Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Kradliśmy, kradniemy i kraść będziemy

Czechy – mistrzowie korupcji?

„Świnki z ODS i CSSD nikogo nie dopuszczą do koryta” - głosi transparent demonstrantów oburzonych pozostaniem przy władzy w Pradze (2010 r.) koalicji prawicowo-socjaldemokratycznej. „Świnki z ODS i CSSD nikogo nie dopuszczą do koryta” - głosi transparent demonstrantów oburzonych pozostaniem przy władzy w Pradze (2010 r.) koalicji prawicowo-socjaldemokratycznej. Roman Vondrous/CTK / PAP
Według najnowszych rankingów Czechy są jednym z najbardziej skorumpowanych państw w Europie. Dla Czechów to hańba narodowa. Dla ich polityków – sposób na życie.
Według Transparency International, Czechy zajmują jedno z najgorszych miejsc wśród krajów Europy pod względem korupcji.James Steidl/PantherMedia Według Transparency International, Czechy zajmują jedno z najgorszych miejsc wśród krajów Europy pod względem korupcji.

Ojcem wszystkich czeskich afer korupcyjnych jest Węgier nazwiskiem Lajos Bacs. Choć już nie żyje, choć nie wiadomo, czy kiedykolwiek w ogóle był w Czechach i czy miał w ręku choć jednego halerza, pozostaje symbolem złodziejskich praktyk elit politycznych nad Wełtawą.

Jego nazwisko Czesi poznali w połowie lat 90. Figurował jako jeden z głównych sponsorów dominującej wtedy na scenie politycznej prawicowej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Obok niego był wpisany sponsor jeszcze bardziej egzotyczny: Radjiv M. Sinha z leżącej na Oceanie Indyjskim wyspy Mauritius. To oni mieli być największymi darczyńcami partii – dali jej na kampanię wyborczą w 1996 r. po 15 mln koron (w sumie ok. 4,6 mln zł). Ustawa nakładała na partie obowiązek publikowania listy sponsorów – no to ODS ją opublikowała. Dziennikarze, rzecz jasna, zapłonęli ciekawością, dlaczego nieznani ludzie z obcych krajów obsypują milionami czeską partię, i natychmiast złapali za telefony.

Okazało się, że żyjącego Węgra o nazwisku Lajos Bacs nie ma. Pana Radji­va M. Sinha znaleźć się udało: noszący takie nazwisko lekarz w jednym ze szpitali na Mauritiusie w niezłej angielszczyźnie zdradził, że nie zauważył nawet rozpadu Czechosłowacji, w Pradze nigdy nie był i nikomu żadnych pieniędzy nie wysyłał. I w taki sposób zaczęło się kilkuletnie dochodzenie w sprawie prawdziwego pochodzenia w sumie 30 mln koron, prowadzone przez dziennikarzy i policję. Ale choć skończyło się sądem, nikt nigdy siedzieć nie poszedł. Sama ODS jeszcze potem wielokrotnie wracała do władzy.

Złodziejskie elity

Podobnych afer od tego czasu były jeszcze dziesiątki. Wszystkie wstrząsały opinią publiczną i światem polityki, we wszystkich przewijały się nazwiska najważniejszych osób w państwie, niektóre kończyły się nawet dymisjami rządu albo i przedterminowymi wyborami. Potem władzę przejmowała nowa ekipa i zwykle po paru tygodniach, a najwyżej miesiącach prasę zaczynały zapełniać doniesienia o kolejnych dziwnych roszadach personalnych, niezwykłych procesach prywatyzacyjnych i związanych z nimi transferach sporych sum pieniędzy. I historia się powtarzała.

Czesi bardzo przeżywają skłonność własnych elit do złodziejstwa. Najczęściej powtarzanym przesłaniem założyciela nowoczesnej czeskiej państwowości, przedwojennego prezydenta Tomasza G. Masaryka, jest lapidarne: „Nie bać się i nie kraść”.

– Korupcja jest tu poważnym problemem, ale tylko na najwyższych szczeblach – mówi mieszkający w Pradze polsko-francuski socjolog dr Nicolas Maslowski. Jego zdaniem np. przeciętny Polak nieporównywalnie częściej niż Czech ma do czynienia z drobnym łapownictwem: w kontaktach ze zwykłymi urzędnikami, policją czy choćby obsługą pociągów. – W Czechach się to prawie nie zdarza – mówi Maslowski. Według niego różnica bierze się stąd, że po 1989 r. Polska musiała wygrzebać się z dużo głębszego kryzysu, stąd determinacja elit do reformowania była dużo większa. – W Czechach państwo funkcjonowało i nadal funkcjonuje lepiej niż w Polsce. Ale na poziomie elit korupcja w Polsce jest jednak dużo mniejsza, bo poprzednie rządy wprowadziły sporo systemowych rozwiązań.

Czesi widzą tę różnicę i od lat zgrzytają zębami. Korupcja jest w kraju od lat tematem numer jeden, kolejne kampanie wyborcze rozgrywają się w rytm obietnic odcięcia hydrze łba.

To wzburzenie jednak nie ma efektów w praktyce. Na początku lutego przekroczona została kolejna granica – były premier Petr Neczas został oficjalnie przez prokuraturę obwiniony o korupcję. Poszło o stanowiska w państwowych i półpaństwowych firmach, jakie jego ludzie mieli oferować w przeszłości kilku posłom za poparcie rządu w głosowaniu. Co szokujące, Neczas w pierwszej, emocjonalnej reakcji na podejrzenia, które pojawiły się już pół roku temu, odpowiedział, że to nie żadna korupcja, tylko normalna polityczna umowa. Jeszcze bardziej szokuje, że dziś nadal mówi to samo. Prokuratorskie zarzuty uznaje za zemstę ze strony… skorumpowanych grup w policji.

Jest to zwieńczenie afery, którą relacjonowały media całego świata w ubiegłym roku – pośredniczką, która szafowała państwowymi posadami, była bliska współpracowniczka premiera Jana Nagyova – demoniczna blondyna, z którą Neczas miał romans. Obyczajowe tło całej historii, z rozwodem i perwersyjnymi praktykami seksualnymi, w zasadzie zdominowało wtedy doniesienia mediów. Teraz pani Nagyova nazywa się już Neczasova. Przed zarzutami wraz z mężem broni się na wolności, po krótkim pobycie w areszcie. Śledztwo się raczej wlecze, niż toczy. Obwinienie Neczasa było pierwszym od dawna akcentem, który trafił na czołówki gazet.

Za Lesoto

Za to regularnie co grudzień dziennikarze wygłaszają jeremiady przy okazji publikacji dorocznych Raportów Percepcji Korupcji (CPI), firmowanych przez Transparency International. Czechy regularnie w nich dołują. W najnowszym zajęły 57 miejsce w skali światowej. Prawdziwą rozpacz wywołało jednak dopiero 25 miejsce wśród 31 krajów Europy Zachodniej. Niżej już tylko Słowacja, Bułgaria, Rumunia, Grecja i Włochy. Za to w rankingu światowym nad Czechami są m.in. Lesoto, Gruzja, Rwanda i Portoryko.

Te zestawienia bolą, bo Czesi stereotypowo są szczególnie dumni nie tyle ze swojej historii czy wygranych bitew, ile właśnie z wysokiego poziomu cywilizacyjnego. Punktem odniesienia, do którego uwielbiają się porównywać, nie są dla nich trzęsące światem mocarstwa w stylu USA, lecz raczej skandynawskie oazy porządku i spokoju, jak Dania czy Finlandia. Tyle że akurat te kraje w rankingach CPI nie spadają poniżej pierwszej trójki.

Nic dziwnego, że publikacja każdego kolejnego rankingu wywołuje w kraju burzę. Nic też dziwnego, że na tę burzę reagują władze. Rządy już tworzyły specjalne jednostki policyjne do zwalczania łapówkarstwa. Powstawały też naukowo opracowane, sążniste, narodowe strategie zwalczania korupcji. Ostatnią przygotował rząd Petra Neczasa w 2010 r. Zakrawa to na żart, ale był to bardzo serio przygotowywany i potem analizowany dokument. Od początku jednak krytykowano jego rozwlekłość i brak konkretów.

„To w zasadzie spis celów dla administracji na lata 2011–2012” – znęcał się nad dokumentem publicysta Radim Buresz. Tych celów jest 58. Już sama ich liczba wskazuje na to, że są to cele rozmaite, od całkiem racjonalnych po zupełnie marginalne – jak na przykład cel 1.6: „Wprowadzenie ograniczeń zabezpieczających niewłaściwe wykorzystywanie periodycznych pism wydawanych przez władze lokalne”.

W analizach tego dokumentu Radka Pavliszova z czeskiego Transparency International podkreślała, że najważniejsze w walce z korupcją są właśnie jasno określone priorytety: apolityczna administracja, przejrzyste finansowanie partii i niezawisłe śledztwa antykorupcyjne. Buresz za najważniejsze uznawał jednak dwa czynniki: sprawny wymiar sprawiedliwości oraz wola polityczna. Tego ostatniego na pewno zabrakło, bo przecież w 2012 r. zamiast awansu kraju w rankingu CPI Czesi zobaczyli, na okładkach brukowców, panią Nagyową (obecnie Neczasową).

Partyjny sponsoring

„Brak przejrzystości procesów politycznych jest jednym z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa Republiki Czeskiej” – ostrzegał w wywiadzie już w 2011 r. Michael L. Smith, amerykański socjolog, który w Czechach zajmuje się walką z korupcją. „Niemal niemożliwe jest sprawdzenie, w jakim stopniu przestępczość zorganizowana wpływa na polityczne decyzje na najwyższych szczeblach władzy. Nic dziwnego, że zaniepokojenie wyrażają nawet niektóre ambasady najbliższych sojuszników Czech”.

Według Smitha wielkim problemem jest także to, że czeskie partie przyjmują dary sponsorskie od firm, które są kontrolowane przez podmioty z zagranicy. „Szokuje mnie, że prawo pozwala partiom politycznym posiadać firmy, ale nie ma żadnej publicznej kontroli nad tymi firmami” – mówi Smith. Dla niego to otwarcie furtki do niekontrolowanych przelewów pieniężnych. „Chcesz przekazać partii politycznej anonimowy dar? Wystarczy, że kupisz fikcyjne usługi od firmy, która jest własnością partii politycznej” – wyjaśnia.

Wszyscy eksperci przyciskani przez dziennikarzy przyznają, że, po pierwsze, indeks CPI to nie żadna statystyka, tylko specjalistyczny, skomplikowany sondaż opinii na temat korupcji panującej w danej zbiorowości. A przede wszystkim, że w Czechach korupcja na najwyższych szczeblach władzy jest trudna do wykorzenienia, bo jej tępieniem musiałoby się zająć środowisko, które samo się w korupcji pławi.

Jeśli to prawda, to chwiejność struktur i programów rządowych czy słabość aparatu ścigania to nie tyle przyczyny, ile skutki. Widać to choćby po losach specjalnych jednostek policyjnych do walki z przestępczością zorganizowaną i korupcją. Ich szefowie bywali już odwoływani przez premierów w kluczowych momentach śledztw, wikłali się w walki polityczne, niektórzy przechodzili do polityki.

Powiązania przypadkowe

Chwilami wygląda to tak, jakby w Pradze wszyscy się ze wszystkimi znali. Bardzo wpływowa osoba w kraju, były premier i prezydent Vaclav Klaus został przez dziennikarzy prześwietlony na wszystkie strony, ale nic na niego nie znaleziono. A jednak wszyscy pamiętają, że kiedy przed laty włamano się do jego mieszkania, policja zapisała w ewidencji m.in. kradzież klejnotów za 4 mln koron (600 tys. zł). Skąd Klaus je miał? Nigdy nikt nie udzielił na to pytanie wiarygodnej odpowiedzi.

Ponieważ politycy w ogóle zwykli o takich sprawach milczeć i się ładnie uśmiechać, prasa pełna jest domysłów, czasem szalonych, tworzonych przez maniaków, ale niektóre są zastanawiające. Na przykład takie: wszyscy członkowie rodziny Klausa byli lub nadal są jakoś powiązani z państwowym gigantem energetycznym CzEZ. Żona Livia zasiadała w radzie nadzorczej, syn Jan pracował w tej firmie jako ekonomista, a drugi syn – Vaclav junior – zyskał od CzEZ dar sponsorski dla prywatnej szkoły, której dyrektoruje – 100 mln koron (15,2 mln zł).

Takie powiązania mogą być przypadkowe. Ale roli nieformalnych kontaktów na styku biznesu i polityki nie należy lekceważyć. Widać to wyraźnie, gdy po latach przyjrzeć się historiom, które kiedyś wywoływały emocje, a potem poszły w zapomnienie. Na przykład milionom ofiarowanym w 1996 r. partii ODS przez tajemniczego Węgra i lekarza z Mauritiusa. Po latach żmudnego śledztwa wiadomo już dziś, że prawdziwym ofiarodawcą był najpewniej przedsiębiorca z północnego wschodu kraju, współwłaściciel potężnych stalowni w Trzyńcu na Zaolziu i były tenisista Milan Szrejber.

To jego firma dostała od ówczesnego rządu Klausa pół miliarda koron na cele „ekologiczne”. Chwilę później, za pośrednictwem fikcyjnych sponsorów, Szrejber zasilił kasę kierowanej przez Klausa ODS 15 mln koron. Śledztwo wlokło się latami, chwilami zamieniało się w farsę. Dziś już nie ma wątpliwości, że ten „dar sponsorski” to była w gruncie rzeczy łapówka za zastrzyk z publicznej kasy – ale do więzienia nie poszedł za to nikt.

Można powiedzieć: to było dawno. A mimo to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w kolejnych aferach ostatniego ćwierćwiecza przewijają się w kółko te same firmy i osoby, bez względu na partyjną przynależność, a nawet ostre ideologiczne podziały. 10 lat po historii ze sponsorami ODS kraj żył interesami kolejnego z byłych premierów, socjaldemokraty Stanislava Grossa. Dziennikarze sprawdzili, że za pożyczone 23 mln koron kupił udziały w jednej ze spółek energetycznych, aby po paru miesiącach sprzedać je nagle za 110 mln – choć firma wcale w tym czasie nie zaczęła prosperować jakoś szczególnie lepiej.

Gross jest dziś rzecz jasna skompromitowany i w polityce nie pełni już żadnej funkcji. Ale o tym, żeby ktokolwiek za udział w takich machinacjach został skazany, nie ma nawet mowy. Były premier – jak to o nim dziś wiadomo – dzieli czas, pomieszkując w różnych pięknych apartamentach. Jeden jest w luksusowej praskiej dzielnicy Barrandov, drugi – na Miami. Odpoczywa.

Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia RDC.

Polityka 10.2014 (2948) z dnia 04.03.2014; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Kradliśmy, kradniemy i kraść będziemy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną