Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Złoto dla wybranych

Francja: kryzysowe oszczędności - w kieszeniach polityków

Pałac Elizejski (prezydent): 108 mln euro budżetu, 983 pracowników, 121 samochodów. Pałac Elizejski (prezydent): 108 mln euro budżetu, 983 pracowników, 121 samochodów. FRANCOIS GUILLOT/AFP / EAST NEWS
François Hollande nakłada karne podatki na najbogatszych Francuzów. Ale oszczędzanie powinien zacząć od polityków, których styl życia i przywileje przyprawiają o zawrót głowy.
Pałac Burbonów (parlament): 533 mln euro budżetu, 577 deputowanych, 1252 pracowników.Alexandre MARCHI/Forum Pałac Burbonów (parlament): 533 mln euro budżetu, 577 deputowanych, 1252 pracowników.
Pałac Matignon (premier): 362 mln euro budżetu, 38 ministrów, 91 samochodów.SIPA/Getty Images/Flash Press Media Pałac Matignon (premier): 362 mln euro budżetu, 38 ministrów, 91 samochodów.

Dla zwykłych Francuzów święto 14 lipca wyglądało jak zawsze – żołnierze przedefilowali po Polach Elizejskich, myśliwce rozpyliły tricolore nad Łukiem Triumfalnym. Ale wpływowi paryżanie znów nie dostali cennych zaproszeń. Od 30 lat każdy prezydent Francji wydawał przyjęcie dla kilku tysięcy osób w ogrodach Pałacu Elizejskiego. Ostatnie garden party odbyło się w 2009 r., potem rząd musiał ujawnić jego koszt: 732 tys. euro. Nicolas Sarkozy, piętnowany za wystawny tryb życia, odwołał dwa kolejne przyjęcia. Teraz François Hollande poszedł jeszcze dalej: w sobotę otworzył ogrody dla zwykłych obywateli.

„Chcę, by to miejsce przynosiło pożytek Francuzom i nie zmieniło mojego stylu życia” – mówił kilka dni wcześniej w pierwszym reportażu telewizyjnym z Pałacu Elizejskiego, od kiedy objął władzę. Sarkozy czuł się tutaj jak u siebie w domu, Hollande wciąż sprawia wrażenie, jakby był gościem. Nowy prezydent nie wprowadził się do pałacu, przychodzi tam tylko do pracy, nie zajeżdża też limuzyną pod same schody. W ogóle nie ma limuzyny – wozi się zwykłym hatchbackiem bez asysty motocyklowej, wysiada tuż za bramą, a przez żwirowany dziedziniec maszeruje już na piechotę. Francuzi mają zobaczyć skromność i pokorę.

Nie wszystko da się jednak zmienić. Tak jak poprzednicy Hollande pracuje w Pozłacanym Salonie, urządzonym dla żony Napoleona III cesarzowej Eugenii. Na ścianach malowidła i sztukaterie, za plecami kominek ze złotymi kandelabrami, przed prezydentem biurko w stylu Ludwika XV oraz trzy pozłacane fotele. Do tego żyrandol na 56 żarówek, złociste zasłony i widok na pałacowy ogród z fontanną. „Normalny prezydent” – jak reklamował się Hollande podczas kampanii – wygląda na lekko zakłopotanego. W końcu znajduje słowa: „Nic się tu nie zmieniło, odkąd byłem doradcą François Mitterranda”.

Sarkozy, królik i pies

Nigdzie w Europie władza nie urzęduje w takim przepychu, nie cieszy się tyloma przywilejami, co we Francji. Większość urzędów centralnych mieści się w XVIII-wiecznych pałacykach, hôtels particuliers, zabranych podczas rewolucji książętom i wielmożom. Właścicielom poobcinano głowy, a zajęcie ich rezydencji miało symbolizować triumf republiki nad arystokracją. Dziś mało kto pamięta o rewolucji, za to magia miejsc wciąż działa. – Ministrowie biją się o to, kto będzie miał ładniejszy pałacyk i piękniejsze meble – mówi Vincent Quivy, autor książki „Nasi drodzy wybrańcy”. I szybko zadomawiają się pod żyrandolami.

Ambasador USA, który w 2006 r. odwiedził ministra spraw wewnętrznych, zastał w jego gabinecie dziewięcioletniego syna, królika oraz psa. W czasie spotkania pies rzucił się za królikiem, zmuszając szefa MSW do pogoni za zwierzakami, co dyplomata z lubością opisał w depeszy. Tym ministrem był Sarkozy, a później było już tylko gorzej. Tuż po objęciu prezydentury podniósł sobie uposażenie o 172 proc. (do 19 tys. euro), bo nie mógł znieść, że zarabia mniej niż premier. Zabrał mu też podparyską rezydencję z basenem, choć sam miał do dyspozycji trzy pałace i fort nad morzem. Zachowywał się jak król i generował przy tym królewskie wydatki.

Jednym z pierwszych był zakup specjalnie wyposażonego airbusa za 176 mln euro – Sarkozy pozazdrościł podobno samolotu Barackowi Obamie, toteż dziennikarze ochrzcili maszynę Air Sarko One. Hiperaktywny prezydent spędzał w powietrzu średnio 24 godziny tygodniowo, z samolotu korzystał nawet na krótkich trasach w kraju. Sarkozy zorganizował też najdroższy szczyt w dziejach Francji – trzygodzinna inauguracja chybionej zresztą Unii Śródziemnomorskiej, urządzona w przepastnym Grand Palais, kosztowała 17 mln euro. 58 tys. euro za każdą minutę, jak wylicza w swojej książce deputowany René Dosière, tropiciel zbytków Pałacu Elizejskiego.

Po takim poprzedniku Hollande musiał wrzucić wsteczny. Jego pierwszym posunięciem było obcięcie własnej pensji o 30 proc. (do 14 tys. euro). Do Brukseli zamierza jeździć pociągami, to samo nakazał ministrom. Jeśli już muszą gdzieś lecieć, to zwykłymi liniami i w klasie ekonomicznej, samolot rządowy to ostateczność. Te gesty mają pomóc Francuzom zaakceptować nadchodzące oszczędności. Tegoroczną dziurę budżetową na 6–10 mld euro nowy rząd załata jeszcze podatkami dla bogaczy i banków. Ale w przyszłym roku trzeba będzie zaoszczędzić już 30 mld, więc cięcia świadczeń są nieuniknione. Także dla polityków.

Mimo kryzysu Hollande zafundował sobie największy rząd w Europie: aż 38 ministrów pomaga premierowi Jean-Marcowi Ayrault. Część to tzw. ministrowie delegowani (np. do spraw żywności pochodzenia rolnego albo udanej edukacji), ale każdy może liczyć na 9,9 tys. euro pensji miesięcznie. Największe wydatki we francuskim rządzie generują jednak doradcy – zwłaszcza ministrowie z partyjnego nadania potrzebują kogoś, kto wie cokolwiek o resorcie. Według nowych, zaostrzonych reguł jeden członek rządu może mieć maksymalnie 15 zauszników, każdy z pensją do 13 tys. euro, a więc wyższą niż płaca samego ministra.

Ministrowie muszą mieć pomocników, ale potrzebują też dachu nad głową. Tym spoza Paryża hojna republika wynajmuje apartamenty w najlepszych dzielnicach miasta, co budzi zrozumiałe pokusy u pozostałych. W 2005 r. media ujawniły, że minister gospodarki Hervé Gaymard mieszka z żoną i ośmiorgiem dzieci na 600 m kw. tuż przy Polach Elizejskich. Minister zarzekał się w „Paris Matchu”, że potrzebuje mieszkania służbowego za 14 tys. euro, bo „nie ma kasy”. Poddał się dopiero, gdy gazety odkryły, że posiada nie tylko 200-metrowe mieszkanie przy bulwarze Saint-Michel, ale także dwa domy i dwa mieszkania na prowincji.

 

 

Kumulacja narodowa

Dwa mieszkania służbowe zajmował w 2010 r. ówczesny minister przemysłu Christian Estrosi, przy czym w jednym mieszkała jego córka, studiująca wówczas w Paryżu. Ministra bronił własny resort, tłumacząc, że w jednym Estrosi żyje z rodziną, a w drugim odpoczywa po pracy. Ale kłopoty lokalowe miewają nawet politycy żyjący od dawna w Paryżu. Delphine Batho, nowa minister ekologii, musiała błyskawicznie zmienić adres po tym, jak media odkryły, że wynajmuje od miasta mieszkanie socjalne po zaniżonej cenie. W przeciwnym razie groziła jej wyprowadzka z rządu.

Premier Ayrault wprowadził nowy regulamin, mający ukrócić ekscesy ministrów, zarządził też oszczędności. Poza 30-proc. obniżką pensji kazał każdemu obciąć wydatki resortu o 7 proc. I tak ministerstwo pracy nie będzie dłużej płacić za kolacje urzędników siedzących po godzinach (kiedyś płaciło także za obiady), minister ds. europejskich przesiądzie się do tańszego auta, minister ds. równości terytoriów, zamiast limuzyny, zamówiła trzy rowery do użytku służbowego. Takie wyrzeczenia nie pomogą opanować deficytu budżetowego ani zredukować najwyższych w Europie wydatków publicznych (56 proc. PKB).

Ale prawdziwi książęta Piątej Republiki nie siedzą w rządzie, tylko U Françoise. Lokal przy placu Inwalidów to ulubiona restauracja francuskich deputowanych, Zgromadzenie Narodowe mieści się tuż obok, a w karcie znajdziemy nawet specjalne „menu parlamentarne” za niespełna 30 euro. Nie żeby posłowie musieli jeść na mieście (mają do dyspozycji dwie restauracje z obiadami po 17 euro), ale posiłek to we Francji rytuał i okazja do spotkań, a nie każdy może wejść do Pałacu Burbonów. Poza tym stać ich: francuski deputowany zarabia ponad 11 tys. euro, przewodniczący Zgromadzenia nawet 20 tys., czyli więcej niż prezydent.

Formalnie deputowani nie mają pensji, tylko „zadośćuczynienie za wykonywanie mandatu”. To czysta hipokryzja, bo dla większości polityka to zawód – mówi Quivy. A prócz zadośćuczynienia jest jeszcze cała masa dodatków, które wyliczył tygodnik „Nouvel Observateur”: 9 tys. euro miesięcznie na współpracowników, 6 tys. euro rocznie na telefony i 3 tys. na taksówki, 15 tys. euro na komputery raz na pięć lat. Prócz tego darmowe przejazdy metrem i koleją w I klasie, 40 biletów lotniczych rocznie do okręgu wyborczego i z powrotem oraz sześć za granicę. Przewodniczący dostają też dożywotnio limuzynę z szoferem.

Wydatki można obciąć, ale największe kuriozum francuskiej demokracji stanowi co innego: to tzw. kumulacja mandatów. – Za poprzedniej kadencji 87 proc. deputowanych miało jednocześnie mandat radnego gminy bądź departamentu – mówi ekonomista Laurent Bach, autor książki o łączeniu mandatów. Mało tego, 70 proc. posłów sprawuje władzę wykonawczą na niższych szczeblach – są merami miast, szefami departamentów i regionów. Teoretycznie ma to służyć utrzymywaniu więzi z wyborcami, ale w praktyce sprzyja narodzinom lokalnych baronów, którzy monopolizują politykę. Jeszcze w latach 90. mogli kumulować także „zadośćuczynienia”.

Alain Juppé od 17 lat jest merem Bordeaux, choć po drodze był też premierem Francji, a ostatnio szefem dyplomacji. Przerwę wymusił dopiero sąd – w procesie o malwersację pieniędzy publicznych skazał go na 14 miesięcy w zawieszeniu i roczny zakaz pełnienia urzędów. W 2006 r. Juppé wygrał wybory i znów jest merem. Ségolène Royal, choć straciła mandat deputowanej, pozostaje szefową regionu Poitou-Charentes. Sarkozy przez 19 lat był merem Neuilly-sur-Seine, potem szefem departamentu Hauts-de-Seine. Hollande świętował zwycięstwo na rynku Tulle, gdzie urzędował jako mer miasta, a później szef departamentu Corrèze.

Francuzi wybaczają

Socjaliści od lat wzywali do zakazania kumulacji mandatów, ale odkąd zdobyli większość na wszystkich szczeblach władzy, ich zapał reformatorski ostygł. Hollande nie chce zrażać sobie deputowanych własnej partii, a wyborcom może powiedzieć, że obecny system jest tańszy, bo państwo nie musi płacić pełnych pensji za dodatkowe stanowiska. Zakaz łączenia mandatów deputowanego i urzędów władzy wykonawczej może wejść w życie dopiero przed wyborami samorządowymi w 2014 r. Premier dla przykładu złożył urząd mera Nantes, ale już prezydent powołał sobie specjalnego doradcę do spraw Corrèze.

Francuzi są przeciwni kumulacji mandatów co do zasady, ale nie mają z nią problemów, gdy działa na ich korzyść. – Mieszkańcy Bordeaux cieszyli się, gdy ich mer był premierem, bo mógł kierować do miasta subwencje. Podobnie będzie z Corrèze – mówi Bach. Wyborcy oczekują, że politycy będą mniej obnosić się z przywilejami, ale nie chcą, by władza opuszczała pałace. – Francuzi uważają się za wielką nację i w głębi duszy lubią ten republikański przepych, on poprawia im samopoczucie – dodaje ekonomista. – Gdyby Hollande powiedział dziś, że nie będzie pracował w Pałacu Elizejskim, nie zostałoby to dobrze przyjęte.

Skandal z wydatkami parlamentarnymi, jak ten w Wielkiej Brytanii, we Francji jest niemożliwy, bo nie ma przepisów, które określałyby dokładnie, czego deputowanym nie wolno. – Prawo jest mgliste i pozwala wszystkim dyskretnie korzystać z publicznych pieniędzy – mówi Quivy. Symboliczne gesty Hollande’a mają zaznaczyć zmianę stylu, pokazać zerwanie z dorobkiem Sarkozy’ego, ale jeśli nie zostaną skodyfikowane, patologie powrócą. – Nowi ministrowie od kilkunastu lat czekali na swoją kolej, też chcą zaznać życia, które widzieli u poprzedników. Złoto republiki wciąż robi wrażenie – dodaje Quivy.

***

Złota emerytura

Nicolas Sarkozy ma kłopoty sądowe, ale o pieniądze martwić się nie musi. Jak wyliczył „Nouvel Observateur”, dożywotnio będzie dostawał 18 tys. euro – 6 tys. uposażenia dla byłych prezydentów i 12 tys. jako członek Rady Konstytucyjnej, do której wszedł z chwilą zakończenia kadencji. Oprócz tego państwo wynajmuje mu biuro o powierzchni 323 m kw., płaci za dziewięcioro pracowników, zapewnia dwóch agentów ochrony, do tego limuzynę i dwóch szoferów. Para prezydencka ma też dożywotnio darmowe bilety kolejowe i lotnicze w Air France. To wszystko może jednak Sarkozy’emu nie wystarczyć – jak sam powiedział kilka lat temu o prezydenturze, „porobię to pięć lat, a później idę trzaskać kasę”.

Polityka 29.2012 (2867) z dnia 18.07.2012; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Złoto dla wybranych"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną