Licząca blisko pół miliona mieszkańców stolica Szkocji, Edynburg, od 1999 r. mieści krajowy parlament i – zdaniem większości – najwięcej dotychczas skorzystała na uszczupleniu pozycji Londynu. Przyszłość Edynburga, w przeciwieństwie do wielu szkockich miast, rysuje się w różowych barwach. Miasto ma wiele atutów: jest gospodarzem największego na świecie festiwalu sztuki, jest słusznie cenione za własne życie kulturalne i konsekwentnie zyskuje wysokie oceny w rankingach jakości życia. Poziom zatrudnienia utrzymywał się na stałym poziomie, nawet po krachu finansowym 2008 r., przed którym Edynburg wcale się nie uchronił.
Tramwaj nie pojedzie?
A mimo to cierpi na pewną dziwną przypadłość: wcale się nie czuje, że właśnie przeżywa swoich pięć minut. Jest odwrotnie: przypomina raczej Wenecję lub inne miasto, które tylko wspomina czasy dawnej świetności. Jeśli miałoby to stanowić próbkę przyszłej niepodległości Szkocji lub przynajmniej większej niż obecnie autonomii, to są powody do zmartwienia.
Wysiadając z samolotu na edynburskim lotnisku, stajemy oko w oko z olbrzymich rozmiarów fotografiami miasta, które szczyci się położeniem chyba w najpiękniejszym krajobrazie świata. Zdjęcia opatrzono cytatami z dzieł znanych edynburskich myślicieli i pisarzy: Davida Hume’a, Waltera Scotta, Roberta Louisa Stevensona. Każdy z tych obrazów celebruje odległą przeszłość, a wizerunek miasta zdominowany jest przez zamek, który pochodzi z XVIII w. Opuszczając lotnisko, człowiek się zastanawia, czy miasto nie wraca czasem do XVIII-wiecznych warunków życia. Dziury na drodze, zaniedbane budynki w samym centrum i zaskakująca nieobecność nowych projektów budowlanych jakby dawały do zrozumienia, że władze miejskie wolałyby wrócić do czasów Hume’a i Stevensona.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 9 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 4 marca 2013 r.