rady, przed pięcioma laty, dał się przyłapać na grożeniu strażnikowi, a w jego celi znaleziono broń i telefon komórkowy. „Rozmawiał z osobami z siedmiu różnych stanów!” – podniecali się dziennikarze, być może snując wizje, że starszy pan kieruje zza krat siatką terrorystyczną i rewolucja Helter Skelter wkrótce wejdzie w nową fazę. Byłoby o czym pisać, prawda?

Nie wypuszczajcie mnie!

Czym Manson tak się zasłużył, że na pytanie o najsłynniejszego mordercę w dziejach, każdy wskaże właśnie jego (wymiennie z Kubą Rozpruwaczem, ale ten drugi to bardziej legenda niż postać z krwi i kości)? Przecież wyczyny Amerykanina to fraszka przy tym, co zrobili sądzony właśnie Anders Breivik (77 ofiar), rosyjski zwyrodnialec Andriej Czikatiło (56), Wampir z Zagłębia (któremu przypisuje się 21 ofiar) czy wspomniany wcześniej jego rodak Gacy (34 zabójstwa).

Jeśli dobrze się przyjrzeć, to żadna z ofiar bandy Mansona nie zginęła z jego ręki i choć on sam twierdził, że ma na sumieniu sporo ludzkich istnień, nie ma dowodów na to, że było to coś więcej niż czcze przechwałki drobnego złodziejaszka, który chce w półświatku uchodzić za bezwzględnego killera. Może więc w całej tej sprawie chodzi przede wszystkim o wpływ, jaki Manson miał na swoich ludzi? Bije go na łeb choćby Jim Jones, który nie dalej jak w 1978 r. nakłonił do wypicia śmiertelnej trucizny ponad 900 członków swojej sekty – a jednak świat o nim zapomniał.

Charles Manson urodził się nikim. A konkretnie jako syn prostytutki i nieznanego ojca. Wychowywany był przez dalszą rodzinę i odpowiednie instytucje państwowe, a wszędzie, gdzie trafiał, zbierał tęgie lanie. Nie zdobył wykształcenia, nie miał zawodu ani większych ambicji. Większość swego młodego życia spędził za kratkami. Za drobiazgi. Geniuszem zła nie był. Jak większość przestępców zresztą. Badania prowadzone przez FBI dowodzą, że inteligencja seryjnych morderców odzwierciedla pełne spektrum społeczne – od granicy upośledzenia umysłowego, po ponadprzeciętne zdolności intelektualne. Choć oczywiście lepiej wierzyć, że poluje na nas Hannibal Lecter niż popychadło ze stacji benzynowej, które ledwie rozumie instrukcję obsługi otwieracza do butelek. „Prawdziwy Charles Manson był półanalfabetą i drobną szumowiną – złodziejem samochodów, fałszerzem czeków, alfonsem i dilerem – tak niepewnym swoich zdolności do przetrwania w prawdziwym świecie, że w dniu zwolnienia, które pchnęło go ku niesławie, błagał władze więzienia, żeby go nie wypuszczały” – pisała w 2004 r. Denise Noe z „Crime Magazine”.

Pantery i świnie

A jednak wyszedł na wolność, która szybko przypadła mu do gustu. Trafił bowiem do San Francisco, mekki hipisów, a do narkotyków, muzyki i wolnej miłości nie trzeba go było namawiać. Szybko zgromadził wokół siebie gromadkę dziewcząt, w tym kilka głupiutkich nastolatek, z którymi uprawiał seks, ćpał i snuł naiwne wizje stworzenia komuny na pustyni, z dala od cywilizacji.

W tym miejscu pisze się zwykle o Czterech Jeźdźcach Apokalipsy udających Beatlesów i o Helter Skelter, czyli wojnie ras, którą Manson zamierzał rozpętać. Oraz o tym, jak podporządkował sobie członków sekty zwanej dla niepoznaki Rodziną, o okultystycznych rytuałach i zbrodniczych knowaniach.

Warto tu jednak przedstawić wersję wspomnianej Denise Noe, która w swych badaniach nie bazowała na plotkach i uprzedzeniach, ale na zgromadzonym przez śledczych materiale dowodowym i wspomnieniach świadków, w tym byłych członków Rodziny. Według nich żadnego spisku nie było, a krwawy szlak Charlesa Mansona i jego familii to seria przypadkowych zdarzeń. W lipcu 1969 r. czarnoskóry handlarz narkotyków, niejaki Bernard Crowe, uwięził dziewczynę jednego z kompanów Mansona, domagając się towaru, za który zapłacił zaliczkę, lub zwrotu pieniędzy. Manson postanowił odbić zakładniczkę i odwiedził Crowe’a z nabitym rewolwerem. Najpierw prosił, potem groził, wybuchła szamotanina, padł strzał. Myśląc, że zabił dilera i że lada moment dopadną go żądne zemsty Czarne Pantery (mylił się w obu przypadkach – Crowe przeżył i nie miał z Panterami nic wspólnego), Manson zamienił ranczo, na którym mieszkała Rodzina, w strzeżoną fortecę, bełkocząc o wojnie czarnych z białymi. Zresztą, jak to później opisała Susan Atkins, jedna z jego nałożnic, w książce „Dziecko Szatana, Dziecko Boga”, dziewczęta były o siebie coraz bardziej zazdrosne i znudzone tym trybem życia, więc przy okazji Charlie gorliwie pracował, by ochronić grupę przed rozpadem – bo wiadomo, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg...

Ten zaatakował dość szybko, choć z nieoczekiwanej strony. Ranczo najechali motocykliści, wściekli na Bobby’ego Beausoleila, jednego z kumpli Mansona, za sprzedanie im narkotyków kiepskiej jakości. Delegacja Rodziny udała się więc z reklamacją – oraz torbą na pieniądze – do niejakiego Gary’ego Hinmana, dilera, który sprzedał im rzekomo wybrakowany towar. Doszłoby do ugody, gdyby Mansona nie poniosło – ciął Hinmana w ucho i zwiał. Rana była dość poważna i Bobby, bojąc się, że diler przy pierwszej okazji zgłosi się na policję, postanowił go dobić. Na ścianie napisał krwią ofiary „polityczna świnia”, by uwagę śledczych skierować na... Czarne Pantery. Co na niewiele się zdało, bo policja aresztowała go parę dni później w samochodzie Hinmana i z miejsca oskarżyła o zabójstwo.

Tutaj jednak dochodzimy do sedna sprawy – dziewczyny doszły do wniosku, że uchronią Beausoleila przed więzieniem, zabijając kogoś w podobny sposób, kiedy on będzie siedział w areszcie. I to miał być najważniejszy motyw rzezi w willi Romana Polańskiego (zginęła jego ciężarna żona, aktorka Sharon Tate, a także przyjaciele rodziny) i późniejszego o noc morderstwa małżeństwa LaBianca. W pierwszym przypadku Mansona nie było nawet na miejscu, w drugim – ograniczył się do związania ofiar i wydawania poleceń.

Nowy Jezus, stare sztuczki

Nie wiadomo, czy – a raczej, zważywszy na jego tryb życia: kiedy – policja przyszłaby po Mansona, gdyby Atkins, wsypana przez inną dziewczynę z rancza i aresztowana w sprawie zabójstwa Hinmana, nie zaczęła przechwalać się koleżankom z celi. Nie tylko, że zna „nowego Jezusa Chrystusa”, który poprowadzi swoje owieczki najpierw na pustynię, a potem do wnętrza Ziemi, ale też, że wraz ze swoim guru brała udział w morderstwach, o których ostatnio tak głośno było w mediach. Znała jednak zbyt wiele szczegółów, by przypuszczać, że wyczytała o nich w gazetach.

Opowieści Atkins, znanej w Rodzinie jako Sadie Mae Glutz, doprowadziły Mansona i czwórkę jego akolitów przed oblicze sądu, ale znalazły się i inne dowody, m.in. rewolwer użyty w willi Polańskiego. Proces ruszył w lipcu 1970 r. i wlókł się rekordowo długo – czwórka oskarżonych usłyszała wyrok skazujący 19 kwietnia 1971 r., piąty jeszcze później. Zażądano dla nich kary śmierci, która jednak została zamieniona na dożywocie, bo w 1972 r. w Kalifornii egzekucje zawieszono.

Dlaczego tak długo to wszystko trwało? Mataczenie Rodziny, zarówno tej części, która zasiadła na ławie oskarżonych, jak i pozostałych na wolności, to jedno. Cyrk, który urządził w sądzie Charlie, cała ta szopka z iksem czy swastyką wyciętymi na czole – drugie. Ale pracę wymiarowi sprawiedliwości utrudniały przede wszystkim media. Jeszcze zanim powołano ławę przysięgłych, w weekendowym wydaniu „The Los Angeles Times” opublikowano zeznania Sadie, w chwilę później wydane również w formie książki. Nie spodobało się to dziennikarzom magazynu „Rolling Stone”, wówczas najgłośniejszego medialnego głosu spoza establishmentu. Łatwo ustalili, że nie było żadnej „spowiedzi Sadie”, a tekst dziennikarze „The Los Angeles Times” napisali na podstawie informacji kupionych od broniących ją prawników, co pozbawiło Rodzinę szansy na uczciwy proces.

„Najwyraźniej Charles Manson już robi za największego zbrodniarza naszych czasów, symbol zezwierzęcenia i zła. Lee Harvey Oswald? Sirhan Sirhan? Adolf Eichmann? Zbłąkane duszyczki, to jasne, ale o ile nam wiadomo, nigdy nie brali LSD i nie pieprzyli więcej niż jednej kobiety naraz” – ironizowali w swoim tekście i w swoim stylu dziennikarze „Rolling Stone’a”. Nie bez racji. Ten sam, pchający się przed szereg „The Los Angeles Times”, niecałe dwa miesiące później niemal storpedował proces, publikując na pierwszej stronie nagłówek „Manson winny, twierdzi Nixon” – gazeta trafiła do rąk głównego oskarżonego, który nie bez słuszności protestował, że skoro prezydent go już skazał, to proces zakrawa na farsę.

Ale i „Rolling Stone” dolał oliwy do ognia. Bo co innego obrona prawa podejrzanych do uczciwego procesu, uzasadniona tym bardziej, że gołym okiem widać było, jak z występków drobnego łobuza i jego kompanów kręci się bat na kontrkulturę, a co innego okładka i pół numeru poświęcone Mansonowi. W tym odmalowywanie tak wzruszających obrazków, jak wizyta reportera na farmie, gdzie osierocona przez swego duchowego ojca Rodzina czeka na proces: oto kochające kobiety szyją Charliemu kamizelkę w kolorach tęczy i wspominają, jak je przytulał. Jeszcze dalej posuwały się undergroundowe gazety z Kalifornii – na okładce jednej z nich Manson zawisł na krzyżu, nad głową zamiast „INRI” mając napis „Hippie”.

Krótsze Lato Miłości

Tu dochodzimy do sedna sprawy. Charles Manson jest tak ważny, bo wszystkim zależało, żeby był ważny. Hipisi i ich orędownicy widzieli w nim kozła ofiarnego – nieszczęśnika stworzonego przez system i przez ten sam system pożartego. Z kolei dla aparatu władzy sprawa Mansona była idealnym pretekstem, by wziąć za pysk wymykającą się spod kontroli subkulturę hipisów.

Po zamordowaniu Sharon Tate już nikt nie mógł powiedzieć, że to niewinne owieczki, palące trawkę, grające rocka i turlające się po łączkach. Lato Miłości skończyło się więc nie, jak zwykło się uważać, w grudniu 1969 r., podczas feralnego koncertu The Rolling Stones na torze Altamont (gdzie członkowie gangu Hells Angels zamordowali czarnoskórego fana), ale niemal pół roku wcześniej – 8 sierpnia, w willi przy Cielo Drive.

Mit Charlesa Mansona jako charyzmatycznego, autorytarnego przywódcy niesłychanie groźnej sekty, który kontrolował ludzkie umysły i prawie rozpętał nową rewolucję, utrwalił też, najpierw w procesie, a później w swej głośniej książce „Helter Skelter” (1974 r.), prokurator Vincent Bugliosi. Nic dziwnego – nie zrobiłby wrażenia na ławie przysięgłych i nie przeszedłby do historii, gdyby przyznał, że te spektakularne zbrodnie popełniła garstka zawszonych włóczęgów, najpewniej ogłupiałych od narkotyków. Oprócz niezbitych dowodów Bugliosi równie ochoczo sięgał więc po plotki i domniemania, choćby przypisując Mansonowi stworzenie „listy śmierci” amerykańskich idoli. Na celowniku Rodziny mieliby się znaleźć m.in. Elizabeth Taylor, Richard Burton, Frank Sinatra i Steve McQueen.

Choć wszystko wskazywało na to, że była to jedynie konfabulacja żebrzącej o zainteresowanie Sadie, amerykańskie media karmiły się tym latami – nie ma przecież bardziej nośnego połączenia niż zbrodnia, celebryci i seks, a historia Rodziny łączyła wszystkie wątki i żal byłoby zbyt szybko się z nią rozstać.

Jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało, medialny szum wokół Mansona mógł być również na rękę rodzinom ofiar, bo po pierwsze nie pozostawał bez wpływu na surowość przysięgłych, a po drugie, nadawał tej tragedii jakiś pokrętny sens. Chociaż Doris Tate, matka Sharon, szybko zorientowała się, że to ślepa uliczka, bo im więcej było go w mediach, tym bardziej Charles Manson stawał się w oczach młodych ludzi wyjętym spod prawa bohaterem westernu, prześladowanym przez skorumpowanego szeryfa. Zakładali jego koszulki równie bezmyślnie jak te z Che Guevarą – na złość starym.

Wszystkie swoje siły i środki Doris poświęciła więc nie tylko kampaniom społecznym mającym zatrzymać Rodzinę za kratkami (kiedy w 1982 r. Leslie Van Houten zebrała 300 podpisów pod petycją o warunkowe zwolnienie, Doris, za pomocą tabloidu „National Enquirer”, zgromadziła 350 tys. podpisów ludzi, którzy się temu – skutecznie – sprzeciwili), ale i walce o szacunek dla ofiar przestępstw. Nawet Bugliosi, w wywiadzie udzielonym „Time’owi” w 2009 r., zżyma się, że Ameryka obchodzi rocznice zbrodni Mansona, a morderca cieszy się „większą sympatią i wsparciem niż kiedykolwiek wcześniej”, chociaż swojej roli w tym wszystkim najwyraźniej nie dostrzega, wciąż upierając się, że Charlie to geniusz zła na miarę Hitlera.

Czy ty to lubisz?

Dzisiaj dzieło pani Tate kontynuuje Debra, jej córka i siostra Sharon. Walczy już nie tyle o pozostawienie Mansona za kratkami, bo zdaje się, że tę bitwę ostatecznie wygrała, ale o pamięć o tym, kto był agresorem, a kto ofiarą. „Próbuję umniejszyć ich rolę i zrujnować wizerunek miejskiej legendy. To niesprawiedliwe, po prostu niesprawiedliwe” – powiedziała niedawno Associated Press. Nie zdradziła jednak, co konkretnie zamierza robić. Jej praca będzie coraz trudniejsza. Sharon jest dziś nieco już zapomnianą gwiazdą pokrytych kurzem filmów, a Charles Manson – ikoną popkultury. Wystarczy zajrzeć na Facebook, idealny barometr tego, co ważne, a już na pewno popularne, tu i teraz. Mansonowi poświęconych jest kilkadziesiąt stron, fan cluby i grupy dyskusyjne zrzeszają dobrze ponad 60 tys. fanów. 20 razy więcej niż ma tu Sharon Tate.

Polityka 17-18.2012 (2856) z dnia 25.04.2012; Ludzie i Style; s. 148
Oryginalny tytuł tekstu: "Drobny, zły i brzydki"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną