Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Puszcza na ścianie

Życie w białoruskiej Puszczy Białowieskiej

Prużany, dom wypychacza zwierząt. Prużany, dom wypychacza zwierząt. Jan Brykczyński / Sputnik Photos
Wieszasz takiego i masz na ścianie kawał puszczy. Taki dzik nie zgnije, nie zdechnie, nie przeminie. Na zawsze zostanie jak żywy – tłumaczy Aliaksiej, wypychacz zwierząt z białoruskiej Puszczy Białowieskiej.
Kamianiuki, fototapeta w Muzeum Państwowym Puszczy Białowieskiej.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Kamianiuki, fototapeta w Muzeum Państwowym Puszczy Białowieskiej.
Prezydent Białorusi obstawił milicją las, pilnują zwierzyny dla zagranicznych myśliwych.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Prezydent Białorusi obstawił milicją las, pilnują zwierzyny dla zagranicznych myśliwych.
Kamianiuki, restauracja.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Kamianiuki, restauracja.
Czwirki, dom emerytowanego pracownika Białowieskiego Parku Narodowego.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Czwirki, dom emerytowanego pracownika Białowieskiego Parku Narodowego.
Biełaja, dom emerytowanego leśnika.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Biełaja, dom emerytowanego leśnika.
Prużany, prywatne centrum fitness.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Prużany, prywatne centrum fitness.
Białoruś nie ma morza, nie ma gór, nie ma Disneylandu, więc prezydent wymyślił, że to w puszczy będzie nasza Riwiera.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Białoruś nie ma morza, nie ma gór, nie ma Disneylandu, więc prezydent wymyślił, że to w puszczy będzie nasza Riwiera.
Przyjeżdżają zagraniczni turyści, płacą i się im wystawia zwierza do odstrzału na specjalnie wygrodzonym terenie.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Przyjeżdżają zagraniczni turyści, płacą i się im wystawia zwierza do odstrzału na specjalnie wygrodzonym terenie.
Aliaksiej: Uczyłem się na gołębiach. Łapałem na dachu, dusiłem i wypychałem. Kilka dni się męczyłem nad pierwszą duszą.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Aliaksiej: Uczyłem się na gołębiach. Łapałem na dachu, dusiłem i wypychałem. Kilka dni się męczyłem nad pierwszą duszą.
Teraz w gołębie się nie bawię. Robię jelenie, dziki – duże dusze.Jan Brykczyński/Sputnik Photos Teraz w gołębie się nie bawię. Robię jelenie, dziki – duże dusze.
Dla mnie to jest mistyka. Że taki biegał po lesie. Że wkładam w niego z powrotem jego duszęJan Brykczyński/Sputnik Photos Dla mnie to jest mistyka. Że taki biegał po lesie. Że wkładam w niego z powrotem jego duszę

Cichan, kłusownik

Prawdziwej puszczy już nie ma. Jak byłem dzieckiem, ojciec sadzał mnie na motor, zajeżdżaliśmy na wyłączonych światłach na polanę i gdy zapalał reflektor, zające rozbiegały się dziesiątkami jak szczury. Można było walić na oślep i zawsze jakiś padł. I ojciec walił. Gdy podrosłem na tyle, żeby strzelbę unieść, też zacząłem walić.

Ja puszczę wspominam. Tak zupełnie skończyła się niedawno, jak wszedł OMON (w Rosji i na Białorusi Oddziały Milicji Specjalnego Przeznaczenia, potocznie zwane czarnymi beretami – przyp. red.). To oni teraz tu rządzą. Dawniej na las było sześciu gliniarzy, teraz jest ze stu omonowców, Boże mój, pewnie więcej niż leśniczych! Do tego w każdej wsi informator – melduje, jak widzi coś podejrzanego. Trzeba być ostrożnym. Jak złapią, strzelbę zabiorą i z czego ja rodzinę wyżywię? Przecież nie z emerytury. Ale w zasadzie to mi nie przeszkadza, bo to dodatkowa adrenalina. Serce mocniej bije, a ja od zawsze strzelałem dla emocji. Pieniądz też z tego mam, nie powiem, ale najważniejsza jest ta cisza zupełna, jakby świat umarł i tylko zostało to jedno serce moje, które dudni w ciemności. Nawet sam strzał już nie jest wtedy ważny. Bo wiem, że trafię, od 50 lat trafiam.

O tam, na stole, obok mikrofali – żubr. Sama czaszka, wygotowana, jeszcze nie wiem, co z nią zrobię. Skóra i mięso poszły do miasta. Jak zamówisz w knajpie wołowinę i będzie specyficznie twarda, to jesz starego żubra. Tylko do starych się strzela, taki odchodzi od stada, żeby samemu zdechnąć. Za tym tydzień łaziłem, strzeliłem dopiero, gdy widziałem, że mu zostało nie więcej niż parę godzin. Naszyjnik miał z czipem. Zdjąłem i powiesiłem na drzewie. Siedemset kilo mięsa było.

Ale pierwszy raz to puszcza się skończyła, jak ją osuszyli. Wcześniej było mokradło na głębokość wideł. Wiosną zaprzęgało się konia do łódki i konik ciągnął łódź przez las. Zwierzyny było jak w raju. Nie trzeba było nawet strzelać. Jechało się motorem, takim z boczną przyczepą, i się ścigało stado dzików. Małe zostawały w tyle i ten w przyczepie rąbał je siekierą. Pamiętam, gdy mi ojciec kupił motor, benzynę dawali po siedem kopiejek. Jak osuszyli, to zwierząt z roku na rok ubywało, szczególnie łosi. Rzeki opadły, w płyciznach zrobiło się gęsto od ryb. Wypłynęły na powierzchnię stare szczupaki, obrośnięte zielonym, z wielkimi głowami, jak jakieś prehistoryczne. Ludzie je nocnikami wybierali, a jak kto miał, to kołyską i ładowali do plecaków, że tylko ogony wystawały. A potem się rzeki czarne jak smoła zrobiły od martwych zaskrońców i wtedy już było straszno, Boże mój, wtedy już był koniec.

Uładzimir, leśniczy

Ja o puszczę walczę. Przez 46 lat przeszedłem wszystkie etapy kariery. Zaczynałem jako drwal, byłem leśniczym, potem w parku naczelnikiem. I żarłem się z nimi o hydrologię. Bo puszcza wysycha. Najbardziej dostała w latach 60., kiedy osuszyli bagna. Zaczęli zimą, kuli lód i wrzucali pod niego worki pełne artyleryjskiego prochu. Podpalali lonty i jeb!, jeb!, jeb! – ziemia otwierała się jak księga. Za wybuchami zaraz szły maszyny, kładły belki w rowach, długie na sześć metrów. Meliorowali, rzeki prostowali. Tego naprawić się nie da, można jedynie zatrzymać opadanie wody. Rowów nie zbroić, żeby dziczały. Ale nikt mnie w tej kwestii nie słucha, w dupie mają.

Choć prezydent chce puszczy pomóc, to prawda, prezydent lubi las. Przylatuje z Mińska śmigłowcem na swe rancho w Wiskuli, tam gdzie akt zgonu ZSRR kiedyś podpisali. I jeździ na łyżworolkach. Specjalnie nowiutkie, asfaltowe drogi sobie pobudował. Przodem on na rolkach, a za nim cichutko opancerzony Chevrolet z ochroną. Obstawił milicją las, pilnują zwierzyny dla zagranicznych myśliwych. Ci przybywają tłumnie, gdzież indziej w Europie można ustrzelić łosia? Niemcy, Francuzi, Rosjanie zostawiają tysiące euro za licencje. Szereszów w sezonie łowieckim jest jak Dziki Zachód, każdy ze strzelbą na ramieniu chodzi. Białoruś nie ma morza, nie ma gór, nie ma Disneylandu, więc prezydent wymyślił, że to w puszczy będzie nasza Riwiera. Koncesje na hotele rozdają bogatym Ruskim z układami. Dziada Mroza w środku lasu na państwowym etacie posadzili i zwożą do niego pielgrzymki. Przed nowym rokiem kilka tysięcy ludzi dziennie, kilkaset autokarów. 600-lecie puszczy hucznie obchodzili, że niby wtedy zaczęła się ochrona. Że Jagiełło las znacjonalizował. Zwykłym ludziom strzelać i zbierać grzybów zakazał, a jego myśliwi rąbali dzień w dzień do zwierza, żeby nagromadzić zapasów mięsa na wojnę z Krzyżakami. Do dupy z taką ochroną.

Ja już puszczy raczej nie pomogę. Ciągle piszę dysertacje, ślę listy – o, tu moja biblioteka, biurko z widokiem na las – ale nikt tego nie chce czytać.

Jak mnie bierze nostalgia, to ubieram mój leśniczy mundur. Teraz ubiorę, a choćby i na ten brudny, czerwony podkoszulek. Oj, gwiazdka jedna odpadła. Ja w domu rogów i wypchanych zwierząt nie mam. Ten znoszony mundur to moje jedyne puszczańskie trofeum.

Siarhiej, przewodnik

Ja po puszczy prowadzam. Od 32 lat w myśliwskim kołchozie. Prowadzałem z Grodna dyrektorów, prowadzałem z Litwy sekretarzy, prowadzałem z Moskwy ministrów, prowadzałem z KGB pułkowników, prowadzałem z Warszawy waszych panów. Strzelali do wszystkiego. Maleńkie łosiątka, ciężarne łanie – dla nich żadna różnica. Jak wchodzili na tokowisko głuszców, wybijali wszystkie co do jednego. Nieraz dostawałem polecenie, że dziś każdy z gości ma ustrzelić co najmniej 16 sztuk kopytnych. Jak nie ustrzelili, była nagana. Najczęściej brali tyko trofea, mięso szło na eksport.

Kazano mi też ścigać kłusowników, bo tylu ich było, że jak człowiek w nocy w lesie stanął, to co chwilę słyszał wystrzał. Raz znaleźliśmy z kolegą trzy ubite łosie przykryte liśćmi. W nocy po nie przyjdą – ustaliliśmy – to się zaczaimy. Wracamy wieczorem i chowamy się w gęstwinie. Nic się nie dzieje przez długie godziny, człowiek marznie i głodnieje. Dopiero o trzeciej nad ranem słyszymy maszynę. To był Gaz 51, poznałem po silniku. Orał ciszę, jakby stary, zraniony dinozaur jakiś szedł przez las i ryczał. Zajechali tak, że światła poszły na te łosie. Wysiadło trzech, nawet nie wyłączyli silnika. Znałem ich, to była grupa starego, który strzelał z lewej ręki. Prawej nie miał. Wszyscy ze strzelbami, stary stanął przy wozie na czatach, tamtych dwóch zabrało się do rozbierania zwierząt. I co zrobisz? Jak wyjdziesz z ukrycia, stary będzie walił bez zastanowienia. Trzeba by najpierw do niego. Nie warto. Więc patrzyliśmy, jak ćwiartują te łosie i ładują czyste mięso na ciężarówkę. Resztę zostawili jak leżało i odjechali.

Rano zajeżdżamy do starego z milicją. Gaz stoi przed chatą, wchodzimy, ci we trzech siedzą za stołem, stary polewa lewą ręką samogon z czajnika. Uświnieni krwią nawet na twarzach. Na milicję wzroku nie podnoszą, stary dalej polewa z czajnika. W domu dwie lodówki – milicja sprawdza – zapchane mięsem, świeżym, że krew kapie. Więc wypili z nimi po dwa z czajnika, zapakowali ich do radiowozu i zabrali do miasta. Ale w południe stary już był z powrotem. Tyle naszego trudu. Mieli to wszystko ładnie dogadane. To była banda naczelnika milicji, który za dnia rozwalał po puszczy samogonne aparaty, a w nocy prowadził swój mięsny interes. Mieli najlepszego psa w okolicy, który zachodził łosie od tyłu i naganiał prosto na strzelby. Jak kundla złapali ludzie z innej bandy, naczelnik wykupił go złotem.

Teraz wreszcie jest porządek. OMON pilnuje. Przyjeżdżają zagraniczni turyści, płacą i się im wystawia zwierza do odstrzału na specjalnie wygrodzonym terenie. Oni mają swoje zwyczaje. Na przykład taki Niemiec. Prowadzę go na głuszca. Znaleźliśmy tokowisko i wskazuję mu piękną sztukę na drzewie – ogon rozłożony, skrzydła nastroszone, tokuje. Tylko strzelać. A Niemiec nic, patrzy z otwartą gębą, jakby się zakochał. Mówi, że ptak za piękny, że mu szkoda. To się nazywa kultura.

Lena, malarka

Ja się puszczy boję. Odkąd męża nie ma. Gdzie on? A zapił się, jak w naszej wsi niejeden. Od nas wszystkie chłopy robią w kołchozie. A w kołchozie się pije. Szczególnie zimą, gdy roboty mniej. Kiedyś wszyscy w puszczy samogon pędzili, każdy miał w lesie ukryty swój samogonnyj aparat. Mąż palił w bani na sobotę i jak w sześciu szli, to brali wiadro samogonu. Cały dzień siedzieli, grzali się i czerpali z wiadra metalowymi kubkami. A w tygodniu, jak rano wstał, to szklankę wypijał, zagryzał kiełbasą, wsiadał na rower i jechał przez las do pracy. I tak wszyscy.

My tu prawie same stare wdowy. Dzieci w Grodnie albo w Mińsku. Zaraz wioska wymrze i ją las pochłonie. Już mi do sadu się wciska, do okien zagląda. Żubry zimą podchodzą pod same płoty. One takie wielkie, a ja taka mała. Jak się nie bać? Mam dzwon przed drzwiami, jak w kościele, tylko mniejszy. Jeśli po zmroku do wychodka muszę, dzwonię tym dzwonem, żeby zwierzynę odpędzić. A jak w puszczy jestem na grzybach, rower zawsze pod taką sosną stawiam, na którą dam radę się wspiąć. W razie czego czmychnąć. Ile razy baby z lasu z wiadrami wybiegały z krzykiem, że je dziki gonią? Puszcza od nas silniejsza.

Puszczę to ja maluję. Jakoś tak rękę mam do tego. Twarz biorę z gazety albo ze zdjęcia i odmalowuję, tylko że na tle lasu. Na polanie albo nad rzeką. O, ten tu z tymi dębami to wasz chyba? Piłsudski. Było zdjęcie w gazecie, spodobał mi się w tych wąsach. A tu z dzikami mój syn. Syn mi dziki łapie. Małe, we wnyka. Trzymam takiego w chlewie, mięso lepsze niż świnina i za darmo, prosto z lasu, chowany na jabłkach i żołędziach. Jak go trochę utuczę, przyjedzie znajomy z kołchozu, ubije, mięso poćwiartuje, łeb zabierze do wypchania, a syn mi następne małe złapie. Tak tu sobie radzimy.

Czasy nie są łatwe. Kiedyś w „Trudzie” pisali dokładnie, kto ile zarabia, teraz nie wiadomo. Same jakieś układy. Ale to nie wina prezydenta. On jest jak pasterz, prowadzi te krowy swoje, tylko – jak to krowy – nie każda posłucha i na bok lezie.

Może jak umrę, syn tu zrobi daczę. Za granicę jeździł, mówi, że w Niemczech dom na wsi trzy razy droższy niż mieszkanie w Berlinie, a u nas chatę za 500 euro kupisz. Ale nikt nie chce, las nas pochłania.

Aliaksiej, wypychacz zwierząt

Ja puszczę utrwalam. Amatorsko. Gdzie mi do tego, co robią w Kamieniukach? Tam mają normalną fabrykę, jest tartak i jest przemysłowe wypychanie zwierząt. Ja jestem amator, ale utalentowany. Choćby ten sokół na telewizorze. Jak żywy. Uczyłem się na gołębiach. Łapałem na dachu, dusiłem i wypychałem. Kilka dni się męczyłem nad pierwszą duszą. Pomogło, że znam anatomię, że jestem inżynier zootechnik. Trzeba ostrożnie najpierw nożem rozpruć i skórę zdjąć. Skóra gołębia jest cienka jak bibuła, gazetę można przez nią czytać. Teraz w gołębie się nie bawię. Robię jelenie, dziki – duże dusze.

Czaszkę dzika trzeba wygotować i potem ją obłożyć mięśniem. Mięśnie robi się z gliny. Pomaga, że znam anatomię, że jestem inżynier zootechnik. Na mięśnie idzie skóra. Z uszu wygrzebuję chrząstki, bo chrząstki gniją. Usztywniam uszy tekturą. Przyklejam taki łeb do deski i gotowe. Proszę, jaki piękny!

Dla mnie to jest mistyka. Że taki biegał po lesie. Że wkładam w niego z powrotem jego duszę. Że wieszasz takiego i masz na ścianie kawał puszczy. Taki dzik nie zgnije, nie zdechnie, nie przeminie. Na zawsze zostanie jak żywy.

Autor tekstu jest obecnie dziennikarzem „Wprost”. Prezentowany fotoreportaż zdobył w maju I nagrodę w kategorii Przyroda w konkursie Grand Press Photo 2012.

Polityka 22.2012 (2860) z dnia 30.05.2012; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Puszcza na ścianie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną