Kropla Grabarczyka drąży styropian w Solecznikach
– Jedź do Solecznik – mówili przez telefon znajomi wileńscy dziennikarze – przyjeżdża delegacja z Warszawy. Jedź, posłuchasz.
Krajobraz za oknem przypominał tapetę z Windowsa XP: zielone pagórki, niebo i pustka.
– Dobra – powiedziałem i zawróciłem za Ejszyszkami na Soleczniki.
Do polskiego gimnazjum nie było trudno trafić. Wszedłem do auli, w której odbywało się spotkanie. Na ścianie – wycięte ze styropianu słoneczniki, które robią za symbol Solecznik. W stojaku flagi Polski, Litwy i Unii Europejskiej. Na krzesłach – siwi Polacy wileńscy. Akcent jak z przedwojennych filmów i drżące, starcze głosy: patriotyzm, Polska, Wilno, język, społeczność, Wielkie Księstwo, Korona. Między nimi – młodzi. Stylówka ogólnowschodnioeuropejskiej prowincji, niektórzy w garniakach. Ziewają, wiercą się, ale przyjechała delegacja, to trzeba siedzieć, bo starsi kazali.
Patrzę, kto też tam w delegacji, i proszę: sam wicemarszałek Sejmu RP Cezary Grabarczyk. Mina troszkę zatroskana, a troszkę jednak uśmiechnięta, że niby nie jest tak strasznie źle na tym świecie.
Starsi pytali go, jak tam stoją sprawy z ochroną praw litewskich Polaków przez Warszawę. Skarżyli się na to samo, co zawsze: że nie można do ściany własnego domu przymocować tabliczki z polską nazwą ulicy, że nie można własnego nazwiska napisać w dowodzie po polsku, przez W, a nie V, czy przez Sz, a nie Š, że przed polskim szkolnictwem państwo litewskie piętrzy problemy. A rząd polski nic nie robi. Polaków 40 mln, Litwinów 3 – i nic. Młodzi ziewali, ale siedzieli. Grabarczyk nie ziewał, a jeśli ziewać mu się chciało, dobrze to maskował.