Największa od dziesiątek lat klęska wyborcza w wyborach samorządowych. Lewica traci 68 większych miast (z ludnością powyżej 30 tys. mieszkańców), w tym socjaliści – swoje historyczne twierdze: Nièvre, teren Françoisa Mitterranda i Conflans-Sainte-Honorine, miasto innego bohatera PS, byłego premiera, Michela Rocarda. Chociaż wybory samorządowe nie zmieniają układu sił w parlamencie ani nie dotykają bezpośrednio stanowisk ministerialnych – to prestiżowa porażka ma tak wielki wymiar, że ktoś musi położyć głowę. Gdyby prezydent François Hollande nie zareagował – okrzyknięto by go arogantem głuchym na głos ludu.
Chłopcem do bicia został więc premier Jean-Marc Ayrault, który stracił stanowisko. Nie ma znaczenia, że to przecież prezydent we Francji decyduje o wszystkim w rządzie, a nawet przewodniczy posiedzeniom rady ministrów. Ayrault poleciał tym bardziej, że sondaże popularności plasowały go nieco wyżej niż prezydenta. Prawda, że nietrudno w dzisiejszej Francji być popularniejszym od Hollande’a. Zyska on chwilę oddechu, ale nie była to dlań decyzja łatwa, zwłaszcza że temperament polityczny skłania go do zwlekania i gry na czas.
Prezydent nie padnie, nie ma takiego mechanizmu. Musi się jednak na przyszłość obawiać swego nowego premiera, dotychczasowego ministra spraw wewnętrznych, Manuela Vallsa. Ayrault też był wybrany z drugiego szeregu, by Hollande’owi nie tworzyć konkurencji, ale Pałac Matignon – siedziba premiera – naturalnie daje pole do bezpośredniego kontaktu z Francuzami. Partia Socjalistyczna znana jest z frakcji, tendencji, koterii i konkurencji wewnętrznej; zawsze miała trudności z wyłonieniem przywódcy, którego lojalnie wszyscy by popierali.