To dla jego miniatur lirycznych utworzono termin „sokratki”, który już przeszedł do teorii literatury. Choć debiutował jako poeta, Janowiczowi poezja widać nie wystarczała, był prozaikiem, eseistą, dziennikarzem, redaktorem i tłumaczem. Pisał po polsku i białorusku, bo był Białorusinem, urodził się i żył w Krynkach, białoruskiego języka nie zapomniał, nie wstydził się go, że chłopski. Przeciwnie: zrobił pewnie najwięcej ze wszystkich tego pokolenia twórców żeby urodę białoruskiego języka pokazać i wzbogacić jego zasoby - to on przełożył na białoruski utwory Tadeusza Różewicza i Edwarda Redlińskiego. Jego pisane po białorusku utwory przekładane były na włoski czy angielski, co dla Białorusinów było budujące i optymistyczne, że ich mowa i literatura sięgają dalej niż próbuje się im wmówić. Dawało poczucie narodowej dumy, wyzwalało z kompleksów, dowodziło, że świat nie odwrócił się do Białorusi plecami. Takie było pragnienie i dążenie Sokrata Janowicza. Dziś można powiedzieć, że to cel jego życia, jeden z nich.
Dla środowiska białoruskiego był autorytetem, mówiono o nim pięknie: mędrzec. Nie zaszkodziło mu przyznanie się w 2007 r. do współpracy z SB, nawiązanej jeszcze w latach 50., kiedy środowisko z jakiego pochodził i w jakim działał było poddane wielkie presji i szczególnej inwigilacji. Wszyscy, którzy znali jego działalność – twórczą, społeczną, animatora życia kulturalnego na Podlasiu i polsko – białoruskich kontaktów kulturalnych – są przekonani, że wszystkie winy dawno i z nawiązką odkupił.
W Krynkach, na Białostocczyźnie będzie bez Janowicza pusto i smutniej. To dla niego przyjeżdżali tam Białorusini, Polacy i połowa literackiej Europy. To jego dom przyciągał swoją magicznością. To tam mówiło się po polsku i po białorusku i wszyscy świetnie się tam mieli i rozumieli.