Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kneset okupowany

Gry koalicyjne po wyborach w Izraelu

Premier Beniamin Netanjahu przed swoją trzecią kadencją. Premier Beniamin Netanjahu przed swoją trzecią kadencją. Uriel Sinai / Reuters / Forum
Wyniki izraelskich wyborów to sukces ugrupowań buntu, które powstały na fali masowych protestów ulicznych z 2011 r. Premier Netanjahu liczył, że głosowanie wzmocni jego pozycję, ale wygląda na to, że teraz jeszcze bardziej ugrzęźnie w układach koalicyjnych.
Jair Lapid, szef partii Jest Przyszłość, odniósł niespodziewany sukces w wyborach parlamentarnych.Flash90/Forum Jair Lapid, szef partii Jest Przyszłość, odniósł niespodziewany sukces w wyborach parlamentarnych.
Naftali Bennet - milioner i szef partii Dom Żydowski - przebojem wszedł do Knesetu.Jack Guez/AFP/EAST NEWS Naftali Bennet - milioner i szef partii Dom Żydowski - przebojem wszedł do Knesetu.

Godzinę przed otwarciem lokali wyborczych 22 stycznia premier Beniamin Netanjahu pojawił się przed Ścianą Płaczu w Jerozolimie, aby między kamienie świętego muru włożyć tradycyjną kartkę z pobożnym życzeniem. Kamery telewizyjne śledziły każdy jego ruch. Treści prośby można było się domyślić: o druzgocącą klęskę opozycji. W ostatniej chwili okazało się jednak, że premier zapomniał zabrać ze sobą notes i długopis. Pobożni Żydzi upatrują w tym niedopatrzeniu przyczyny jego niepowodzenia wyborczego.

W rzeczywistości jednak prawdziwym powodem potknięcia był fakt, że już przed wyborami kartka z najgłębszymi życzeniami premiera Izraela zapisana była niewłaściwym tekstem. Dalsza rozbudowa osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu Jordanu, która przygniata budżet państwa ciężarem wielu miliardów dolarów, zajmowała tam znacznie więcej linijek niż podstawowe problemy ekonomiczne przeciętnych Izraelczyków. Takich błędów wyborca nie wybacza. Zamiast spodziewanych 65, a może nawet 70 mandatów, jego koalicja przypuszczalnie będzie musiała się zadowolić 61 posłami w 120-osobowej Izbie Ustawodawczej. Wystarczy, aby utworzyć rząd, nie wystarczy, aby skutecznie rządzić.

40 dni

Ordynacja wyborcza daje politykom 40 dni na utworzenie nowego gabinetu. Prezydent nakłada ten obowiązek na kandydata, który ma największe szanse powodzenia. W przypadku fiaska powierza misję powołania rządu innemu politykowi. Takie niepowodzenie spotkało Cipi Liwni, przewodniczącą partii Kadima, która w poprzednich wyborach zgarnęła największą liczbę mandatów, ale nieskłonna do ustępstw nie zdołała utworzyć koalicji. Prezydent musiał powierzyć tę funkcję Netanjahu. Tym razem to on ma pierwszeństwo.

Prezydent Szymon Peres, którego spojrzenie na przyszłość Bliskiego Wschodu różni się diametralnie od koncepcji obecnego premiera, chętnie już dziś poszukałby innego kandydata, ale ustawa wiąże mu ręce.

W przeciwieństwie do Liwni, bezwzględny i wprawiony w wieloletnich manewrach międzypartyjnych Netanjahu dopuszcza możliwość koalicji niemal z każdym partnerem, byleby tylko utrzymać władzę. Jeśli ich znajdzie do pierwszych dni marca, będzie mógł ironicznie spojrzeć zarówno w oczy Szymona Peresa, jak i Baracka Obamy, który niedawno oskarżył go, że kraj stacza się na dno międzynarodowego potępienia.

Premier Netanjahu nie traci czasu. W ubiegły czwartek zaprosił do Jerozolimy Jaira Lapida, przewodniczącego nowej partii Jest Przyszłość i największego wygranego ostatnich wyborów. Podczas niemal trzygodzinnej rozmowy omawiali m.in. możliwość przekazania Lapidowi teki ministra spraw zagranicznych w nowym rządzie. Na razie jednak nie było uścisków dłoni i poklepywania po plecach, a Lapid skomentował rozmowę krótkim: „Wszystkie opcje są możliwe”.

Jest Przyszłość

Nowy skład Knesetu nie stanowi monolitu. 5-proc. próg wyborczy wyeliminował z gry tuzin małych ugrupowań, a te, które przecisnęły się do Izby, nie znajdują wspólnego języka. Zdeklarowana lewica – partia Merec – zdobyła zaledwie sześć mandatów. Siedem uzyskała koalicja pięciu partii mniejszości arabskiej, której członkowie, zdopingowani apelem Ligi Arabskiej, masowo stawili się w lokalach wyborczych, ale nigdy i na żadnych warunkach nie będą się ubiegali o teki ministerialne. Pozostałe stronnictwa tak bardzo różnią się światopoglądowo, że w żadnym przypadku nie mogą stanowić alternatywy dla Likudu połączonego z partią rosyjskich imigrantów Awigdora Liebermana oraz ich tradycyjnych religijnych wspólników, których polityczne przetrwanie uzależnione jest od pozostania w koalicji i dalszego pobierania państwowych dotacji.

Niezadowolenie społeczne, które w 2011 r. objawiło się masowymi demonstracjami młodych ludzi, niemających szans na przyzwoitą pracę i własne lokum, wywindowało w wyborach dwa całkiem nowe ugrupowania. Pierwsze z nich to właśnie Jest Przyszłość założone przez popularnego dziennikarza i prezentera telewizyjnego Jaira Lapida. Ugrupowanie to skupiło się na walce o głosy wyborców z klasy średniej i zdobyło aż 19 mandatów. Lapid nigdy wcześniej nie angażował się w politykę. W swoim programie obiecuje m.in. budowę 150 tys. mieszkań pod wynajem na gruntach należących do państwa, pomoc finansową dla małych i średnich przedsiębiorstw udzielaną bezpośrednio z budżetu oraz uchwalenie konstytucji, której Izrael wciąż nie posiada. Chce też utworzenia niepodległej Palestyny w tej części Zachodniego Brzegu, gdzie nie ma żydowskich osiedli.

Dom Żydowski

Objawieniem ubiegłotygodniowych wyborów jest też partia Naftalego Bennetta. Ten urodzony w Kalifornii 40-letni polityk w młodości służył w Sajeret Matkal, słynnym oddziale specjalnym, przez który przewinęli się też Ehud Barak i sam Netanjahu. Już w cywilu założył firmę software’ową, którą osiem lat temu sprzedał za 145 mln dol.

Jego ugrupowanie Dom Żydowski (zdobyło w wyborach 12 mandatów) w swoim programie ma takie hasła, jak wychowanie młodzieży w duchu religijnego i postępowego syjonizmu, wykorzystanie koniunktury gospodarczej dla bardziej sprawiedliwego podziału dochodów oraz zakaz ustawodawstwa, które narzucałoby komukolwiek tryb życia sprzeczny z jego sumieniem.

W sprawach palestyńskich pomysły Bennetta zbliżone są do programu Netanjahu. Proponuje mianowicie anektowanie tych 60 proc. Zachodniego Brzegu, na których wzniesiono już osiedla żydowskie. Aby uniknąć posądzenia o politykę apartheidu, zamieszkałym na tym obszarze 50 tys. Palestyńczyków oferuje przyjęcie obywatelstwa izraelskiego. W pozostałej części Samarii i Judei miałoby powstać zdemilitaryzowane „niepodległe” państwo palestyńskie, kontrolowane przez izraelskie służby bezpieczeństwa.

Kluczowa i jednocześnie mocno krytykowana była wypowiedź Bennetta w tej sprawie podczas wywiadu telewizyjnego: „Gdybym jako żołnierz otrzymał polecenie wysiedlania Żydów z ich domów na Zachodnim Brzegu, odmówiłbym wykonania rozkazu”.

Bennett wydaje się idealnym kandydatem na koalicjanta dla premiera Netanjahu, zwłaszcza że w przeciwieństwie do pozostałych partii opozycyjnych jego Dom Żydowski nie domaga się obowiązku służby wojskowej dla tysięcy uczniów szkół rabinackich i sprzeciwia się uzależnianiu państwowego wsparcia dla tych szkół od nauczania w nich również takich przedmiotów, jak matematyka, fizyka i chemia. Dziś rabini wciąż zadowalają się nauką Tory i Talmudu, a państwowi inspektorzy patrzą przez palce na ten proceder.

Podczas swoich dwóch kadencji jako premier Netanjahu też nigdy nie ingerował w sprawy szkół rabinackich, czym zaskarbił sobie nieograniczone niemal poparcie takich ortodoksyjnych ugrupowań jak Szas, Jahadut Hatorah (Judaizm Tory) i im podobnych. Pragmatycznemu premierowi nie przeszkadza nawet, że jeden z najważniejszych liderów Szasu, były minister spraw wewnętrznych ­Rafael Edri, wrócił do kierownictwa partii natychmiast po odsiedzeniu dwóch lat więzienia za przyjmowanie łapówek i malwersacje finansowe – i będzie teraz jego wspólnikiem w podejmowaniu istotnych decyzji politycznych.

Naftali Bennett to dobry partner dla Netanjahu jeszcze z dwóch innych powodów – nie interesują go ministerialne teki i jako milioner nie jest łasy na pieniądze. Alians tych dwóch niezwykle ambitnych polityków nie będzie jednak rzeczą łatwą do zrealizowania. Bennett nie chce być przystawką dla Likudu, a Netanjahu nie ma zamiaru dopuszczać ewentualnego koalicjanta do podejmowania kluczowych decyzji. Jeśli uda im się połączyć siły, zdominują parlament i będą rządzić bez oporu ze strony słabej opozycji.

Netanjahu zarzuca przynętę

Koalicja Netanjahu i Bennetta to koszmar dla Palestyńczyków. Kilka tygodni temu prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas oświadczył, że jeśli Likud wygra wybory, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko oddać Netanjahu klucze do Mukaty, palestyńskiego kompleksu rządowego w Ramallah.

Wygląda jednak na to, że premier Izraela już sobie wziął te klucze. Kilka dni przed wyborami, mimo ogólnoświatowych protestów, wydał zezwolenie na budowę 1,5 tys. mieszkań we wschodniej Jerozolimie. Zamieszkają w nich przede wszystkim wielodzietne, religijne rodziny. Równocześnie Izrael rozpoczął wznoszenie 3,5 tys. budynków mieszkalnych na tzw. obszarze E-1, między Jerozolimą a wielkim osiedlem Maale Adumim.

Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć, że decyzja ta w praktyce uniemożliwi powstanie skonsolidowanego państwa palestyńskiego. Nic dziwnego, że autorytet Abbasa, który zasiada w fotelu prezydenta Autonomii Palestyńskiej, mimo że w 2009 r. skończyła mu się kadencja, powoli spada do poziomu zerowego. Z tego dołka nie wyciągnęły go ani kurtuazyjne wizyty emira Kuwejtu Sabaha al-Ahmada czy króla Jordanii Abdullaha, ani walka o uznanie formalnej państwowości Palestyny na forum Ogólnego Zgromadzenia ONZ. Z dnia na dzień wzrastają na Zachodnim Brzegu wpływy islamistycznego Hamasu i jeśli rzeczywiście będzie musiał oddać klucze do Mukaty, przypuszczalnie odda je Ismailowi Haniji, obecnemu liderowi Hamasu w Strefie Gazy.

Opinia publiczna w Izraelu przygląda się wydarzeniom na Zachodnim Brzegu dość obojętnie. Wraz z upadkiem silnej lewicy powstanie „dwóch państw sąsiadujących ze sobą w pokoju” – jak to określiły kiedyś postanowienia z Oslo – stało się dla przeciętnego obywatela Izraela tematem drugorzędnym. Na pierwszy plan wysuwają się problemy życia codziennego. Za ich przeoczenie w swojej kampanii sprzyjający wielkiemu biznesowi Beniamin Netanjahu zapłacił powstaniem dwóch wspomnianych partii protestu Jaira Lapida i Naftalego Bennetta.

Netanjahu potrafi jednak wyciągać wnioski z własnych błędów. Jeszcze w tym tygodniu na stole obrad koalicyjnych pojawi się projekt ustawy o bardziej sprawiedliwym rozłożeniu kosztów utrzymania państwa. To oczywista przynęta dla partii Lapida. Oprócz obniżenia opłat za naukę na wyższych uczelniach i udostępnienia lokali mieszkalnych na bardziej przystępnych warunkach, ustawa przewiduje też obniżenie cen energii elektrycznej i paliw. Równocześnie przedyskutowany zostanie problem rozdętej centralnej administracji – w pewnym momencie podczas ostatniej kadencji w budynkach rządowych Jerozolimy zatrudnionych było 34 ministrów i wiceministrów. Rozdawanie synekur zapewniało premierowi przychylność małych, na ogół religijnych, koalicjantów – ale koszt tej wierności był wysoki.

Atomowy Iran

Ulubiony straszak Netanjahu, groźba atomowego Holocaustu ze strony Iranu, został niemal całkowicie skreślony z listy sloganów wyborczych. Z tego prostego powodu, że groźba zagłady państwa nie zadziałała według oczekiwań premiera i nie skonsolidowała izraelskich wyborców wokół jego programu bezpieczeństwa narodowego.

Sztab generalny i dowództwo sił lotniczych od początku nie ukrywały swoich zastrzeżeń w sprawie ewentualnego ataku na Iran: wojna zaczepna, nawet zwycięska, wydawała im się zbędną awanturą zagrażającą przede wszystkim ludności cywilnej. A gdy media opublikowały rzeczywisty koszt przygotowań do ataku na Iran – 11 mld dol. – ogólne oburzenie społeczeństwa ostatecznie skłoniło Beniamina Netanjahu do zmiany kursu.

Za wcześnie jeszcze prorokować, czy trzecia kadencja premiera Netanjahu rzeczywiście zmieni oblicze Izraela. Niemal wszystko zależy od układów koalicyjnych, które być może tchną w kraj więcej świeżego powietrza i wyłonią nowych liderów politycznych. Sporo zależy także od tego, czy w końcu świat arabski pogodzi się z bliskowschodnią rzeczywistością, kształtowaną w dużym stopniu przez nowy/stary rząd izraelski. W tym punkcie po izraelskich wyborach niewiele się zmieni, bo w Jerozolimie nadal będzie rządził ­Netanjahu.

Polityka 05.2013 (2893) z dnia 29.01.2013; Świat; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Kneset okupowany"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną