Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kwestie czasu

Misja w Mali - także nasza wojna

Kryzysy takie jak w Mali wcale nie muszą być zaskoczeniem.

 „Nasi wrogowie działają szybko i my też musimy działać szybciej”, mówi o sytuacji w Mali minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. I twierdzi, że państwa Unii Europejskiej powinny wzmocnić współpracę wojskową, by sprawniej radzić sobie z wyzwaniami podobnymi do rebelii islamistów w Afryce Zachodniej. Racja, tylko sęk w tym, że kryzys w Mali wcale nie rozwija się w jakimś wyjątkowo ekspresowym tempie – po prostu nie został na czas doceniony przez europejskich i amerykańskich polityków i ekspertów od polityki międzynarodowej, którzy konsekwentnie ignorują sprawy Afryki albo w najlepszym przypadku biorą je „na przeczekanie”. W nadziei, że efekty wojen domowych, czystek etnicznych, głodu, biedy, handlu narkotykami, terroryzmu i innych okropności nie od razu staną się problemem w Europie, a ich rozwiązanie przez ewentualną interwencję można przełożyć na później – po tym, jak rozwiążemy nasze europejskie problemy, po najbliższych wyborach albo chociaż na przyszły rok.

W Mali nieciekawie dzieje się od wielu miesięcy . Już zeszłej wiosny część niższych rangą wojskowych przeprowadziła zamach stanu, a ten wykorzystali rebelianci z północy kraju. USA i Europa nie interweniowały także, gdy latem islamiści na podbitych terenach zaprowadzili szariat i wzywali do dżihadu w regionie. W tym czasie tzw. społeczność międzynarodowa, głównie Unia Europejska – zajęta własnym kryzysem i m.in. wojną w Syrii – zwlekała. Jeszcze na początku tego roku wspominano, że ewentualna interwencja mogłaby zacząć się najwcześniej za kilka miesięcy, w drugiej połowie roku, może jesienią. Wszystko przyspieszyła dopiero kolumna rebeliantów, która w pierwszych dniach stycznia wypuściła się daleko w stronę malijskiej stolicy, zagroziła strategicznym mostom na Nigrze i sprowokowała Francję, ubłaganą do działania przez rząd w Bamako. Dopiero wtedy uwierzono, że trzeba działać.

Gdy Francuzi przystąpili do walk, wojna w Mali natychmiast stała się także naszą wojną – unijną i polską. Teraz Unia gorączkowo szykuje misję szkoleniową, wśród 250 instruktorów wojskowych ma się znaleźć także dwudziestu z Polski. Ważne, by znali francuski, aby mogli porozumieć się z malijskimi żołnierzami, którzy będą objęci szkoleniem. Francuscy dowódcy wprost mówią o malijskim wojsku, że jest słabo wyszkolone, słabo opłacane, źle wyposażone. Do szkoleń zgłaszają się m.in. Kanadyjczycy i Brytyjczycy. Na razie nadal są wątpliwości, jak i kogo dokładanie długofalowo szkolić – wysokich dowódców, czy szeregowców, a może lepiej zwolnić wszystkich do domu, ogłosić nowy nabór i zbudować armię od podstaw?

Interwentom zależy, by Mali nie zmieniło się w afrykańską namiastkę Afganistanu, gdzie wielkie armie ugrzęzły na całe lata, a efekty ich pobytu są mizerne. Z Mali europejscy wojskowi mają wyjechać jak najprędzej, zaraz po przegonieniu rebeliantów do pustynnych kryjówek. Później mają się zająć nimi sami Malijczycy i armie sąsiednich państw afrykańskich. A co zrobimy, gdy malijski rząd jednak nie poradzi sobie z rebelią? Jeszcze nie wiadomo, bo na razie brakuje czasu, by się zastanowić.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną