Czy status „państwa nieczłonkowskiego” to automatyczne uznanie państwa palestyńskiego?
Droga do statusu pełnoprawnego członka ONZ jest daleka – by tak się stało, nie tylko musi zgodzić się na to Zgromadzenie Ogólne, ale także swoje zlecenie w tej sprawie (zgodnie z art. 4 Karty Narodów Zjednoczonych) musi wydać Rada Bezpieczeństwa, co jest niemożliwe ze względu na stanowisko Stanów Zjednoczonych. W zeszłym roku wniosek taki utknął właśnie na poziomie Rady, która nie zdołała wydać rekomendacji w tej sprawie.
Teraz Hillary Clinton, sekretarz stanu USA przypomniała, że „droga do Palestyny wiedzie przez Ramallah i Jerozolimę, a nie przez Nowy Jork”, co oznacza, że Stany chcą namówić obie strony do powrotu do negocjacji (zostały one zawieszone w 2010 r.). Co nawet, jeśli doszłoby do skutku oznacza długi i trudny proces. Główną kością niezgody będą na pewno spory terytorialne (Palestyńczycy chcą państwa w granicach sprzed 1967 r. czyli ze Strefą Gazy, Zachodnim Brzegiem i Wschodnią Jerozolimą jako stolicą - to warunki nie do przyjęcia dla Izraela, który nie zgadza się na podział Jerozolimy, problemem jest także pół miliona żydowskich osadników na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie, których wciąż zresztą przybywa). Osobną kwestią jest głęboki podział między kontrolującym Strefę Gazy Hamasem a Fatahem sprawującym władzę na Zachodnim Brzegu.
Dlaczego to historyczny dzień dla Palestyńczyków?
Samo podwyższenie statusu ze "stałego obserwatora" do „państwa” nieczłonkowskiego (non-member observer state) dla Autonomii Palestyńskiej to niewątpliwie sukces wizerunkowy, choć na razie więcej w nim symboliki niż konkretów. Symboliczna jest sama data – 29 listopada. Dokładnie 65 lat temu Zgromadzenie ONZ uchwaliło rezolucję nr 181 dzielącą Mandat Palestyny na państwo żydowskie i arabskie (strona arabska nie zaakceptowała tej decyzji). Dziś sprawa wraca w zupełnie innej odsłonie. Palestyńczycy będą zapewne traktować czwartkowe wydarzenia jako ważny krok w kierunku uzyskania własnego państwa.
Jak rozłożyły się głosy w ONZ?
Za rezolucją głosowało 138 państw. Na „nie” było zaledwie 9 państw m.in.: USA, Kanada, Czechy, Izrael, Wyspy Marshalla, Panama. Od głosu wstrzymało się 41 państw, w tym Polska, Wielka Brytania i Niemcy.
Podczas wystąpienia poprzedzającego głosowanie prezydent Mahmud Abbas poprosił ONZ o wydanie "aktu urodzenia dla Palestyny". Przemawiający w imieniu Izraela ambasador tego kraju przy ONZ Ron Proser ocenił, że droga do pokoju wiedzie przez porozumienia, a nie ONZ. Zdaniem Prosera wniosek Palestyńczyków nie jest krokiem w przód, lecz w tył na drodze do pokoju.
Jak Autonomia Palestyńska może wykorzystać swój status?
Może on na pewno pomóc jej w staraniach o przyjęcie do Międzynarodowego Trybunału Karnego (co nie jest automatyczne i przesądzone); a to - przynajmniej teoretycznie - otworzy drogę do walki na tym forum np. z izraelskim osadnictwem na terenach palestyńskich i do ewentualnych pozwów za operację Płynny Ołów.
Strona palestyńska może starać się o przystąpienie do konwencji o prawie morskim, co mogłoby pomóc jej w roszczeniach wobec złóż gazu znajdującego się u wybrzeży Izraela i Strefy Gazy.
Czy Palestyńczycy mogą stracić na podwyższeniu statusu?
Mogą ekonomicznie. Kurek z pieniędzmi mogą przykręcić Stany Zjednoczone, muszą też liczyć się z reperkusjami ze strony Izraela. Władze izraelskie deklarowały przed głosowaniem nad rezolucją, że nie zmieni ona nic w regionie i zaprzeczyły, jakoby miały „ukarać” Palestyńczyków ekonomicznie (np. odcinając dochody z ceł i podatków za towary przeznaczone na tereny palestyńskie, a przechodzące przez izraelskie porty i lotniska), jednak nie wiadomo, czy nie zmniejszą liczby pozwoleń na pracę na terenie Izraela, a także ograniczą dostawy wody czy energii na tereny palestyńskie.