Porozumienie przewiduje półroczne „zamrożenie” irańskiego programu nuklearnego, co ma być pierwszym krokiem do zasadniczej, wieloletniej umowy. Na razie Iran zobowiązał się m.in. do pozbycia się uranu wzbogaconego do poziomu 20 proc., demontażu części systemu wirówek, niezbędnych do wzbogacania, rezygnacji ze wzbogacania plutonu oraz pełnego otwarcia swoich ośrodków nuklearnych dla zachodnich inspektorów. W zamian państwa P5+1 zobowiązały się poluzować sankcje gospodarcze, nałożone na Iran, przede wszystkim uwolnić irańskie pieniądze, zablokowane obecnie w zachodnich bankach.
Do umowy parli liderzy obu stron, prezydenci Barack Obama i Hasan Rouhani. Dla Amerykanów to pierwsze porozumienie z Iranem od 34 lat. Ma ono - w zamyśle Białego Domu – rozładować napięcia na Bliskim Wschodzie, w sytuacji gdy Amerykanie powoli opuszczają region militarne. Poluzowanie sankcji to z kolei ratunek dla ledwo dyszącej irańskiej gospodarki, a Rouhani obiecał wyborcom, że „w końcu chleb ma być równie ważny jak rakiety”.
Umowa ma jednak wielu wrogów. Dla irańskich konserwatystów to niemal zdrada narodowa, bo uważają oni program nuklearny za jedyny gwarant irańskiej potęgi. Poza tym jakakolwiek umowa z Wielki Szatanem podważa fundamenty reżimu ajatollahów, wciąż opartemu w dużym stopniu na antyamerykanizmie. Umowa nie podoba się również sunnickim reżimom w regionie. Widzą one w niej początek anty-sunnickiego sojuszu Ameryki i Iranu.
Nawet jednak gdyby udało się przezwyciężyć strachy wyżej wymienionych, cios w plecy może przyjść ze strony amerykańskiego Kongresu. Izba Reprezentantów od początku była przeciwna układom z Teheranem. Jej liderzy, zarówno republikańscy, jak i demokratyczni, twierdzą, że wobec Iranu działa tylko bat, czyli coraz cięższe sankcje, które ostatecznie mają doprowadzić do upadku reżimu.