Czym jesteś, Barcelono? Upragnionym i wytęsknionym miastem, które przyciąga – tak jak niegdyś Paryż – młodzież z całego świata? Czy raczej posępną, duszną i przeklętą mieściną, w której nie mógł wytrzymać nawet najsłynniejszy z twych synów, Carlos Ruiz Zafón? Jakie sekrety próbujesz ukryć za futurystycznymi i barokowymi fasadami swoich domów?
Jaką powieść piszesz z dala od hord imprezowiczów i turystów oblegających Dzielnicę Gotycką, park Montjuic albo krzykliwe Maremagnum? Bo na tym właśnie polega cały paradoks: gdy połykacze ognia zabawiają zachwyconych ukraińskich turystów na La Rambli albo na Plaça Catalunya, katalońscy pisarze zanurzają pióra w bardzo ciemnym atramencie. Przykładem może być Josep Pla, pionier literatury katalońskiej, ze swoim niezwykłym pamiętnikiem „El quadern gris” (Szary zeszyt) powstałym w okresie I wojny światowej. „Wracając do domu, w górę Passeig de Gracia, znów poddaję się zniechęceniu. Czuję się tak marnym drobiazgiem, że aż cały drżę” – pisał Pla 4 lutego 1919 r.
Nieznośne widma
Czy to tylko ponury nastrój wykorzenionego pisarza (urodził się w Palafrugell, nadmorskiej miejscowości koło Girony, która jest mniejszą siostrą Barcelony)? Być może: Costa Brava była podówczas ziemskim rajem. Ale dla Josepa Pla, tak samo jak dla Enrique Vila-Matasa, prawdziwe życie jest gdzie indziej: w książkach. Przed kilku laty złożyłem wizytę autorowi książki „Paryż nigdy nie ma końca” w mieszkaniu, które zajmował w pobliżu parku Güell. Tego dnia uliczne światła były jakby przygaszone, a książki zgromadzone w jego biblioteczce wyglądały wręcz groźnie: Melville, Kafka, Joyce i inni. Zaś sam Enrique, najbardziej paryski z hiszpańskich pisarzy, zmagał się tam z czarodziejskimi, ale nieznośnymi widmami.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 14 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia 2013 r.