Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Lady Akuszerka

Lady Akuszerka. Catherine Ashton: gwiazda unijnej dyplomacji

Catherine Ashton na szczycie Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Catherine Ashton na szczycie Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. World Economic Forum / Wikipedia
Gdzie diabeł nie może, tam Catherine Ashton pośle. Ale nie od razu poznał się na jej ukrytych talentach, które właśnie doprowadziły do porozumienia nuklearnego z Iranem.
Tzw. pani Nikt zbiera dzisiaj, po podpisaniu porozumienia z Iranem, pochlebne recenzje.John Thys/AFP/EAST NEWS Tzw. pani Nikt zbiera dzisiaj, po podpisaniu porozumienia z Iranem, pochlebne recenzje.

1.

Trudno powiedzieć, czy były brytyjski premier Gordon Brown jest entuzjastą teorii inteligencji emocjonalnej, w myśl której mężczyźni radzą sobie lepiej z własnymi emocjami, a kobiety z cudzymi. Czy też jego decyzja o nominowaniu Catherine Ashton na stanowisko szefa unijnej dyplomacji była przypadkowa. Wiele przemawia za tą drugą wersją.

Cztery lata temu, w trakcie negocjacji po przyjęciu traktatu lizbońskiego, teka wysokiego przedstawiciela Unii Europejskiej ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa przypadła Brytyjczykom. Brown natychmiast zaproponował swojego patrona Tony’ego Blaira, ale tę kandydaturę zablokowali Francuzi i Niemcy, obawiając się, że gwiazdor polityczny tej rangi szybko stanie się niezależny. Drugi typ Browna, David Miliband, sam odrzucił propozycje, bo szykował się do walki o szefostwo w Partii Pracy. Ashton była dopiero czwarta na liście. Dostała tę pracę, bo – jak napisał jeden z brytyjskich dzienników – „była nikim w Wielkiej Brytanii, a teraz będzie nikim w całej Europie”.

Z perspektywy czasu widać coraz wyraźniej, że Brown musiał jednak coś słyszeć o inteligencji emocjonalnej kobiet. Krytykowana na początku niemiłosiernie 57-letnia Ashton zbiera najwyższe recenzje, od czasu kiedy pod koniec listopada doprowadziła do podpisania z Irańczykami pierwszej od dekady umowy ograniczającej ich program nuklearny. Ale to tylko jeden, być może wcale nie najważniejszy, sukces pani Nikt w ciągu ostatnich czterech lat. – Sprawiła, że z unijną dyplomacją, która formalnie jest bardzo słaba, zaczęto się liczyć nie tylko na rubieżach Europy, ale również w Afryce i na Bliskim Wschodzie – mówi libański dziennikarz Rami Churi. Jeśli więc zwolennicy idei o kobiecej przewadze w inteligencji emocjonalnej szukaliby jakiegoś przypadku klinicznego, trudno o lepszy niż Ashton.

2.

Genewskie negocjacje nuklearne były tylko finałem trwających od przeszło trzech lat rozmów z Irańczykami. Na początku Teheran reprezentował w nich Said Dżalili, człowiek byłego już prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Na Ashton nawet nie spoglądał. Wygłaszał moralizujące monologi, piętnując w nich zgniły Zachód. Do tego stopnia nie zależało mu na rozmowach, że mówił po persku, choć zna angielski. Zdarzało się nawet, że obrażał zachodnich negocjatorów. Kilku (sami mężczyźni) nie wytrzymało i rzuciło papierami. Ashton go przetrzymała. Zawsze skrzętnie wszystko notowała, nawiązała również kontakty z pozostałymi członkami irańskiej delegacji.

Gdy w czerwcu wybory prezydenckie w Iranie wygrał Hasan Rouhani, w świat poszedł sygnał, że Iran znów chce poważnie rozmawiać. Na czele delegacji stanął Mohammad Dżawad Zarif. Jowialny starszy pan, który rozpoczął swoją rolę od zamieszczenia na serwisie YouTube pozdrowień dla wszystkich Amerykanów. Ashton natychmiast znalazła z nim wspólny język. W kuluarach Zarif miał podkreślać, że Brytyjka – jak nikt inny – potrafi zadbać o miłą atmosferę.

Sądnej nocy z 23 na 24 listopada kolejni ministrowie wielkiej „szóstki” (kraje członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemcy) rozmawiali z Zarifem, po czym wracali do swoich pokojów. Od stołu nie odchodziła tylko Ashton. Gdy o 4.30 rano ogłoszono sukces w negocjacjach, do Wysokiej Przedstawicielki z gratulacjami ustawiła się kolejka wielkich nazwisk: Francuz Juppé, Amerykanin Kerry, Rosjanin Ławrow – wszyscy wycałowali ją w policzki. Ostatni podszedł Zarif. Ponieważ za całusy mógłby w Iranie powędrować za kratki, złożył tylko ręce w geście podziękowania i schylił głowę. Zapewne gdyby negocjatorem był mężczyzna, po takim triumfie godzinami udzielałby wywiadów. Ashton poszła spać.

3.

Brytyjski „Daily Telegraph” zarzucił kiedyś Gordonowi Brownowi, że wybór nieznanej i niedoświadczonej Ashton na szefa unijnej dyplomacji to była „najbardziej kuriozalna nominacja w historii Unii Europejskiej”. Pochodząca z północno-zachodniej Anglii, jako pierwsza ze swojej górniczej rodziny poszła na studia. Tam zaangażowała się w działania Kampanii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego (pacyfka to oryginalnie symbol tej organizacji). Została nawet wiceprzewodniczącą, co do dziś jej się wypomina, bo w ferworze zimnej wojny pojawiały się pogłoski, że Kampanię sponsorował Związek Radziecki. Przez całą wczesną karierę angażowała się publicznie, ale nigdy nie zajmowała wybieralnego stanowiska, a nawet nie brała udziału w wyborach.

Brytyjski premier miał jednak podstawy, by sądzić, że sobie poradzi w Brukseli. Poznali się, bo Ashton – dzięki pracy w stypendialnej fundacji Windsorów – była pośrednikiem w kontaktach kierownictwa Partii Pracy z księciem Karolem. W 1999 r. za sprawą Tony’ego Blaira otrzymała tytuł szlachecki i zasiadła w Izbie Lordów. Ale to właśnie Brown osiem lat później zrobił z tej cichej działaczki społecznej szefową Izby, instytucji teoretycznie odchodzącej w przeszłość, ale wciąż uciążliwej dla lewicowego rządu. Choć kolejne reformy znacząco osłabiły elitarność Izby (dziś może jedynie opóźnić bieg ustawy), nadal jest ona siedliskiem brytyjskiej tradycji i konserwatyzmu. Najpierw Blair, potem Brown mieli więc długie przeprawy z ustawami, które nie przypadały lordom do gustu.

Okazało się, że tam, gdzie z lordami nie mogli sobie poradzić byli związkowcy, upychani masowo do Izby przez Blaira, poradziła sobie kobieta, która przez lata robiła, co mogła, aby w Izbie Lordów nikt jej nie zauważył. Prawdziwy test bojowy przeszła, gdy potrzebne było poparcie Izby dla traktatu lizbońskiego. Ashton zdołała do niego przekonać większość liberalnych lordów. Wtedy jeszcze nie przypuszczała, że właśnie załatwiła sobie nową pracę.

4.

Przyjęty w grudniu 2009 r. traktat lizboński stworzył m.in. dwa nowe stanowiska w Unii: przewodniczącego Rady Europejskiej (zwanego też prezydentem) oraz szefa unijnej dyplomacji. Obsada obu wywołała burzę krytycznych komentarzy. Jeden z europosłów powiedział o nowym prezydencie, Belgu Hermanie van Rompuyu, że ma charyzmę szmaty podłogowej i wygląd podrzędnego bankiera. Ashton nie mała łatwiej. „Le Monde” wprost nazwał ją zerem, a cytowany w brytyjskiej prasie wysoki urzędnik przyrównał ją do ogrodowego gnoma. Po nominacji jeden z dziennikarzy zapytał ją przy włączonych kamerach, czy nie sądzi, że o jej wyborze zadecydowała wyłącznie płeć. Ashton odpowiedziała: „W nie większym stopniu niż w przypadku mężczyzn”.

Początek miała trudny. Pierwsze pretensje pojawiły się już w styczniu 2010 r., gdy po trzęsieniu ziemi na Haiti nie pojechała na miejsce. Europejskie dzienniki pytały dramatycznie, czy Europa ma jakąkolwiek politykę zagraniczną, a ona ze spokojem tłumaczyła, że nie jest zwolenniczką „turystyki katastroficznej” i że niepotrzebnie blokowałaby tylko pas startowy na wyspie. Nie pomogły wyjaśnienia, że Europa i tak najwięcej wydała na pomoc dla Haitańczyków.

Po trzęsieniu ziemi ruszyła lawina oskarżeń: że nie odbiera telefonu po godz. 20, że zamiast podróżować po świecie, co weekend wraca do Londynu do męża i dzieci, w końcu, że jej francuski – wbrew pierwotnym deklaracjom – jest fatalny, po czym Paryż zaoferował jej kurs językowy w Awinionie. Jak dziś przekonuje bliski przyjaciel, były brytyjski poseł Denis MacShane, Ashton nie bez trudu kontrolowała wtedy swoje emocje, ale nie dawała po sobie poznać wzburzenia. Robiła swoje.

Niemal z dnia na dzień została przedstawicielką interesów 500 mln obywateli Unii na całym świecie. Do dyspozycji miała jednak tylko służbowy telefon i jedną linijkę z traktatu lizbońskiego. Jak sama kilkakrotnie mówiła, kazali jej pilotować samolot, który jeszcze nie powstał. Cały pierwszy rok spędziła na organizowaniu pracy swojego ministerstwa, które pierwotnie składało się z ludzi rozsianych w trzech różnych instytucjach unijnych, w ośmiu budynkach w Brukseli.

Od początku pracowała za trzech. Formalnie zastąpiła Javiera Solanę, który piastował stanowisko o podobnej nazwie, ale bez traktatowej legitymacji, Benitę Ferrero-Waldner, czyli komisarz odpowiedzialną za sprawy zagraniczne, przejęła też obowiązki ministrów spraw zagranicznych, którzy wcześniej rotacyjnie reprezentowali Unię na zewnątrz, gdy ich państwa sprawowały w Unii przewodnictwo.

Największy bałagan wciąż dotyczy jednak kompetencji lady Ashton. Z jednej strony, podlega Radzie Europejskiej jako przedstawicielka przywódców państw członkowskich. Z drugiej, jest członkiem Komisji Europejskiej, czyli powinna się słuchać jej szefa José Manuela Barroso. Z jej jurysdykcji wyłączone są trzy kluczowe dla polityki zagranicznej obszary: handel, polityka klimatyczna i energetyka. Poza tym każdy komisarz ma też swoje zagraniczne ambicje.

5.

Jej krytycy często albo nie zdawali sobie sprawy z tych ograniczeń, albo świadomie traktowali ją jako zastępczy cel ataków na Unię jako taką. Podczas jednego ze spotkań w Brukseli Nicolas Sarkozy, w obecności milczącego Davida Camerona, publicznie zbeształ Ashton za brak reakcji na rewolucję w Libii. Po czym kilka dni przed unijnym szczytem w tej sprawie jednostronnie uznał rebeliantów za jedyną suwerenną władzę. Ashton miała jednak związane ręce, bo przeciwnikami podkopywania Muammara Kadafiego byli Włosi, którzy w Libii pułkownika zainwestowali miliony dolarów.

Choć więc reprezentuje interesy 28 państw, trudno jej znaleźć wspólny mianownik dla tych interesów. – Ashton stanęła przed dylematem, jak pogodzić wielkie oczekiwania w stosunku do jej funkcji z suwerennością w polityce zagranicznej państw członkowskich – mówi Mikołaj Dowgielewicz, były sekretarz stanu ds. europejskich w MSZ. To właśnie przedstawiciele największych z nich popisują się wobec Ashton największą hipokryzją. – Krytykują ją za opieszałość i brak wizji, ale gdyby tylko weszła w ich regionalne kompetencje z własnym pomysłem, naraziłaby się na jeszcze większe połajanki – przekonuje z kolei Francuz z wieloletnim stażem w instytucjach unijnych.

Jak pisał już pół roku temu były przewodniczący Komisji Europejskiej Jacques Delors, Ashton jako szefowa unijnej dyplomacji udowadnia, że skuteczną politykę można prowadzić nie tylko z pozycji siły, ale również przy demonstracyjnej słabości i wycofaniu. Nie potrafili tego dostrzec europarlamentarzyści, w kwietniu przyjmując bardzo krytyczny raport, w którym zarzucili Ashton m.in. zbyt późną reakcję na serię arabskich rewolucji i brak ogólnych kwalifikacji potrzebnych na tym stanowisku. Kilka dni po ogłoszeniu tego raportu Ashton osiągnęła prawdopodobnie największy sukces w swojej karierze.

6.

19 kwietnia, po dziesięciu rundach negocjacji, przedstawiciele Serbii i Kosowa podpisali historyczne porozumienie, pierwsze od wojny w 1999 r. Jeszcze rok wcześniej obie strony nie chciały się nawet spotkać. Belgrad twierdził, że Kosowo na zawsze pozostanie serbskie. W końcu po jednej stronie stołu zasiedli serbski premier Ivica Dadić, były rzecznik Slobodana Miloševicia, i jego zastępca, były prawicowy radykał Aleksandar Vučić. Z drugiej strony miejsce zajął Hashim Thaçi, premier Kosowa i były przywódca antyserbskiej partyzantki. Pośrodku usiadła Catherine Ashton.

Razem spędzili w sumie 150 godzin. Siermiężne kłótnie wybuchały często, między innymi o zasady ruchu samochodowego na przejściu granicznym, o wygląd tablic rejestracyjnych. Ashton zachowywała spokój i od czasu do czasu subtelnie drażniła ambicje obu stron, strasząc wizją, w której bez porozumienia Serbia i Kosowo jako jedyne państwa na Bałkanach pozostaną na zawsze poza Unią Europejską. Potem dodawała mimochodem, że jedzie teraz do Zagrzebia dopiąć ostatnie formalności przed akcesją Chorwacji.

Thaçi mówił potem dziennikarzom, że żaden mężczyzna nie doprowadziłby do tego porozumienia. Jeden z informatorów „New York Timesa”, który brał udział w rozmowach, tłumaczył: „Ashton pozwoliła im myśleć, że to oni sami – w swojej genialności – osiągnęli to porozumienie, i sama usunęła się w cień. Ale bez niej by się pozabijali”.

W sensie politycznym Unii nie stać dziś na silnego wizerunkowo i instytucjonalnie szefa dyplomacji. Ambicje i interesy dużych państw są zbyt wielkie i często sprzeczne ze sobą, aby rządy oddały tę część suwerenności. Z kolei europejscy entuzjaści przekonują, że tylko wspólny głos Europy może coś znaczyć w świecie coraz bardziej zdominowanym przez Chiny i Amerykę. Trzymając się teorii o inteligencji emocjonalnej, europejscy liderzy powinni więc rozważyć taki parytet płciowy przy obsadzaniu unijnych funkcji, aby szefem dyplomacji zawsze była kobieta. Co oczywiście nie znaczy, że wszystkie panie poradzą sobie równie dobrze jak Ashton.

Polityka 49.2013 (2936) z dnia 03.12.2013; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Lady Akuszerka"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną