Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Spitak – miasto na krawędzi

Armenia - pokolenie po trzęsieniu ziemi

Charakterystyczna płyta nagrobna jednej z ofiar tragedii. Charakterystyczna płyta nagrobna jednej z ofiar tragedii. Michał Łuczak / Sputnik Photos
Spitak po ormiańsku znaczy biały – kolor czystości, związany z tym, co radosne. W Spitaku, mieście zniszczonym 25 lat temu przez trzęsienie ziemi, mówią, że to jedyna barwa, której tu brakuje.
Tzw. osiedle niemieckie. Postawione tu tymczasowo po trzęsieniu domki służą mieszkańcom już 25 lat.Michał Łuczak/Sputnik Photos Tzw. osiedle niemieckie. Postawione tu tymczasowo po trzęsieniu domki służą mieszkańcom już 25 lat.
Anahit Asatrian Serojan z wnuczką Anahit i wnukiem Geworgiem. Ich domek jest w fatalnym stanie, martwi się, gdzie się podzieją.Michał Łuczak/Sputnik Photos Anahit Asatrian Serojan z wnuczką Anahit i wnukiem Geworgiem. Ich domek jest w fatalnym stanie, martwi się, gdzie się podzieją.
Spitak po trzęsieniu ziemi, 7 grudnia 1988 r.Morten Hvaal/AP/EAST NEWS Spitak po trzęsieniu ziemi, 7 grudnia 1988 r.
Gagik Darchinian Wanik z żoną Anahit. Podczas trzęsienia ziemi w 1988 r. został przysypany gruzami. Jest inwalidą.Michał Łuczak/Sputnik Photos Gagik Darchinian Wanik z żoną Anahit. Podczas trzęsienia ziemi w 1988 r. został przysypany gruzami. Jest inwalidą.
Arewik Matosian z sześciorgiem z siedmiorga swoich dzieci. To klasyczna tutejsza rodzina. Większość mężczyzn pracuje w Rosji.Michał Łuczak/Sputnik Photos Arewik Matosian z sześciorgiem z siedmiorga swoich dzieci. To klasyczna tutejsza rodzina. Większość mężczyzn pracuje w Rosji.
Cmentarz, na którym pochowano ofiary trzęsienia ziemi, widać z każdego punktu miasta.Michał Łuczak/Sputnik Photos Cmentarz, na którym pochowano ofiary trzęsienia ziemi, widać z każdego punktu miasta.

Moja córka była tak śniada, że nazwałam ją »czarną psinką«. Kiedy wracała ze szkoły, ja z kuchni wołałam: »Kto tam?«. Marine delikatnie wychylała głowę zza drzwi i odpowiadała: »To ja, Twoja czarna psinka« (...) Matki zrozumieją, jaka to radość mieć dziecko, a jaka ogromna rozpacz w ciągu sekundy wszystko stracić”. Anik Gieworkowna Grigorian straciła córkę Marinę (12 lat) i syna Arutjuna (10 lat), a także dwoje innych członków rodziny. [Tak zaznaczone cytaty pochodzą z ormiańsko-rosyjskiej książki „Plaga” z 1990 r. Są to wspomnienia kobiet, które straciły najbliższych podczas trzęsienia ziemi 7 grudnia 1988 r.].

Nad miastem góruje i oślepia patrzących, skrząc się od słońca, kościół z cynowej blachy. Takiej zwykłej, która służyła do wznoszenia budynków gospodarczych. Zaraz po trzęsieniu wybudowali go w czterdzieści dni Uzbecy, spieszący z pomocą wśród wielu ekip z innych państw i z republik ówczesnego ZSRR. Niektórzy mówili, że Bóg tu pokarał ludzi za brak kościoła, więc go wybudowali.

Obok, na zboczu wzniesienia, rozciąga się na 2,5 km cmentarz. Płyty nagrobne są przyozdobione ręcznie grawerowanymi sylwetkami zmarłych w skali, zdaje się, jeden do jednego. Na większości grobów data „7 grudnia” i zegar, gdzieniegdzie wyryte gruzy domów czy złamany goździk; czuć klimat lat 80.: mężczyźni w garniturach, w spodniach z szerokimi nogawkami, kobiety w sukienkach z epoki.

Cmentarz widoczny jest prawie z każdego punktu w mieście. Jakby miał przypominać, że tu się umiera w ułamku sekundy. A gdy człowiek stoi pośrodku nekropolii, w żadną stronę nie widać jej granic, jakby śmierć ich nie miała.

Spitak leży dokładnie nad jednym z uskoków tektonicznych, gdzie rozległa płyta arabska zderza się z euroazjatycką, która dźwiga na sobie cały kontynent europejski. 7 grudnia 1988 r. o godz. 11.41 zmagazynowane siły uwolniły się wzdłuż tej nieciągłości. W całej Armenii w ciągu 30 sek. zginęło ponad 25 tys. ludzi, 15 tys. zostało rannych, ponad pół miliona straciło domy. Był mróz, śnieg padał bez przerwy. Zabrakło prądu, gazu, wody, zerwane linie telefoniczne, osuwiska i lawiny utrudniały pomoc. Najbardziej ucierpiał Spitak, w którym zginęła jedna czwarta mieszkańców, żaden dom nie przetrwał w całości. 10 grudnia 1988 r. telewizja BBC podała: „Spitak, miasto zamieszkane przez 25 tys. ludzi, został zupełnie zniszczony i nie może zostać odbudowany – na gruzowisku powstanie całkiem nowe miasto”.

Betonowa płyta ugniatała nogi Nariny, czułam jej cierpienie, ból i daremne próby uwolnienia się. Lianę i Arturika przycisnęłam do piersi, wierząc, że to ich uratuje. Liana chciała coś powiedzieć, ale nie mogła, długo, długo patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami i...”. Elena Grigoriewna Ohanisjan straciła córki: Lianę (14 lat) i Narinę (8 lat) oraz czworo innych krewnych.

Ludzie uwierzyli w obietnicę złożoną przez Michaiła Gorbaczowa, ostatniego przywódcę ZSRR, że Spitak zostanie odbudowany w ciągu dwóch lat. Niedługo potem Związek Sowiecki gospodarczo się zapadł, a politycznie rozpadł; małej, już samodzielnej Armenii przyszło na własną rękę zmagać się z dziedzictwem przeszłości, wyzwaniami współczesności i potężną presją sąsiada z północy, który nie wyrzekł się swych imperialnych ambicji. Gdzieś w tym wszystkim pogubiła się sprawa Spitaka.

Dziś w mieście dużo ludzi się rodzi, ale jeszcze więcej wyjeżdża albo odbiera sobie życie.

W 2008 r. psychiatra dr Armen Goenian i jego zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego zbadali 200 osób z 12 wielopokoleniowych rodzin, które przeżyły trzęsienie ziemi w Armenii. U 41 proc. badanych stwierdzili symptomy zespołu stresu pourazowego (PTSD), u 61 proc. – zaburzenia depresyjne, u 66 proc. – objawy lękowe.

W maju 2012 r. prasa rozpisywała się o mężczyźnie ze Spitaka, który w kawiarni Miami w Jałcie próbował odebrać sobie życie, strzelając w skroń. Potem zapadł w śpiączkę mózgową. W samym Spitaku samobójcy głównie się wieszają.

Agaron Adibekian, szef Centrum Socjologicznego Socjometr, w grudniu 2013 r. na konferencji poświęconej trzęsieniu ziemi opowiadał: – Problemów, które miały być rozwiązane, nie rozwiązano, fabryk nie otwarto, a bezrobocie stało się chorobą przewlekłą. Kłopoty mieszkaniowe w Spitaku i okolicach dotyczą ok. 3 tys. rodzin.

Osiedla nazywają się różnie: włoskie, estońskie, fińskie, holenderskie – w zależności od tego, jaki kraj zbudował tymczasowe mieszkania dla poszkodowanych w trzęsieniu ziemi. Niemieckie oddalone jest od centrum miasta o 10 min drogi. Prowadzi do niego pełna dziur asfaltówka. W środku osiedla stara wołga bez kół, przewrócona zjeżdżalnia, dwie huśtawki, przy których pasie się krowa. Wokół drewniane domki ze spadzistymi dachami, z wejściem na środku i dwoma oknami po boku. W każdym ubikacja, kuchnia i dwa większe lub trzy mniejsze pokoje. A w nich rodziny, które wprowadziły się tu 25 lat temu.

Część domków jest dziś obudowana pustakami, część tylko otynkowana. Większość przetrwała bez ulepszeń. W takiej chatce mieszka Anahit Asatrian Serojan z synową, wnuczką Anahit i wnukiem Geworgiem. Anahit mówi, że nawet taki domek było bardzo trudno dostać. Dziś jego ściany są zagrzybione, w powietrzu czuć lekki fetor zmurszałych desek. – Domy są zbudowane na bagnach, ziemia się zapada. Nawet nie mam nadziei na to, że moje dzieci będą mieć dach nad głową – Anahit łamie się głos.

Spitaczanie błyskawicznie powiększają rodziny, jakby chcieli sobie zrekompensować stratę. U jednych sąsiadów Anahit jest dziewięcioro dzieci, u drugich siedmioro. Ubrania nie mieszczą się w szafach, więc leżą na podłodze i krzesłach. U Nariny Jeghiazarian pierwsze dziecko zmarło z wyziębienia. W rozwalającym się domku są tylko dwa łóżka, a dzieci przybywa. Potrafią w ósemkę kłaść się jedno koło drugiego. Żadne się nie wysypia, a gdy jedno choruje, to i reszta.

Rafik Mielojan utrzymuje rodzinę z prac dorywczych. W trzęsieniu stracili troje maleńkich dzieci. Żona przez dwa lata dzień w dzień godzinami stała przy ich grobie. Dziś mają 24-letnią córkę i 22-letniego syna. Pracuje na stałe tylko córka. Ale i tak Mielojanowie są szczęściarzami, mają własny ogródek i przydział na dom w wiosce.

Anahit Giulazjan, przewodnicząca urzędu miasta, wyjaśnia: – Za unijne pieniądze niedaleko Spitaka powstała włoska wieś. Nowe budynki mają wytrzymać do 9 stopni w skali Richtera.

Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim dobiegłam do końca szesnastej ulicy i zobaczyłam – domu nie ma, na jego miejscu pustka, błękitne niebo, i nic więcej. Kostana spod ruin wyciągnęli drugiego dnia, Asmik – czwartego”. Lena Sergiejewna Szaginian straciła syna Kostana (21 lat), córkę Asmik (10 lat), szwagra, kuzynkę i wuja.

Gagik mieszka z żoną. Ich domek jest pusty, ściany gołe, meble nieposkładane. Wprowadzili się tutaj niedawno, bo chatka od jakiegoś czasu stała pusta. Wcześniej 16 m kw. dzielili z matką Gagika i jego dwiema siostrami, ale że ludzie masowo wyjeżdżają ze Spitaka, to trafiła się okazja.

Po lewej stronie od wejścia Gagik ma mały warsztat samochodowy. Tuż obok stoi stara wołga M24, mogłaby jeździć, ale nie ma do niej części. Trzeba kupić nowe, ale na to brakuje pieniędzy.

Mężczyzna wszystko robi w domu sam: sypialnia jest już gotowa, kuchnia jeszcze nie do końca. To potrwa. Gagik jest inwalidą, ma słabe ręce i kuleje. W czasie trzęsienia – jako 15-latek – został przysypany gruzami w szkole nauki jazdy. Nigdy nie miał normalnej pracy. Przysługiwała mu renta, teraz dokumenty są nieważne i nic nie dostaje. Mógłby je aktualizować, ale to się wiąże z kosztami. Dlaczego został? – Wyjechać mogliśmy, Ormianie z Moskwy namawiali nas: Chodźcie, damy wam dom, pracę! Prosiłem, błagałem rodziców, ale nie chcieli. Trzymały ich groby. Jeszcze jako nastolatek siłą sprowadzałem ich z cmentarza do domu – opowiada. – A potem sam poczułem, że nie mogę opuszczać Spitaka. Po śmierci ojca powiedziałem sobie, że z szacunku do jego grobu nie wyjadę.

Gagik to wyjątek. Większość mężczyzn pracuje w Rosji, dlatego w prawie każdym domu przeważają kobiety i dzieci. Emigracja zarobkowa – głównie do Rosji – to tutaj drażliwy temat. Jednak władze miasta nie demonizują sytuacji. W ostatnich latach centrum wyszlachetniało – przekonują w urzędzie miejskim – bo postawiono dom kultury. Teraz jest też kafejka internetowa, kawiarnie, no i kontakt ze światem – biura mają tutaj trzy duże firmy telekomunikacyjne. Jest i restauracja ukraińska z drewnianych bali, otwarta w październiku 2013 r. na cześć prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza.

Uwagę przykuwa dwupiętrowy supermarket, po jego alejkach snują się młode pracownice; obsługi tu tak dużo, że ma się wrażenie, iż do każdego regału przypisana jest jedna osoba. Na odbudowanym placu obok – zatrzęsienie sklepików typu „wszystko za złotówkę”.

Potem nam powiedzieli, że w celu ustalenia ogólnej liczby zmarłych należy nowo narodzonej nadać imię”. Tania Rafikowna Duszukian straciła córkę Ofelię (21 lat) i wnuczkę, urodzoną o godz. 8 rano 7 grudnia 1988 r.

Przed trzęsieniem ziemi Spitak był jednym z najbogatszych rejonów Armenii: z 14 przedsiębiorstwami przemysłowymi (wyrobów gumowych, odzieży, obuwia, paszy dla zwierząt, obrabiarek) i gigantyczną cukrownią. Planowane były nowe wielkie inwestycje, poprowadzenie mostu z jednego krańca doliny na drugi.

Maszyny, które pozostały z upadłych fabryk, posprzedawano jako złom. Nad byłą cukrownią sterczy tylko komin. Częściowo odbudowano fabrykę odzieży, ale zajęcie w niej jest sezonowe. W kwietniu ma zostać ukończona fabryka drobiu, ma dać pracę ok. 120 osobom.

Przez te 25 lat zorganizowano mnóstwo programów pomocy dla ofiar trzęsienia, ale żaden nie był w stanie rozwiązać problemu bezrobocia ani mieszkaniowego – przyznaje Giulazjan, przewodnicząca urzędu miasta. Dlatego ok. 4600 osób żyje w Spitaku poniżej granicy ubóstwa. To około jednej trzeciej tutejszej ludności. W ostatnim roku mieszkania otrzymało 10 rodzin, do końca 2014 r. ma powstać 80 kawalerek. Giulazjan opowiada, że zgłosił się sponsor, który obiecał zbudować fabrykę wind. Wydzielono teren, przeprowadzono prace geodezyjne, pozostało tylko rozpocząć budowę i nagle... inwestor zniknął. Urzędniczka nie wie dlaczego.

Armenuhi znaleźli 18 grudnia. Nie pozwolili mi podejść do niej. (...) Po nakryciu kapą z jej posagu, położyli ją w trumnie (z całego naszego majątku została tylko ta narzuta). Oddając jej ciało ziemi, miałam możliwość pocałować tylko chłodne, suche drewno trumny”. Anahit Sarkisowna Mahsojan straciła córkę Armenuhi (16 lat), siostrzeńca Lewona (13 lat), siostrzenicę z córką i pięć innych osób z dalszej rodziny.

Pies stróżujący w zakładzie kamieniarskim lata największej aktywności ma już za sobą. Na samym środku zakładu stoi pracownia, czyli blaszany kontener pozbawiony dłuższej ściany. Tutaj powstają portrety na płytach nagrobnych. Narzędzia od dziesiątek lat te same, w ruch idą naprzemiennie wiązka z igieł i szpiców widiowych oraz ta nowocześniejsza: grawerka ręczna elektryczna. Zrobienie średniej wielkości podobizny zajmuje trzy dni.

Szefowie zakładu to podobni do siebie śniadzi 50-latkowie z wąsami, dobrze zbudowani, ale z łagodnym spojrzeniem. Mher Szirojan i Pan Miasnik. To oni – wówczas jeszcze szeregowi pracownicy – mieli najwięcej roboty po trzęsieniu ziemi, każdego dnia od świtu do północy.

Minęło ćwierć wieku, a technika pracy się nie zmieniła. Miasnik opowiada, że ludzie wolą nawet ręczną robotę; zdarza się, że przyjdą do zakładu z prośbą, by zetrzeć komputerowo zrobione podobizny i wykuć je od nowa.

Nam tu klientów nie brakuje – zamyśla się Szirojan.

Polityka 4.2014 (2942) z dnia 21.01.2014; Na własne oczy; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Spitak – miasto na krawędzi"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną