Świat

Zrabowane dzieci

Tysiące Hiszpanów odebranych rodzicom

Madryt, 27 stycznia 2013 r. - manifestacja w sprawie ukradzionych dzieci. Madryt, 27 stycznia 2013 r. - manifestacja w sprawie ukradzionych dzieci. lvaro Minguito/Demotix / Corbis
Co najmniej 60 tys. Hiszpanów zostało w dzieciństwie porwanych i sprzedanych. Wielu ciągle szuka biologicznych rodziców i domaga się ukarania winnych. Na to może być już jednak za późno, bo Kościół katolicki przez lata skutecznie tuszował tę zbrodnię.
88-letnia siostra Maria Gomez Valbuena - jedyna dotąd formalnie oskarżona - zmarła przed zakończeniem procesu.Pedro Armestre/AFP/East News 88-letnia siostra Maria Gomez Valbuena - jedyna dotąd formalnie oskarżona - zmarła przed zakończeniem procesu.

Miałam nadzieję, że kiedy spojrzy mi w twarz, to pęknie i ze wszystkiego się wyspowiada. Ja, moja matka i moja córka modliłyśmy się, żeby doczekała procesu” – wyznała dziennikarzom jedna z poszkodowanych. Siostra María Gómez Valbuena zmarła jednak 22 stycznia. Zaledwie tydzień wcześniej problemy z sercem pozwoliły jej uniknąć składania zeznań na własnym procesie. Przed budynkiem madryckiego trybunału nadaremnie oczekiwał jej wówczas tłum dziennikarzy, wrogo nastawionych demonstrantów i zwykłych gapiów. Ta niepozorna 88-letnia zakonnica, znana w Hiszpanii jako siostra María, była jedyną oskarżoną w największej aferze kryminalnej w historii Hiszpanii.

Przez niemal 60 lat ze szpitali od Katalonii po Andaluzję zniknęło tysiące noworodków, które potem za opłatą trafiały do adopcji. Procederem kierowali najpierw zaufani ludzie dyktatora Hiszpanii generała Francisco Franco. Ich miejsce szybko zajęli jednak księża i zakonnice z personelu klinik położniczych. Niektóre na sprzedaży dzieci dorobiły się fortuny: prasa w Saragossie ujawniła, że siostra zajmująca się w tym mieście handlem niemowlakami jest właścicielką kilku mieszkań wartych ponad milion euro, chociaż pochodzi z biednej rodziny, a oficjalnie zarabiała grosze. Niektóre z podejrzanych nawet nie ukrywają, że współpracowały przy porwaniach dzieci. Twierdzą jednak, że nie zarobiły na tym grosza. Tak jak siostra Juana Alonso ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Wyznała, że podczas pracy na Teneryfie porywała dzieci i przekazywała je nowym rodzinom bezpłatnie.

Siostra Maria Gomez

Należąca do tego samego zakonu siostra María do końca życia wypierała się jakichkolwiek związków z handlarzami niemowląt, chociaż liczni świadkowie wymieniali ją jako główne ogniwo w tej przestępczej machinie. Jedna z jej ofiar, María Luisa Torres, twierdzi, że 30 lat temu zakonnica siłą i groźbami odebrała jej dopiero co urodzoną córeczkę. Po długich poszukiwaniach obie odnalazły się na oczach milionów telewidzów dzięki testom DNA. W kwietniu zeszłego roku siostra María składała w tej sprawie zeznania, a w tym roku miała być przesłuchiwana z powodu potwierdzenia tożsamości uprowadzonych przez nią bliźniąt. Tysiące poszkodowanych w podobnych sprawach zapowiadają, że nie spoczną, póki nie doprowadzą żyjących jeszcze winnych przed oblicze sądu i dopóki nie odnajdą swoich prawdziwych rodzin. Ich historie przypominają scenariusze kryminałów, często z elementami horroru.

Połowa lat 70., podstawówka w miasteczku pod Barceloną. Szkolni chuligani dokuczają małemu Antoniowi, dogryzają mu, że został adoptowany. – Zapytałem rodziców, czy jestem ich synem. Powiedzieli, że oczywiście. Przez całe życie kłamali mi w oczy – opowiada z kamienną twarzą Antonio Barroso. Jego rodzina pochodzi z Saragossy. Gdy Antonio jest jeszcze mały, jego rodzice spotykają się z parą, która tak jak oni wyemigrowała do Katalonii za chlebem. Antonio szybko zaprzyjaźnia się z ich synem, swoim rówieśnikiem. Na wiele lat zapomina o docinkach kolegów ze szkoły. Trzy dekady później jego przyjaciel z dzieciństwa jedzie do szpitala do umierającego ojca. Ten na łożu śmierci wyjawia mu, że nie jest jego biologicznym rodzicem. Opowiada, że razem z matką kupili go od tych samych ludzi, którzy sprzedali Antonio znajomym.

Gdy do mnie zadzwonił, byłem w szoku – wspomina Antonio Barroso. Kilka lat wcześniej, dla pewności, sprawdził swoje papiery w urzędzie stanu cywilnego. Wszystko się zgadzało, więc kolejny raz zapomniał o sprawie. Po telefonie od przyjaciela poczuł jednak, że czas na bardziej zdecydowane działania. Ojciec już wtedy nie żył, ale od matki udało mu się ukradkiem pobrać próbkę śliny, z którą poszedł do laboratorium DNA. – Wyniki były jednoznaczne. Między mną a moimi rzekomymi rodzicami nie ma żadnego pokrewieństwa.

Zgodnie z tym, co opowiadał ojciec jego przyjaciela, obie zaprzyjaźnione pary były bezpłodne. Kupno dzieci zaproponowała im zakonnica z rodzinnej Saragossy. Każdy z chłopców kosztował tyle co duże mieszkanie, a spłacanie długu zajęło ich przybranym rodzicom lata. Z tą wiedzą obaj mężczyźni poszli do sądu, ale prokuratura umarzała kolejne sprawy – najpierw z braku dowodów, bo według dokumentów byli biologicznymi dziećmi swoich przybranych rodziców, a później z racji przedawnienia. Żeby dalej walczyć, mężczyźni założyli w rodzinnym miasteczku fundację. Po pierwszym wywiadzie, którego udzielili krajowym mediom, zaczęły się do nich zgłaszać inne zaginione dzieci. Tysiące, z całego kraju.

Zaczęło się od Franco

Najstarsze przypadki porwań i handlu dziećmi zdarzyły się w latach 40. XX w. w początkowym okresie prawicowej dyktatury gen. Franco. Po zakończeniu wojny domowej w 1939 r. do więzień trafiły tysiące przeciwników reżimu. W ramach represji oskarżonym kobietom często odbierano dzieci. Ideologiczne usprawiedliwienie dla tej praktyki dostarczył Nicolás Vallejo-Nájera, czołowy psychiatra dyktatury, który wsławił się między innymi artykułami dowodzącymi, że kobiety są naturalnie podrzędne wobec mężczyzn. Lekarz stworzył pojęcie „pozytywnej eugeniki”, przekonując, że komunizm to nieuleczalna choroba psychiczna, ale dzieci komunistów da się uratować, odbierając je za młodu biologicznym rodzicom i oddając na reedukację prawomyślnym parom.

Frankistowski reżim wprowadził przepisy, które pozwalały rekwirować dzieci i zmieniać im nazwiska po oddaniu do adopcji. Ten zabieg miał utrudnić ich odnalezienie przez biologicznych rodziców. Socjolog Francisco González de Tena ustalił, że do końca lat 50. rozdzielono w ten sposób 30 tys. rodzin. To między innymi na podstawie jego raportu słynny sędzia śledczy Baltasar Garzón w 2008 r. oskarżył dawną dyktaturę o zbrodnie przeciw ludzkości. Jego dochodzenie łamało jednak powszechną amnestię z 1977 r., która jest podstawą hiszpańskiej transformacji demokratycznej. Garzón został zawieszony w obowiązkach, a sprawa nie doczekała się sądowego finału.

Dla wysiłków Antonia to bez znaczenia. – To były prześladowania polityczne, a nas zrabowano wyłącznie z żądzy zysku. Ostatnie przypadki, do jakich dotarliśmy, miały miejsce jeszcze w połowie lat 90. – przekonuje.

Rodzice Antonia i jego przyjaciela usłyszeli od zakonnicy te same zapewnienia: matki tych dzieci są niepełnoletnie, zaszły w ciążę z kolegami. Nie chcą się najeść wstydu u siebie we wsi, więc ciążę donoszą w katolickiej szkole z internatem, a niechcianego noworodka oddadzą „dobrze prowadzącej się rodzinie”. W wielu przypadkach mogła to być prawda. W konserwatywnej Hiszpanii sprzed transformacji samotne matki były bardzo źle widziane, szczególnie na prowincji. Dziewczyny wolały pozbyć się problemu i skorzystać z prawa, które pozwalało im ukryć swoje dane osobowe w dokumentach.

Często jednak, aby odebrać kobiecie dziecko, uciekano się do bezwzględnych metod. María Luisa Torres była już matką, kiedy zaszła w ciążę nie ze swoim mężem, z czego nieopatrznie zwierzyła się przed porodem pracującej w szpitalu zakonnicy. Siostra oddała nowo narodzoną córeczkę innym ludziom, a Marii Luisie zagroziła, że jeżeli będzie sprawiać problemy, zadenuncjuje ją na policji, a ta odbierze jej również pierwsze dziecko (cudzołóstwo było wówczas w Hiszpanii przestępstwem). Parze, która adoptowała dziewczynkę, powiedziała, że jej matka była prostytutką.

Biedne i niewykształcone kobiety z reguły oszukiwano, wmawiając im, że ich dzieci zmarły przy porodzie. W jednej z madryckich klinik siostry pokazywały zrozpaczonym matkom zawsze to samo ciało noworodka, które trzymały w chłodni. Na cmentarz trafiały trumienki szczelnie zabite gwoździami, a prawda o ich zawartości wychodzi na jaw dopiero teraz. – Grabarz z Madrytu zeznał, że pochował co najmniej kilkanaście pustych trumienek – opowiada Antonio. I dodaje, że potwierdziły to ekshumacje. Gdy z kolei w trumnach odnajdywano szczątki, późniejsze testy DNA wykazywały, że pochowane dzieci nie były spokrewnione z ludźmi, którzy mieli być ich rodzicami.

Oszukiwani byli również adoptujący. Mówiono im, że niemowlaki oddawane są dobrowolnie. Do nowych rodzin trafiały jednak w podejrzanych okolicznościach, np. na tylnym siedzeniu samochodu. Przybrani rodzice byli kontrolowani, musieli regularnie pojawiać się u współpracujących z handlarzami lekarzy. Dzieci te kosztowały fortunę, wiele par musiało zaciągnąć wieloletnie kredyty. Większość tych pieniędzy zgarniali pośrednicy, część trafiała również do fałszujących dokumenty urzędników.

W lipcu zeszłego roku Argentyna skazała w podobnej sprawie Jorge Videla i Reynaldo Bignone, liderów miejscowej junty wojskowej z lat 1976–83. Dostali odpowiednio 50 i 15 lat więzienia za nadzorowanie procederu, w ramach którego uwięzionym opozycjonistom odebrano kilkaset dzieci. To finał trwającej trzy dekady kampanii prowadzonej przez organizację zrzeszającą babcie zaginionych.

W Hiszpanii taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Pierwsza szansa na ujawnienie całego skandalu pojawiła się w połowie lat 80., kiedy na jaw wyszła część praktyk stosowanych w jednym z madryckich szpitali. Wówczas nikomu nie postawiono zarzutów, a sprawę zatuszowano. Temat wrócił w 2011 r., gdy kilkunastu młodych Hiszpanów zrobiło sobie testy DNA. W innych przypadkach przybrani rodzice byli przekonani, że wszystko przebiegało zgodnie z prawem i nigdy nie ukrywali przed dziećmi, że są adoptowane. Gdy te jednak chciały odnaleźć swoje biologiczne rodziny, okazywało się to niemożliwe z powodu bałaganu w dokumentach. Po tym jak w telewizji ukazał się reportaż o Antonio i jego przyjacielu, ich fundacja przeżyła prawdziwy najazd zaginionych dzieci. Sprawa trafiła na czołówki gazet oraz do telewizji. Hiszpańscy parlamentarzyści zaprosili kierownictwo fundacji na specjalną sesję do Madrytu, a ministerstwo sprawiedliwości i prokuratura ogłosiły, że ściganie winnych tych przestępstw jest ich priorytetem.

Po dwóch latach postępów jednak nie widać. Jedyna oskarżona María Gómez Valbuena zmarła w styczniu. Jej koleżanka z zakonu i druga główna podejrzana Juana Alonso skończyła w zeszłym roku 95 lat. Doktor Eduardo Vela, w latach 80. szef szpitala, w którego archiwach 70 proc. aktów urodzenia stwierdza „matka nieznana”, to już dziś 78-latek. Jak przyznaje prokuratura, zbieranie dowodów przestępstw popełnionych kilka dekad temu jest trudne, ale osądzenie winnych to już prawdziwy wyścig z czasem. Według rodzin pokrzywdzonych – wyścig zbyt powolny. Pięć dni po śmierci siostry Marii pod siedzibą prokuratury w Madrycie kilkaset osób domagało się przyspieszenia śledztw. Ich naciski przyniosły pierwszy efekt: znowelizowano prawo i 10-letni okres przedawnienia liczy się już nie od dnia odebrania rodzicom dziecka, tylko od chwili, gdy ofiara dowiedziała się o swojej przeszłości i zgłosiła sprawę na policji. Prokuratura nie może też umorzyć sprawy z braku dowodów. Sama będzie musiała ich szukać, choć wcześniej z reguły obarczała tym poszkodowanych.

Film i serial

Zaginione dzieci na stałe zagościły w hiszpańskich mediach. Na podstawie ich historii nakręcono film fabularny „Kradzione życia”. Telewizja Telecinco wyemitowała serial „Zrabowane dzieci”. W rolę zakonnicy, która organizuje nielegalne adopcje, wcieliła się wielokrotnie nagradzana Blanca Portillo, jedna z ulubionych aktorek Pedro Almódovara. Sam reżyser oznajmił na Facebooku, że chciałby zrobić film o zaginionych dzieciach.

Indywidualne pozwy w sądach do tej pory złożyło 2 tys. z nich. Zgodnie z praktyką sprzed nowelizacji, prokuratura większość śledztw umorzyła. Nie wszyscy jednak składają broń. Jeden z ojców, który twierdzi, że ukradziono mu dziecko, zaskarżył Hiszpanię do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Jednocześnie wiele osób poszukuje krewnych za pomocą fundacji Antonia oraz trzech innych, które w tym czasie powstały w Hiszpanii. – Sprawiedliwość to jedno, ale wielu z nas zależy przede wszystkim na poznaniu naszych prawdziwych rodziców – mówi Antonio. On swoich jeszcze nie odnalazł.

Maciej Okraszewski z Vilanova i la Geltrú

Polityka 12.2013 (2900) z dnia 19.03.2013; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Zrabowane dzieci"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną