Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Caryca Angela

Pani kanclerz zarządzająca kryzysem

Metodę Merkel w Niemczech nazywa się „auf Sicht fahren”, czyli jazdą przy złej widoczności. Metodę Merkel w Niemczech nazywa się „auf Sicht fahren”, czyli jazdą przy złej widoczności. Francois Lenoir/Reuters / Forum
Na kilka tygodni przed wyborami do Bundestagu jest u szczytu. I Niemcy, i Europa drepczą za nią jak za panią matką. Dokąd?
Merkel jak prawdziwa protestantka uważa, że bez purytańskiej kary za rozrzutność nie uwolnimy się od kryzysu.Steffen Kugler/BPA/Reuters/Forum Merkel jak prawdziwa protestantka uważa, że bez purytańskiej kary za rozrzutność nie uwolnimy się od kryzysu.

Angela Merkel zostanie przy sterze, nawet jeśli jej partii CDU po jesiennych wyborach miałoby nie wystarczyć głosów na powtórkę koalicji z liberałami. Pani kanclerz może porozumieć się także z socjaldemokratami, a nawet z Zielonymi. Ma świetną pozycję: 54 proc. pytanych darzy ją sympatią, podczas gdy jej konkurent z SPD Peer Steinbrück notowania ma o połowę gorsze. W partyjnych sondażach wyraźnie prowadzi też chadecja, z 40 proc. poparcia, przed socjaldemokratami – 23 proc. Zatem wszystko jasne? Nie bardzo.

Jazda przy złej widoczności

Punkty dla CDU to punkty Merkel, a nie partii – twierdzą komentatorzy „Die Zeit”. Poza nią partia nie ma nikogo wyrazistego. W ostatnich latach chadecja straciła już władzę w kilku ważnych landach, niebawem może stracić w kolejnych, a każdy premier landu to w Niemczech potencjalny następca federalnego tronu. Słabną też w oczach ministrowie jej rządu, nawet popularny dotychczas minister finansów Wolfgang Schäuble. CDU stoi przy Merkel, bo ona rządzi krajem. Ale ta partia władzy nie bardzo wie, przy czym się ma upierać, bo decyzje szefowej coraz częściej rozmijają się z rezolucjami zjazdów partyjnych.

Niewiele z tego, co osiągnęła w trakcie swoich rządów, było zapisane w umowie koalicyjnej. Natomiast wiele z tego, co się udało, spadło na jej partię jak grom z jasnego nieba, bo nie było wcześniej konsultowane. Przykłady? Likwidacja obowiązkowej służby wojskowej, odejście od energii atomowej, zrównanie w kwestiach podatkowych małżeństw homo- i heteroseksualnych. Merkel czuje, że mentalnie społeczeństwo przesuwa się na lewo i nie ogląda się na własną partię. A ta drepcze za nią, nie bardzo wiedząc dokąd.

Metodę Merkel nazywa się w Niemczech auf Sicht Fahren, jazdą przy złej widoczności, czyli trochę lepiej niż po omacku. W ręcznym sterowaniu kanclerz jest mistrzynią. Jeśli trzeba podążać za nastrojami społecznymi, porzuca wszelkie dogmaty i z czwartku na piątek jest w stanie wykonać zwrot o 180 stopni. Merkel to klasyczny fizyk u władzy: zabiera się tylko za te problemy, które potrafi rozwiązać.

To paradoks, że polityk tak bardzo technokratyczny uchodzi za zapobiegliwą mamę narodu. Budzi zaufanie, choć jest nieszczególnym mówcą i mimo starań specjalistów trudno nadać jej atrakcyjny medialnie wizerunek. Margaret Thatcher miała swą drucianą ondulację i torebkę, Angela Merkel ma pastelowe garsonki i spodnie. W jej gabinecie na biurku stoi portret carycy Katarzyny II, ale nie wiadomo, jakie obrazy wiszą u niej w mieszkaniu przy Kupfergraben. Mocno strzeże swej prywatności, ale też nią gra. Gdy bulwarówki opublikowały jej zdjęcia jako babci z wnukami, Urząd Kanclerski był niby oburzony tym naruszeniem prywatności, ale nie za bardzo, bo zdjęcia były ciepłe.

Nie grożą jej także „haki” z enerdowskiej młodości. Była funkcyjną w komunistycznej młodzieżówce? I co z tego, nigdy nie twierdziła, że działała w opozycji. Sama dodaje, że należała także do związków zawodowych i Towarzystwa Przyjaźni Niemiecko-Radzieckiej. Jarosław Kaczyński twierdził, że wie, jakie to siły z NRD wywindowały ją na kanclerza, ale nie powie. „Spiegel” szukał wypracowań Merkel z marksizmu-leninizmu, ale nie znalazł. Byłyby pewnie równie mizerną kompromitacją jak cytaty z Lenina w pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego.

Niemniej jej młodość w NRD ma znaczenie. Nie stały za nią żadne mroczne siły, ale enerdowskie realia ukształtowały jej polityczną mentalność. Nauczyły ostrożności i dystansu wobec wszelkiej ideologii, życia w prywatnej niszy, wyczucia Europy Wschodniej. Natomiast nie zaszczepiły demokratycznych procedur i fascynacji zachodnioeuropejską integracją. Unika górnolotnych słów i wizjonerskich perspektyw. Ten dystans do wszelkiej scholastyki – kojarzącej się jej nie tylko z marksizmem-leninizmem, ale i z teologią ojca, lewicowego protestanckiego pastora, też można uznać za spadek po NRD.

Dla niej, jako doktora fizyki, liczy się to, co jest policzalne, a w polityce nie wszystko da się skalkulować. Akurat w tej dziedzinie dominuje zasada niedookreślenia. Stąd cień niepewności na twarzy Angeli Merkel, gdy na publicznym spotkaniu młoda Greczynka poprosiła ją o radę dla bezrobotnych Greków. Mają czekać? Emigrować? Dziewczyna nie dostała od pani kanclerz nawet zdawkowej odpowiedzi.

Merkel za to bardzo dobrze wyczuwa swoich krajan. Powodzianom rzuca mimochodem, że zasiłki dla nich to dobrze wydane pieniądze – w odróżnieniu od wielu innych wydatków. W pierwszej fazie kryzysu strefy euro, z powodu twardego sprzeciwu wobec uwspólnotowienia greckich długów, zyskała sobie przydomek Madame Non. Inaczej jest w sprawach krajowych – tu zaspokaja niemiecką potrzebę zgody. Żadnych kłótni w rodzinie, żadnych bojów między rządem a opozycją, bo przecież ta może się przydać w koalicji. I się przydaje. Gdy w głosowaniu w Bundestagu nad parasolem ratunkowym dla euro rząd potrzebował większości dwóch trzecich, opozycja grzecznie wsparła rząd. Bo polityka zagraniczna to przede wszystkim kwestia narodowa, a nie partyjna.

Przy czym nie brak w Niemczech malkontentów sarkających, że Angela Merkel to placebo niemieckiej polityki. Zablokowała reformy podatkowe, służby zdrowia, opieki nad ludźmi starszymi. Brak zapowiedzianego wejścia niemieckich kolei na giełdę. Nici z reklamowanego parytetu dla kobiet na kierowniczych stanowiskach w gospodarce. „Gdyby nie kryzys euro, to bilans tej drugiej kadencji Merkel wypadłby smętnie” – zżymał się w marcowym numerze „Merkura” komentator „Die Zeit” Thomas E. Schmidt.

Angela od kryzysu

AKryzys wciąż panuje w Europie i niezależnie od tego, jak się skończy, będzie kojarzony z Merkel, tak jak Konrad Adenauer jest kojarzony z integracją Niemiec z Zachodem i pojednaniem z Francją, Willy Brandt z uklęknięciem w Warszawie, Helmut Kohl ze zjednoczeniem Niemiec, a Gerhard Schröder z wyrwaniem się spod amerykańskiej kurateli i demontażem państwa opiekuńczego.

Dla Merkel przepustką do historii jest jej sprawna obsługa europejskiego kryzysu. Dla jednych jest jego główną winowajczynią, dla drugich – opoką solidnego gospodarowania i białą rewolucjonistką, która po cichu wymusza integrację Europy. Jej styl rządzenia jest prezydialny – decyzje podejmuje w hermetycznym gronie współpracowników z Urzędu Kanclerskiego. Jak ze zdumieniem stwierdziła „Die Zeit”, akurat w najgłębszym od 1929 r. kryzysie finansowym coraz mniej wśród tych doradców ekonomistów, a coraz więcej prawników. To ważna wskazówka. Dla Merkel i jej otoczenia nie jest to już kryzys gospodarczy, a polityczny, w którym ekonomiści są mało przydatni, bo – jak sama mówi – dają rozbieżne oceny tych samych zjawisk.

W sprawach europejskich w Urzędzie Kanclerskim najwięcej do powiedzenia ma historyk i prawnik Nicolaus Meyer-Landrut. Całą istotę problemu z Unią miał jej ponoć rozrysować na jednej kartce. U góry zaznaczył te dziedziny, które się w kryzysie sprawdzają: prawo, rynek wewnętrzny, konkurencja, środowisko – wszystkie są wspólnotowe w UE. Na dole źródła kryzysu – prawo pracy, prawo podatkowe, budżet, systemy socjalne. Wszystkie są w gestii państw narodowych. I wniosek: albo ogniska kryzysu odbierze się państwom narodowym i przeniesie na poziom wspólnotowy, co jednak oznaczałoby utratę suwerenności w sprawach socjalnych, podatkowych, gospodarczych, budżetowych, a w konsekwencji powstanie superpaństwa w rodzaju Stanów Zjednoczonych Europy. Albo pozostawi się ogniska kryzysu w gestii państw narodowych, ale przesunie się je jak najbliżej UE.

To pozwoliłoby ominąć drogę krzyżową przez nowelizacje traktatów i może stworzyć w UE konglomerat państw narodowych, chętnych do zacieśniania współpracy międzyrządowej. „To jest ten Wielki Plan, z którym Angela Merkel się nie obnosi, ale krok po kroku realizuje” – twierdzi Stefan Kornelius w książce „Angela Merkel. Die Kanzlerin und ihre Welt” (Kanclerzyna i jej świat), z której do nas dotarło tylko echo o jej polskim dziadku. „Merkel potrzebuje kryzysu, by przeforsować swój plan nowej Europy. Jeśli nacisk zelżeje, to nie powstanie europejski rząd gospodarczy” – uważa Kornelius.

Sama kanclerz wypowiada się jednak ostrożnie. W odpowiedzi na pytania „Spiegla” o konkrety mówiła tylko, że nie należy przyspieszać, trzeba cierpliwie przekonywać opornych. Czy Komisja ma stać się rządem europejskim? Merkel dziś nie widzi takiej potrzeby. Czy przewodniczący Komisji miałby być wybierany w wyborach powszechnych albo przez parlament? Kanclerz jest sceptyczna, choć takie koncepcje pojawiły się już w rezolucji zjazdu CDU.

„Wielki Plan Angeli Merkel istnieje” – powtarza Kornelius, ale na razie niemiecka kanclerz przepisuje Europie końską kurację, której nie wytrzymałyby nawet Niemcy i która ma dla Unii fatalne skutki uboczne: im bardziej kryzys przygniata państwa śródziemnomorskie, tym bardziej spada w nich wiara w Brukselę. Ten merkiawelizm, czyli przerzucanie ciężarów kryzysu strefy euro na państwa narodowe, dramatycznie zbija też poparcie dla UE wśród młodego pokolenia.

Merkel jednak jak prawdziwa protestantka uważa, że bez purytańskiej kary za rozrzutność nie ma uwolnienia od kryzysu. A bez narzuconej dyscypliny oszczędzania nie ma reform. Dziś jednak etyka protestancka niezupełnie pokrywa się z duchem kapitalizmu – odpowiadają jej oponenci, także w Niemczech. Konieczny jest wzrost gospodarczy, nawet kosztem psucia pieniądza, inaczej Grecy nigdy nie spłacą swoich długów.

Merkel nie ukrywa, że od Greków zdecydowanie woli Polaków, ale ciekawe jest to, że niemieccy recenzenci pani kanclerz nie przypisują jej stosunkowi do Polski większego znaczenia. Wspominają, że w 2007 r. w czasie niemieckiej prezydencji Merkel utarła nosa braciom Kaczyńskim, gdy chcieli zablokować traktat lizboński, i to wszystko. Trzeba sięgnąć do książeczki Judy Dempsey „Fenomen Merkel”, by się utwierdzić, że jednak dla niej Polska to więcej niż polski dziadek.

Najpierw Warszawa potem Moskwa

Według Dempsey, Polska to dla Niemców pewna konkurencja wobec Rosji. Tupanie Warszawy w sprawach wschodnich jest istotne, bo nowi członkowie UE byli dotychczas lekceważeni przez starych. Polska do Unii wniosła nowy punkt widzenia – zarówno Aleksander Kwaśniewski w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, jak też Lech Kaczyński wobec Gruzji. Merkel wprawdzie w NRD uczyła się rosyjskiego, ale w Polsce obejrzała na własne oczy narodziny Solidarności. Już jako kanclerz z miejsca skorygowała prorosyjską politykę Schrödera – najpierw odwiedziła Warszawę, a potem dopiero Moskwę.

Niemniej w czasach rządów braci Kaczyńskich stosunki polsko-niemieckie były w cieniu Eriki Steinbach. Tu zwrot nastąpił po zwycięstwie Platformy Obywatelskiej w 2007 r. „Straszna Erika” zniknęła w politycznym niebycie, a w uroczystościach na Westerplatte, w 70 rocznicę najazdu na Polskę, Merkel wzięła udział razem z Władimirem Putinem. Ważna dla niemiecko-polskich relacji była też jesień 2011 r., gdy szef polskiego MSZ Radosław Sikorski zaskoczył Europę krytyką Niemiec, że nie biorą na siebie przywództwa w rozwiązywaniu kryzysu w Unii. Słowa Sikorskiego, że mniej się boi niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności, przeszły do historii. Ale czy pozostawiły ślad w niemieckim myśleniu?

Mimo portretu Katarzyny na biurku Merkel nie jest cesarzową Europy. Jest zależna od niemieckiej polityki wewnętrznej, od Trybunału Konstytucyjnego, od terminów wyborów, zmian rządów w krajach partnerskich, płynnych sojuszy w UE. Merkel była silna w UE, gdy miała u boku Sarkozy’ego. Temu duetowi nikt w UE nie mógł podskoczyć. Ale teraz w Pałacu Elizejskim urzęduje François Hollande, który co prawda na zjeździe SPD w Lipsku chwalił reformy CDU z czasów Schrödera, ale nie zaaplikowałby ich chromającej gospodarce francuskiej. Kanclerz wprawdzie podpisała z nim kolejną niemiecko-francuską deklarację, która ma na celu pogodzenie wody i ognia – czyli francuskiego wołania o więcej wzrostu i niemieckiego o więcej dyscypliny budżetowej – ale politycznej energii w tej deklaracji nie ma za wiele. Nie Europa, a naród ma dziś dla niej nadrzędne znaczenie. Od Helmuta Kohla wie, że wybory wygrywa się polityką wewnętrzną, a nie europejską.

Według wielu krajowych analityków, Merkel nie wykorzystuje jednak niemieckiego potencjału, blokuje niezbędne reformy wewnętrzne, nie potrafiła lub nie chciała nadać formy nowej polityce energetycznej, rosyjskiej, europejskiej. Najpierw daje impulsy, a potem się cofa, zwleka. Lubi rządzić, ma też jakieś przekonania, ale je ukrywa, i w ciągu ośmiu lat kanclerzowania wyraźnie osłabła jej wola kształtowania rzeczywistości. Co nie jest dobre dla Europy (stąd berlińska mowa Sikorskiego). Więc jeśli nawet ma europejski Wielki Plan, to nie bardzo się przy nim upiera.

Angela Merkel jest kanclerzem spraw niedokończonych. Dobrze pasuje do Niemiec, które wciąż muszą się utwierdzać w swej przeszłości, przyszłości, roli w świecie, w Europie, i stosunku do sąsiadów. Czy dobrze pasuje do Unii, ogarniętej największym kryzysem w swoich dziejach? Przekonamy się dopiero, gdy kryzys się skończy. Jednak przedtem – już za sto dni – dowiemy się, czy córka enerdowskiego pastora – rezolutna, władcza i pełna sprzeczności kobieta – nadal będzie w Europie główną rozgrywającą.

Polityka 25.2013 (2912) z dnia 18.06.2013; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Caryca Angela"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną