Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dziurawe niebo

Wojna prewencyjna Izraela z Iranem to nie science fiction

F-15 nad południowym Izraelem. F-15 nad południowym Izraelem. Ziv Koren / Polaris / EAST NEWS
Oto scenariusz fikcji, która już jutro może stać się rzeczywistością: Izrael uderza na Iran, dopóki nie jest za późno. Armia odnosi sukces, za który naród płaci cenę.
Szahab 3 - ćwiczebny start na irańskiej pustynii w okolicach Kum.Fars News/Reuters/Forum Szahab 3 - ćwiczebny start na irańskiej pustynii w okolicach Kum.
Ćwiczenia z obrony cywilnej w jednej ze szkół w Jerozolimie.Rina Castelnuovo/The New York Times/EAST NEWS Ćwiczenia z obrony cywilnej w jednej ze szkół w Jerozolimie.

Podrywają się z lotnisk w północnym i środkowym Izraelu, biorą kurs na Damaszek i lecą prosto na Iran. Sparaliżowana wielomiesięczną rebelią syryjska obrona przeciwlotnicza może się tylko bezradnie przyglądać, jak ponad setka samolotów bojowych F-15 i F-16 z gwiazdą Dawida wymalowaną na skrzydłach mknie najkrótszą drogą ku precyzyjnie wyznaczonym celom: głęboko zakopanym irańskim instalacjom nuklearnym. Piloci ćwiczyli tę operację wielokrotnie, najpierw nad Turcją, a po pogorszeniu się stosunków z Ankarą – nad Włochami i Grecją. Ale teraz to już prawdziwy atak, a każda bomba jest na wagę złota.

Pentagon odmawia bowiem dostarczenia swoich potężnych, naprowadzanych laserowo bomb GBU-28, które demolują betonowe schrony ukryte nawet 60 m pod powierzchnią ziemi. Amerykanie zakładają, że embargo na „niszczycieli bunkrów” uniemożliwi Izraelowi prowadzenie wojny zaczepnej z Iranem bez wyraźnej zgody USA. Ale nie przewidzieli, że izraelski przemysł zbrojeniowy w dość krótkim czasie zdoła wyprodukować własną broń niszczącą podziemne schrony. Izraelskie bomby są znacznie mniejsze niż GBU-28, nazywają się MPR-500, na dodatek nie wypróbowano ich dotąd w warunkach bojowych, a ich liczba jest nadal bardzo ograniczona.

Choć irańska obrona przeciwlotnicza wie o ataku od chwili, gdy odrzutowce przekroczyły granicę izraelsko-syryjską, to niewiele może zrobić. Baterie rakiet S-300 produkcji rosyjskiej potrafią zlokalizować nieprzyjaciela znajdującego się w odległości 144 km i na pułapie 27 tys. m, ale irańskie siły zbrojne nie mają ich wiele. Po dostarczeniu trzech kompletów Moskwa – podporządkowując się międzynarodowym sankcjom uchwalonym przez Radę Bezpieczeństwa – zaprzestała dalszej sprzedaży wyrzutni. Wprawdzie Gwardii Rewolucyjnej udało się nabyć jeszcze dwa dodatkowe zestawy na Białorusi i jeszcze dwa w innym, niezidentyfikowanym kraju, ale wszystkie razem nie wyrządzają poważnych szkód nadlatującym eskadrom, udaje im się strącić tylko dwa F-15.

Reszta obrony przeciwlotniczej jest przestarzała, na czele z pochodzącymi jeszcze z czasów sowieckich rakietami S-75, podobnymi do tej, która 1 maja 1960 r. zestrzeliła nad Swierdłowskiem amerykański samolot rozpoznawczy U-2. Iran posiada również 200 zestawów brytyjskich rakiet ziemia–powietrze typu Rapier, zamówionych wprawdzie za panowania szacha Rezy Pahlawiego, lecz dostarczonych znacznie później. Cała reszta, oprócz pięciu baterii S-75 z dostaw libijskich, to eksponaty niemal muzealne. Rozrzucone w granicach całego państwa, a więc na obszarze 1,6 mln km kw., w krytycznej chwili nie zdają się na wiele.

Gotowe do startu irańskie samoloty bojowe nie opuszczają pasów startowych. Dowódcy sił powietrznych zdają sobie sprawę, że nie mają szans w starciu z izraelskimi lotnikami, zwłaszcza że spora część irańskich maszyn pochodzi z lat 80. i jest chińską wariacją sowieckiego samolotu MiG-21, który przestano w Rosji produkować już na początku lat 90. Co prawda irańskie lotnictwo bojowe ma jeszcze do dyspozycji kilkadziesiąt samolotów MiG-29, ale wiele do życzenia pozostawiają kwalifikacje zawodowe pilotów – to skutek konfliktu w rejonie cieśniny Ormuz, który zmusił Iran przede wszystkim do rozbudowy marynarki wojennej kosztem lotnictwa.

W podziemnym bunkrze sztabu w Tel Awiwie generałowie i pułkownicy niecierpliwie czekają na pierwsze sygnały nieuchronnego odwetu. Wywiad wojskowy doskonale zna możliwości wroga. Tylko ludność cywilna żyje w przekonaniu, że nikt nigdy nie rzuci Izraela na kolana. Hasło „nie będzie drugiego Holocaustu”, jak pacierz powtarzane przez premiera i nagłaśniane przez telewizję, odnosi skutek. Sondaże opinii publicznej wskazują, że 40 proc. Izraelczyków pragnie frontalnego starcia z Iranem, a 70 proc. jest przekonanych o szybkim zwycięstwie bez wielkich ofiar.

Oficerowie sztabowi dobrze znają prawdę: nie ma darmowych obiadów. Największe zagrożenie stanowią 16-tonowe rakiety balistyczne Szahab-3B, oparte na udoskonalonej technologii koreańskich Taepodong. Każdą wyposażono w głowicę zawierającą kilkuset kilogramów konwencjonalnego materiału wybuchowego. Zasięg tych rakiet umożliwia uderzenie w każdą instalację wojskową na terenie państwa żydowskiego, a w razie potrzeby nawet znacznie dalej. Podczas ostatnich irańskich manewrów nazwanych Wielki Prorok 7 rakiety te spadały na wybrane obiekty z wysokości 16 tys. m, z szybkością 7 km/sek. Oko ludzkie nie jest w stanie za nimi nadążyć. Według Mosadu Iran dysponuje obecnie pięcioma lub sześcioma wyrzutniami dostosowanymi do rakiet tego typu oraz 20 gotowymi do odstrzału pociskami. W zaawansowanym stadium produkcji są także modele Szahab-4 i Szahab-5. Ich zasięg obejmuje każdy obiekt w Europie.

 

 

Kilka minut po wykryciu nadlatujących izraelskich eskadr Iran odpala pierwsze dwie rakiety typu Szahab, które jednak nie są precyzyjne w osiąganiu zamierzonych celów. To właśnie, o paradoksie, stanowi największe zagrożenie: nie uderzają w doskonale chroniony reaktor atomowy w północnej części pustyni Negew, ale powodują spustoszenie w pobliskim miasteczku Dimona zamieszkanym wyłącznie przez ludność cywilną. Nie rujnują zakładów zbrojeniowych Rafael w zatoce w Hajfie, uderzają za to w gęsto zaludnione centrum miasta. W ciągu kilku sekund całe dzielnice mieszkalne obracają się w perzynę. W pierwszych godzinach nie sposób policzyć ofiar, ale z całą pewnością szybko braknie zarówno miejsc na cmentarzach, jak i łóżek w szpitalach.

Praktycznie żadne miasto – ani nowoczesny Tel Awiw, ani otoczona historycznymi murami Akka – nie mogą być pewne jutra. Może tylko w Jerozolimie można będzie swobodnie oddychać. Ale jej ochroną nie są nowoczesne systemy antyrakietowe, lecz słynny meczet Al-Aksa, druga po Mekce najświętsza ze świętych świątynia muzułmańska. Zburzenie jej, nie przez pomyłkę, nie wchodzi dla Irańczyków w rachubę. Świat islamski nigdy by im tego nie wybaczył.

Izraelska tarcza ochronna przed pociskami balistycznymi opiera się na amerykańskich Patriotach. Już wiele lat temu, za panowania Saddama Husajna, nie zdały egzaminu: ustawione na telawiwskiej plaży nie strąciły ani jednej rakiety wystrzelonej na Izrael z Iraku. Drobne usprawnienia nie czynią z nich skutecznej osłony przed potężnym Szahabem. Zdaniem ekspertów wymagają poważnych zmian, aby mogły się skutecznie zmierzyć z nowymi zagrożeniami.

Izraelscy konstruktorzy, współpracujący z ekspertami producenta, amerykańską firmą Raytheon, pracują obecnie nad ich dostosowaniem do nowych warunków walki, ale nawet najwięksi optymiści nie przewidują zakończenia prac przed 2014 r. Sporo nadziei pokłada się w rakietach balistycznych własnej produkcji: Jerycho-3 ma zasięg 11,5 tys. km i wyposażona jest w głowicę nuklearną o wadze 750 kg. Ale znów – sprawdzona w ćwiczeniach, nie zdała jeszcze egzaminu w wojnie atomowej z prawdziwego zdarzenia, no i w konwencjonalnym starciu jest na razie nieprzydatna.

Jeszcze zanim wzniosą się dwa kolejne pociski typu Szahab-3B, izraelskie odrzutowce zwalniają pierwszą serię bomb kruszących beton. Piloci meldują centrali: cele trafione. Ale dopiero w dalszej przyszłości Tel Awiw będzie wiedział, czy bomby krajowej produkcji na pewno dokonały planowanego dzieła zniszczenia i czy podziemne zakłady nuklearne zostały uszkodzone w takiej mierze, że irański wyścig do bomby atomowej opóźni się o kilka lat. Jeśli okaże się, że tak nie jest, cała ta wyprawa wojenna była po nic.

Wielką niewiadomą są irańskie możliwości ataku chemicznego. Już we wrześniu 2000 r. wicedyrektor CIA Norman Schindler informował komisję bezpieczeństwa amerykańskiego Senatu o irańskich wysiłkach mających na celu szybkie wyprodukowanie głowic wyposażonych w materiały paraliżujące system nerwowy, powodujące niewydolność dróg oddechowych oraz parzących ciała ludzkie. Zdaniem CIA, Chiny i Rosja są głównymi dostawcami zarówno chemikaliów, jak i niezbędnej technologii. Niektóre surowce nabywane są legalnie na Zachodzie, ponieważ służą także do celów leczniczych.

Izrael posiada równie groźną broń, ale wątpić należy, aby zechciał jej kiedykolwiek użyć: w instytucie medycznym w Nes Cyjona, małej osadzie położonej 25 km na południe od Tel Awiwu, pod przykrywką eksperymentów naukowych produkuje się broń biologiczną. Tajemnica nigdy nie zostałaby ujawniona, gdyby nie aresztowanie dyrektora instytutu, profesora Markusa Klingberga, który okazał się sowieckim szpiegiem. Po odsiedzeniu kilkuletniej kary więzienia wyemigrował do Francji, gdzie w 2007 r. opublikował książkę „Ostatni szpieg”, niepozostawiającą żadnego szczegółu domysłom.

Jest też niemal pewne, że w przypadku wojny przywódca szyickiej organizacji bojowej Hassan Nasrallah, wierny sojusznik Teheranu, ściągnie charakter starcia z nieba na ziemię. Hezbollah w południowym Libanie dysponuje setkami wyrzutni rakietowych ziemia–ziemia typu Grad i Kassam, rozmieszczonych na północ od rzeki Litani, 40 km od granicy z państwem żydowskim. Latem 2006 r., podczas zainicjowanej przez Izrael kampanii mającej na celu wyparcie terrorystów ze strefy przygranicznej, spadło na Galileę i Hajfę kilkaset takich pocisków, dokonując poważnego spustoszenia wśród ludności cywilnej. Szkody materialne wyceniono wówczas na kilkaset milionów dolarów. Skonstruowana ostatnio tarcza ochronna Kipat Barzel (żelazny parasol) stanowi dzisiaj skuteczną odpowiedź na atak takich pocisków. Ale sam fakt walki na dwóch frontach stanowiłby trudne wyzwanie, ponieważ do zniszczenia odległych baterii Hezbollahu również niezbędne jest lotnictwo.

 

 

Niebo nad całym niemal Izraelem wydaje się dziurawe. Nawet jeśli armia odniesie sukces i atak opóźni o kilka lat możliwość produkcji broni jądrowej w Iranie, cenę sukcesu w dużej mierze zapłaci ludność cywilna. Wprawdzie w północnej części pustyni Negew otwarto niedawno szkołę obrony przeciwlotniczej, a były szef Szin Betu, izraelskiego wywiadu, Avi Dichter został pod koniec sierpnia mianowany ministrem ochrony cywilnego zaplecza, czyli ministrem bezpieczeństwa wewnętrznego, ale nawet dziecko rozumie, że decyzje administracyjne nie mogą zastąpić rzeczywistej ochrony przed zagrożeniami nowej generacji.

Nie rozwiążą problemu także ostrzeżenia wysyłane esemesem do telefonów komórkowych wszystkich obywateli. Media hebrajskie pytają, co przeciętny Izraelczyk ma uczynić po otrzymaniu alarmującej wiadomości o nadlatującej rakiecie, skoro schrony publiczne, budowane podczas wojny sześciodniowej, a więc przed ponad 40 laty, nie dają już skutecznego zabezpieczenia, a w większości nowoczesnych wieżowców brak pomieszczeń, których Szahab-3B nie mógłby skruszyć w ciągu jednej sekundy. Nikt też nie wie, czy rozdawane ludności maski gazowe stanowią skuteczną ochronę przed irańską bronią biologiczną.

***

Wszystko to razem brzmi jak rozdział z powieści science fiction, ale stanowić może realną rzeczywistość w przypadku, gdy Beniamin Netanjahu przekona swoich ministrów o konieczności wojny prewencyjnej z Iranem. Buńczuczne przemówienia Ahmadineżada, zapowiadające wymazanie państwa żydowskiego z mapy Bliskiego Wschodu, nawet jeśli nie są niczym innym jak czczą pogróżką stosowaną na wewnętrzny użytek, stanowią wodę na młyn ambitnych i niebezpiecznych dążeń izraelskiego premiera szermującego groźbą drugiego Holocaustu. A także trudny do odparcia argument w dyskusji z tą częścią dowództwa armii, która sprzeciwia się zaatakowaniu Iranu bez zgody i bez pomocy Stanów Zjednoczonych.

Na zgodę taką nie liczy nikt, kto realnie ocenia stanowisko Baracka Obamy, wciąż jeszcze wierzącego w skuteczność sankcji gospodarczych i finansowych: najpierw odmówił dostaw bomb kruszących beton podziemnych instalacji nuklearnych, a we wrześniu odwołał dawno ustalone wspólne amerykańsko-izraelskie manewry wojskowe.

„Mitt Romney by nam tego nie zrobił” – powiedział Ehud Barak, izraelski minister obrony i zwolennik uderzenia na Iran. Jego rozgoryczenia nie zmieniła decyzja Senatu, który przyznał ostatnio armii izraelskiej 90 mln dol. na otarcie łez. A w wywiadzie dla dziennika „Haaretz” Eliahu Winograd, były przewodniczący Sądu Najwyższego i przewodniczący komisji badającej błędy popełnione przez armię podczas starcia z Hezbollahem, ostrzega premiera i jego otoczenie: „zastanówcie się nad tym, co robicie, bo w jeden dzień możecie zburzyć wszystko, co zbudowaliśmy w ciągu 65 lat”.

Polityka 37.2012 (2874) z dnia 12.09.2012; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Dziurawe niebo"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną