Co wiesz o Buenos Aires? – nieznajomy pasażer pyta komisarza Carvalha, bohatera kilku kryminalno-intelektualnych powieści Manuela Vázqueza Montalbana.
Tango, zaginieni, Maradona – odpowiada komisarz Carvalho, zapominając o co najmniej kilku ikonach: Evicie Perón, jej mężu Juanie, którego duch rządzi tutejszą polityką, choć Perón nie żyje od 40 lat, Che Guevarze i genialnym Borgesie.
Dziś musiałby wydłużyć listę. Papież Franciszek, Leo Messi, Diego Simeone, królowa Holandii Maxima… Argentyńskich ikon znanych na świecie przybyło w ostatnich latach. Trudno w tym zestawieniu pominąć malowniczą prezydent Cristinę Fernández, postać z gatunku love or hate, zwaną poufale Cristiną. Intelektualiści dorzuciliby zmarłego w tym roku guru lewicy Ernesta Laclaua.
A przecież na ikonach nie koniec. Komisarz Carvalho, jako „marksista z frakcji gastronomiczej”, dodałby, że rząd z Buenos Aires dzielnie walczy z funduszami sępami – wytworami wypaczeń kapitalizmu, które spychają Argentynę na krawędź bankructwa. A jako smakosz literatury rozgadałby się o Roku Cortázarowskim: w 2014 przypadają dwie rocznice – 30-lecie śmierci i 100-lecie urodzin kultowego pisarza, którego dziełami, na czele z „Grą w klasy”, zaczytywano się w latach 70. i 80. nawet w dalekiej Polsce.
Rzadko się zdarza, żeby o kraju, który nie jest supermocarstwem, jak USA, Rosja czy Chiny, i w którym nie toczy się żaden dramatyczny konflikt, jak w Syrii, Iraku, Gazie, względnie masowa impreza typu mundial czy olimpiada, było tak głośno, jak ostatnio głośno o Argentynie i jej znanych postaciach.