W środku tegorocznego sezonu ogórkowego amerykańskie telewizje elektryzowały widzów doniesieniami z Deer Trail (Jelenia Ścieżka) w Kolorado. Mieszka tam około 560 osób, tuż obok biegnie autostrada i linia kolejowa, przy której w XIX w. założono miejscowość leżącą – nieco na przekór nazwie – na trawiastym pustkowiu. Jeśli do minionego lata to miejsce było komukolwiek znane, to tylko miłośnikom historii rodeo, bo właśnie w Deer Trail w 1869 r. zorganizowano pierwsze na świecie zawody dla poganiaczy bydła. Dziś jest to jedno z tysięcy podobnie sennych amerykańskich osiedli. Z tą różnicą, że nie każda mieścina w USA ma takiego obywatela jak Philip Steel, który w lipcu sprawił, że Deer Trail znów stanęło w krajowej awangardzie. Tym razem ma zapoczątkować polowania na bezzałogowe statki powietrzne.
Steel twierdzi, że maszyny przelatujące poniżej pułapu 1000 stóp (305 m) nad prywatną nieruchomością naruszają prawo własności i wobec tego powinny zostać zestrzelone. Zaproponował, by za 25 dol. wydawać licencje dla potencjalnych łowców i wypłacać 100 dol. nagrody za dostarczenie dowodów na strącenie urządzenia. Deer Trail długo nie mogło się zdecydować, czy zgodzić się na obronę powietrzną według pomysłu Steela.
Argumentem „za” może być fakt, że tylko do początku września z całych Stanów do Deer Trail napłynęły wnioski o licencje za prawie 20 tys. dol. Co prawda Steel przyznaje, że nigdy w sąsiedztwie bezzałogowca nie widział, jednak dla wielu rodaków stał się symbolem obrony Ameryki przed nadmierną inwigilacją ze strony wścibskich urzędników, agencji rządowych, korporacji i wszystkich tych, którzy chcieliby uczciwych obywateli podglądać, zwłaszcza w ich domach albo na prywatnej ziemi. I choć lato minęło, to w tych dniach Amerykanie znów słyszą o Steelu, a jego inicjatywa znajduje naśladowców w całym kraju.