Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

WikiMit

Julian Assange - superstar

Julian Assange na muralu w muzeum sztuki współczesnej pod Lyonem. Julian Assange na muralu w muzeum sztuki współczesnej pod Lyonem. Abode of Chaos
Filmy, musicale, telewizja, nagrody – Julian Assange już jest bohaterem kultury masowej. Nawet jeśli nie bardzo wiadomo, czy dobrym, czy złym.
Benedict Cumberbatch. Znany u nas z roli Sherlocka Holmesa w serialu BBC, wcielił się w redaktora naczelnego portalu WikiLeaks w filmie „Piąta władza”.Frank Connor/DreamWorks II Distribution Co./Dream Works Benedict Cumberbatch. Znany u nas z roli Sherlocka Holmesa w serialu BBC, wcielił się w redaktora naczelnego portalu WikiLeaks w filmie „Piąta władza”.
Ambasada Ekwadoru w Londynie, w której Assange przebywa od 19 czerwca 2012 r.nick.hider/Wikipedia Ambasada Ekwadoru w Londynie, w której Assange przebywa od 19 czerwca 2012 r.

Wierzę, że jesteś przyzwoitym człowiekiem i nie chciałbyś skrzywdzić dobrych ludzi, którzy znaleźli się w strasznym położeniu. Zostaniesz jednak wykorzystany jako płatny zabójca, do pokazania prawdy tylko po to, by ją zamordować” – adresatem tej dramatycznej odezwy nie jest bezwzględny najemnik, ale aktor. To skromny wycinek listu, który Julian Assange przesłał do Benedicta Cumberbatcha w odpowiedzi na propozycję spotkania. Brytyjczyk, znany u nas przede wszystkim z roli Sherlocka Holmesa w serialu BBC, chciał poznać osobiście redaktora naczelnego portalu WikiLeaks, by lepiej zagrać jego rolę w filmie „Piąta władza”.

„Spotykając się z tobą, legitymizowałbym ten nieszczęsny film i wspierałbym twoją, zapewne świetną, ale zepsutą wymogami scenariusza kreację” – pisał dalej Assange. „Twoje umiejętności stały się zabawką w rękach ludzi, którzy zamierzają usunąć mnie i WikiLeaks z tego świata. Uważam, że powinieneś ponownie przemyśleć swoje zaangażowanie w to przedsięwzięcie, konsekwencje pracy przy projekcie, który szkaluje i marginalizuje żyjącego uchodźcę politycznego, ku uciesze skostniałego, skorumpowanego i niebezpiecznego państwa. Przemyśleć konsekwencje, jakie może mieć ten film dla ludzi, którym z jego powodu stanie się krzywda. Bo to teraz wspólna historia dotycząca milionów ludzi”. List trafił do adresata już w styczniu 2013 r., ale niedawno, tuż przed premierą rzeczonego filmu, znalazł się również na stronach WikiLeaks. Czy unikając angielskiego aktora i trąbiąc o tym urbi et orbi, Assange naprawdę chciał chronić swoje dzieło i współpracowników, czy raczej dopisać kolejny rozdział własnej mitologii? Jedno nie wyklucza drugiego.

Sprzedany diabłu

Benedict Cumberbatch, o dziwo, nie zraził się po tym incydencie do Assange’a. Przeciwnie, tłumaczy go i chwali, gdy tylko ma okazję. „Czy jest bohaterem? Pod wieloma względami” – stwierdził w rozmowie z magazynem „Rolling Stone”. „Przekształcił ideę w rzeczywistość, która wciąż ma wpływ na nasze życie i na to, jak postrzegamy media głównego nurtu. Jestem dla niego pełen podziwu”. Cumberbatch albo czegoś nie doczytał, albo nie wziął sobie do serca listu od hakera, bo sugeruje, że zagrał w filmie w obiektywny sposób przedstawiającym historię WikiLeaks, a niechęć Assange’a wiązała się z tym, że „on nie chce, żeby w tej chwili robiono o nim jakiekolwiek filmy”. W podobnym tonie wypowiada się Bill Condon, reżyser „Piątej władzy”, który ma za sobą sukces komercyjny (dwie części wampirycznego cyklu „Zmierzch”), ale najwyraźniej zapragnął zmierzyć się ze światem dorosłych: „Jako filmowcy nie próbowaliśmy tym filmem szukać odpowiedzi, ale raczej stawiać pytania, i mam nadzieję, że udało nam się zaprezentować problem w całej jego złożoności”.

Na pewno udało się „Piątej władzy” podzielić krytyków. Ci, którzy w Assange’u widzą typa spod ciemnej gwiazdy, narzekają, że film Condona to przyczynek do kanonizacji łobuza, natomiast ci, którzy postrzegają szefa WikiLeaks jako idealistę walczącego o wolność i dobro ogółu, twierdzą, że mamy do czynienia z nieprzyjemnym paszkwilem. Julian Assange powinien więc chyba wysłać do Cumberbatcha kolejnego maila, tym razem z podziękowaniami. Bo przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że im głośniej wokół rewolucjonistów, tym lepiej dla rewolucji.

Zresztą ciągle świeża historia Assange’a (którego serwis działa od 2006 r.) zainspirowała filmowców nie po raz pierwszy. Australijczycy zdążyli nakręcić pełnometrażowy film telewizyjny „Underground: The Julian Assange Story”, a Amerykanie obszerny dokument „We Steal Secrets: The Story of WikiLeaks”, o krótszych formach nie wspominając. Ukazała się też jego książkowa autobiografia. Co ciekawe – nieautoryzowana. Assange sprzedał bowiem prawa (zgarnął milion funtów, bo – jak twierdzi – musiał opłacić prawników), opowiadał autorowi o sobie długo i obszernie, ale gdy zobaczył pierwszą wersję książki, orzekł ponoć, że „pamiętniki to prostytucja”, i zapowiedział zerwanie kontraktu. Nie był jednak w stanie zwrócić zaliczki, więc wypracował z wydawnictwem kompromisowe rozwiązanie, które pozwala mu wciąż paradować w aurze bezkompromisowości.

Można się spodziewać, że to dopiero początek, bo mało w XXI w. pojawiło się postaci bardziej intrygujących i niejednoznacznych. 42-letni Julian Paul Assange to Australijczyk, który wychowywał się w objazdowej trupie teatralnej, a studia fizyczne i matematyczne porzucił, by stanąć na czele grupy hakerów. Już jako szesnastolatek włamywał się ponoć do komputerów NASA i Pentagonu, ale dziełem jego życia jest portal Wiki­Leaks ujawniający tajne dokumenty możnych tego świata: polityków, wojskowych i rekinów biznesu. Dziś prowadzi prywatną wojnę z Ameryką, przez Interpol ścigany jest za gwałt w Szwecji, szuka schronienia w Ekwadorze, przy okazji prowadząc dla Rosjan telewizyjny talk-show o polityce. A przecież to jeszcze nie koniec tej historii. Nikt nie wie, czym jeszcze zaskoczy nas Assange.

Zresztą Assange sprzedał już duszę rewolucjonisty diabłu pop­kultury, gdy pojawił się w popularnym animowanym serialu „Simpsonowie”. Partie głosu dla swojej postaci nagrał przez telefon, z aresztu domowego w Anglii. No, ale jak dziś porywać lud na barykady, choćby i wirtualnie?

Ballada o Julianie

Wdzięczny lud śpiewa więc już o swoim bohaterze pieśni. Latem ubiegłego roku ukazała się płyta „Beat the Blockade”, zawierająca utwory o tak wszystko mówiących tytułach, jak „WikiLeaks i potrzeba wolności słowa”, „Hymn WikiLeaks: chcemy prawdy”, „Ballada o Julianie Assange’u” czy „Samba Wiki­Leaks”. Cały dochód ze sprzedaży albumu miał być przeznaczony na potrzeby własne WikiLeaks oraz fundusz obrony Bradleya Manninga, żołnierza US Army, który przekazał serwisowi ponad 250 tys. wojskowych dokumentów. Ale na listę bestsellerów płyta chyba nie trafiła, bo współtworzyli ją artyści nie mniej anonimowi od informatorów Assange’a. Nawet jeśli Dan Bull, David Rovics albo Joonas Laine wyrosną na następców Boba Dylana i Woody’ego Guthriego, sprawie przysłużyłoby się jakieś naprawdę wielkie nazwisko. Na przykład taka Lady Gaga... Właśnie ta kochająca kontrowersje amerykańska wokalistka odwiedziła Assange’a w jego azylu w londyńskiej ambasadzie Ekwadoru jesienią 2012 r. Znalazła dla rewolucjonisty aż pięć godzin pomiędzy promocją autorskich perfum w luksusowym domu handlowym Harrod’s a równie elitarną imprezą. O czym rozmawiali – nie wiadomo, ale WikiLeaks próbowało przy okazji rozkręcić demonstrację w obronie swojego szefa, zapewne licząc na to, że obecność gwiazdy pop ściągnie stado fotografów. Nie udało się, za to Gaga, ledwie zatrzasnęły się za nią drzwi, pochwaliła się zdjęciem z Assangem na swojej stronie www. Czego chwilę później zapewne pożałowała, bo w komentarzach pod fotografią fani skoczyli sobie do gardeł: ci, którzy ucieszyli się ze spotkania wokalistki z walczącym o wolność hakerem, toczyli nierówny bój z tymi, których oburzyła komitywa z facetem podejrzanym o gwałt.

Julian Assange na protest song w wykonaniu amerykańskiej wokalistki nie ma więc chyba na razie co liczyć i musi zadowolić się musicalem „Gaga&Assange” zainspirowanym tym spotkaniem. To półtoragodzinna, ponoć dość zabawna śpiewogra, której fabuła – Gaga zaraziła Assange’a chorobą weneryczną i boi się, że ten, w ramach zemsty, opublikuje nagranie z ich wspólnych igraszek – jest ponoć pretekstem do rozważań o moralności, mediach i przeroście ego.

Ambasada jak kabaret

Musical „Gaga&Assange” to wypadek przy pracy. Zwykle redaktor naczelny WikiLeaks dokładnie kontroluje to, co o nim mówią, piszą i śpiewają, albo wręcz sam przejmuje inicjatywę. Jak w czerwcu bieżącego roku, gdy ogłosił, że nagra hiphopowy singiel z portorykańskim raperem Residente, frontmanem znakomitej skądinąd formacji Calle 13. „Łączy sprzeciw wobec cenzury i ukrywania informacji” – twierdził latynoski muzyk. Jak na razie skończyło się na zapowiedziach, ale o Assange’u znów pisali wszyscy. Ze względu na charakter wiadomości informacja pojawiła się nie tylko w wiadomościach politycznych, ale i w mediach muzycznych czy serwisach plotkarskich. Sprytnie. Gdyby jednak piosenka w końcu się ukazała, nie byłby to pierwszy hit w wykonaniu Assange’a. W sierpniu furorę w Internecie – raczej na antypodach niż u nas – zrobił klip, w którym Julian w stylizowanej na lata 80. peruce i niemodnych fatałaszkach udaje, że śpiewa popularny w jego ojczyźnie utwór „You’re the Voice”. Nie o rozrywkę jednak chodziło, ale o kampanię wyborczą. Wyśmiewający kontrkandydatów z innych obozów politycznych teledysk miał pomóc liderowi Partii WikiLeaks zdobyć fotel w australijskim Senacie. Nie udało się, Assange przepadł w wyborach, a poza pięcioma minutami sławy na YouTube wideo przyniosło mu surową reprymendę od Rafaela Correi, prezydenta Ekwadoru, który zapowiedział, że nie pozwoli więcej na zamienianie swojej ambasady w kabaret, bo azyl to nie zabawa.

Im więcej Julian Assange robi szumu wokół siebie, tym większa szansa, że inni będą pamiętać o tym, jak ważną jest personą – to celebrycka samosprawdzająca się przepowiednia, która działa nie tylko w świecie blogów modowych i telewizji śniadaniowych. Doskonale nadają się do tego na przykład wszelkiego rodzaju nagrody. Jego serwis zgłoszono już do pokojowego Nobla, podobnie zresztą jak Bradleya Manninga, który ostatecznie za ujawnienie tajnych informacji trafił do więzienia na 35 lat. Najcenniejszym trofeum w kolekcji Assange’a jest jak dotąd nagroda Amnesty International z 2009 r., którą szef WikiLeaks otrzymał za ujawnienie pozasądowych egzekucji, w które zamieszany był rząd Kenii. Najnowszym – Nagroda Odwagi, którą Yoko Ono przyznaje w imieniu własnym i nieżyjącego małżonka. A kiedy Assange nagród nie odbiera, zawsze może je rozdawać – o tym też przecież napiszą w gazetach. Nie dalej jak dwa tygodnie temu zakończył się w Londynie niezależny Raindance Film Festival, gdzie słynny haker był jednym z jurorów. Tyle tylko, że zgłoszone do konkursu filmy oglądał nie w sali kinowej, ale w zaciszu swego aresztu domowego. Cóż, pewnie i tak niewiele lepszego miał do roboty.

W zamieszaniu wokół WikiLeaks chodzi o informację, ale zanim opadnie kurz wokół Juliana Assange’a oraz jego popleczników i wrogów – co może trwać jeszcze długo – każdy pozostanie zapewne przy własnym osądzie sytuacji: kto dobry, a kto zły, kto manipuluje, a kto jest manipulowany. A może źli robią tu dobre rzeczy, bo dobre intencje tych lepszych sprowadziły na złą drogę? Cóż, bohaterowie bez skazy to już nawet nie w mitach. Tacy tylko w bajkach.

Polityka 44.2013 (2931) z dnia 28.10.2013; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "WikiMit"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną