Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Decydent

Beniamin Netanjahu znów zatrzęsie Bliskim Wschodem

Doświadczenie służby wojskowej  oraz dwie kadencje w fotelu premiera nauczyły Netanjahu odróżniać deklaracje od rzeczywistości. Doświadczenie służby wojskowej oraz dwie kadencje w fotelu premiera nauczyły Netanjahu odróżniać deklaracje od rzeczywistości. Lucas Jackson/REUTERS / Forum
Premier Izraela Beniamin Netanjahu to zaprzeczenie współczesnego polityka – mało mówi, dużo robi. Dlatego bez wątpienia jest dziś najpotężniejszym człowiekiem na Bliskim Wschodzie. To on w najbliższej przyszłości zadecyduje o wojnie lub pokoju w regionie.
Beniamin Netanjahu (z prawej) w rozmowie z rabinem Elyahu Shapirą.Amos Gershom GPO/Wikipedia Beniamin Netanjahu (z prawej) w rozmowie z rabinem Elyahu Shapirą.

W tym roku pierwszy raz w historii stosunków między Waszyngtonem a Tel Awiwem prezydent USA odmówił premierowi Izraela spotkania w Białym Domu ze względu na politykę Beniamina Netanjahu wobec Palestyńczyków. Dwaj kolejni prezydenci Francji, Nicolas Sarkozy i François Hollande, określili go mianem najbardziej niesympatycznego polityka, z jakim rozmawiali. Wielka Brytania i Francja ostrzegły, że zamkną swoje ambasady w Tel Awiwie, jeśli premier Izraela nie zrezygnuje z masowego budownictwa na Zachodnim Brzegu Jordanu. Również izraelska prasa nieustannie trzyma go na celowniku: krytykuje za stagnację w rozmowach z Palestyńczykami, za retorykę wykorzystującą Holocaust do prowokowania wojny z Iranem i za politykę gospodarczą faworyzującą bogatych. Jednak Netanjahu zachowuje stoicki spokój.

Nikt nigdy nie słyszał, by przeklinał, nikt nie widział go uderzającego pięścią w stół. Z podniesioną głową, często przesłoniętą dymem z hawańskiego cygara – bo nie stroni od przyjemności życia – prze do celu bez względu na opinię świata. Doświadczenie służby wojskowej w doborowych jednostkach oraz dwie kadencje w fotelu premiera nauczyły go odróżniać deklaracje od rzeczywistości: dla premiera Netanjahu nie ważne jest to, co się mówi; istotne jest tylko to, co się robi. W przyspieszonych wyborach parlamentarnych, które odbędą się w Izraelu już 22 stycznia, Netanjahu ma zapewnioną reelekcję i nadal nic, co istotne na Bliskim Wschodzie, nie zdarzy się bez jego udziału.

Gdy pod koniec listopada Zgromadzenie Ogólne ONZ podniosło status Palestyny do poziomu nieczłonkowskiego państwa obserwatora, Netanjahu zareagował natychmiast – podjął decyzję o budowie kolejnych 3,5 tys. mieszkań dla żydowskich osadników na terenach okupowanych. Nowe osiedla stworzą pomost wiodący do miasteczka Maale Adumim, położonego 20 km na wschód od Jerozolimy, i znacząco ograniczą obszar, na którym Palestyńczycy mogliby stworzyć własną ojczyznę.

Posunięcie to wywołało oburzenie na świecie, ale premierowi Izraela nawet powieka nie drgnęła – doskonale zdaje sobie sprawę, że od oburzenia do praktycznej interwencji prowadzi wyboista droga. NATO, które z założonymi rękoma przygląda się krwawej rozprawie prezydenta Syrii Baszara Asada z rebeliantami, na pewno nie wyśle zbrojnego korpusu, aby stanąć w obronie Palestyny podzielonej na dwa wrogie obozy – jeden w Gazie, drugi na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Państwo ponad wszystko

Bezwzględność Netanjahu odziedziczył w genach. Jego ojciec, prof. Benzion Netanjahu, historyk okresu inkwizycji, który zmarł niedawno w Ameryce w wieku 102 lat, był człowiekiem, który nie znał słowa kompromis. Od zawsze związany z syjonistyczną, wojującą prawicą, przedkładał ideę powstania państwa żydowskiego ponad wszystkie inne kwestie. Jego nieugięty, krańcowo narodowy światopogląd sprawił, że nie został przyjęty w poczet wykładowców jerozolimskiego Uniwersytetu Hebrajskiego i musiał pracować w USA. W 1944 r. to właśnie Benzion przekonał wielu amerykańskich polityków, aby włączyli temat ojczyzny żydowskiej w Palestynie do programów wyborczych swoich partii. Pięć lat później, już w nowym Państwie Izrael, urodził się Beniamin. Od wczesnej młodości usiłował realizować prawicowe teorie swojego ojca. W wywiadzie udzielonym kilka lat temu dziennikowi „The New York Times” oświadczył, że „aby poznać syna, trzeba wiedzieć, kim był jego ojciec”.

Mimo że ma licencjat z architektury oraz magisterium z administracji biznesu, obronione na renomowanym Massachusetts Institute of Technology, wszystko, co napisał – a jest tego kilka książek – dotyczy walki z islamskim terroryzmem. W 1978 r., pracując jeszcze jako szef marketingu w prywatnej firmie meblarskiej, założył instytut analizujący teorie i praktyki zwalczania terroryzmu. George Shultz, sekretarz stanu w czasach Ronalda Reagana, twierdził, iż teorie Beniamina Netanjahu z tamtego czasu „w znacznej mierze ukształtowały amerykańską wizję międzynarodowego terroryzmu”. Dlatego do dziś Biały Dom milczy lub przemawia półgębkiem po kolejnych kontrowersyjnych ruchach Netanjahu, bo wychodzi z założenia, że „Bibi (od Beniamina) wie lepiej, jak radzić sobie z terrorystami”.

Inteligencja i charyzma

Przejście od teorii do praktyki było jednak dla Bibiego bardzo bolesne. Podczas pierwszej kadencji na stanowisku premiera (lata 1996–99) Netanjahu popełniał błąd za błędem. Do wielu z nich bezpośrednio przyczyniła się jego trzecia żona Sara. Często zapominała, że jest z zawodu psychologiem, a nie brytyjską królową – jej rzucający się w oczy luksusowy styl życia, w dodatku nierzadko prowadzony na koszt państwa, wywoływał powszechne oburzenie. Rodzinne skandale, gdy Sara co chwilę zmieniała służbę domową i nie wahała się publicznie oskarżyć męża o zdradę, przez wiele tygodni wypełniały pierwsze strony tabloidów.

W trakcie tej pierwszej kadencji Beniaminowi Netanjahu wyraźnie brakowało doświadczenia w dialogu z koalicjantami, co było fatalnie odbierane przez opinię publiczną. Nic więc dziwnego, że Ehud Barak, bohater licznych wojen i zwolennik porozumienia z Palestyńczykami, pokonał go w następnych wyborach.

Ale inteligentny i charyzmatyczny premier potrafił wysnuć wnioski z własnych potknięć. Stanął na czele opozycyjnej partii Likud i przeczekał kadencje Baraka, Ariela Szarona oraz Ehuda Olmerta, aby w 2009 r. ponownie sięgnąć po władzę. Dziś nic nie wskazuje na to, by którykolwiek izraelski polityk w najbliższej przyszłości zagroził jego pozycji.

Tego, który stanowił dla niego największe zagrożenie, uczynił swoim sojusznikiem. Awigdor Lieberman, lider skrajnie prawicowego i ksenofobicznego ugrupowania Nasz Dom Izrael, najpierw wszedł do rządu Netanjahu, skuszony posadą ministra spraw zagranicznych, a tej jesieni zgodził się utworzyć z Likudem wspólną listę wyborczą. Wprawdzie kilka tygodni później zrezygnował ze wszystkich funkcji rządowych, po tym jak prokuratura postawiła mu zarzuty nadużycia władzy i korupcji, ale porozumienie pozostaje porozumieniem. Lieberman oświadczył, że do czasu wyborów udowodni swoją niewinność.

Dla Netanjahu jest idealnym partnerem politycznym. Otwarcie sprzeciwia się powstaniu państwa palestyńskiego w jakiejkolwiek postaci i w jakichkolwiek granicach, więc premier zawsze może zaprezentować się jako ten łagodniejszy z dwójki koalicjantów. Sondaże opinii publicznej wskazują, że partie obu sojuszników w styczniu uzyskają razem 39 mandatów w 120-osobowym Knesecie. Przy niemal pewnym poparciu dla takiej koalicji ze strony religijnej partii Szas oraz kilku mniejszych ugrupowań ortodoksyjnych, które są uzależnione od pieniędzy z budżetu, Netanjahu i Lieberman będą mogli rządzić po swojemu. Skłócona wewnętrznie lewica nie stanowi przeszkody.

Dla wielu obserwatorów Netanjahu jest politykiem jednowymiarowym, skupiającym się wyłącznie na sprawach związanych z bezpieczeństwem. Ale to nieprawda. Jak mało który izraelski polityk ma nosa do polityki gospodarczej. Mimo światowego kryzysu izraelska gospodarka ma się zaskakująco dobrze. Promowana przez Netanjahu polityka prywatyzacji państwowych zakładów przemysłowych oraz wspierania wielkich prywatnych banków i przedsiębiorstw podniosła wskaźnik PKB do 31 tys. dol. na obywatela i obniżyła bezrobocie do zaledwie 5,5 proc.

Groźba ewentualnych sankcji gospodarczych ze strony Unii Europejskiej w odwecie za politykę wobec Palestyńczyków nie robi już na Netanjahu większego wrażenia, bo izraelska gospodarka coraz bardziej zwraca się ku Dalekiemu Wschodowi. To Indie i Chiny są dzisiaj największymi partnerami handlowymi Tel Awiwu. Zaś po ostatnim starciu z Hamasem długa kolejka potencjalnych nabywców ustawiła się przed drzwiami zakładów zbrojeniowych Rafael, producenta legendarnego już systemu obrony przeciwrakietowej Żelazna Kopuła, który w czasie walk przechwycił większość rakiet wystrzelonych w kierunku Izraela.

Wbrew początkowym obawom arabska wiosna nie wprowadziła niepokoju w życie społeczne Izraela. Pogrążony w wewnętrznych kłopotach Egipt, mimo presji Bractwa Muzułmańskiego, nie domaga się rewizji traktatu pokojowego podpisanego z Izraelem w 1979 r. Półwysep Synaj nadal – zgodnie z traktatem – pozostaje strefą zdemilitaryzowaną. Wschodnia granica Izraela również wydaje się zabezpieczona. Jordański król Abdullah II zmaga się z coraz silniejszą opozycją i nic nie wskazuje na to, żeby po dwóch przegranych wojnach z Izraelem gotów był zaryzykować trzecią, szczególnie że po dwóch latach przerwy Jordania wysłała do Tel Awiwu nowego ambasadora.

Irańskie pohukiwania

Obecny i przyszły premier Izraela może zatem spokojnie planować zbrojne starcie z Iranem ajatollahów. W jakiej mierze to poważne plany? Tego nikt nie wie – Netanjahu potrafi przemawiać, ale gdy wymagają tego uwarunkowania polityczne, potrafi także milczeć. Premier Izraela często wykorzystuje przemówienia prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada, zwyczajowo zapowiadającego zniszczenie Izraela, w propagandzie wewnętrznej. Takie groźby skutecznie konsolidują opinię publiczną wokół jego posunięć politycznych, nawet tych najbardziej kontrowersyjnych.

Najistotniejsze dla Izraela jest jednak to, że w krajach sunnickich, na czele z Arabią Saudyjską, irańskie pohukiwania odbierane są jako zagrożenie dla całego świata arabskiego. Hegemonia nuklearnego Iranu nie jest też w interesie Bractwa Muzułmańskiego, zwłaszcza że nowy Egipt ma silne regionalne aspiracje. Zniszczenie atomowego potencjału Teherenu leży więc nie tylko w interesie państwa żydowskiego. Dlatego nie powinno dziwić, że niedawno Netanjahu wysłał szefa Mosadu do Rijadu, co może wskazywać na tajne porozumienie Izraela z dworem Saudów przeciwko Iranowi.

Nic nie stanie się jednak bez zgody Netanjahu. To od niego zależy, czy i kiedy padnie rozkaz ataku na Iran. Analitycy twierdzą, że w obecnej sytuacji może go wydać nawet bez przyzwolenia amerykańskiego sojusznika. To od Netanjahu zależy również, czy powstanie niezależna Palestyna. Jeśli będzie temu przeciwny, to Palestyńczycy nie mają szans. Podobno jednym z ulubionych zajęć premiera Izraela jest naśmiewanie się z niekończących się protokołów brukselskich obrad w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie. Zapowiadają one zmianę świata, ale go nie zmieniają. Netanjahu nie zapowiada, tylko zmienia.

Polityka 01.2013 (2889) z dnia 01.01.2013; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Decydent"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną