Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Byle nie było wojny

Czy Rosjanie zgodzą się umierać za Putina?

Boris SV / Flickr CC by 2.0
Udział rosyjskich żołnierzy w ukraińskim konflikcie jest w Rosji tematem tabu, pogrzeby ofiar odbywają się potajemnie, a liczby poległych się nie ujawnia. Czy gdyby padł oficjalny rozkaz: „Na front!”, rosyjscy obywatele byliby posłuszni?
Okładka aktualnego wydania dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”materiały prasowe Okładka aktualnego wydania dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”

W 1961 roku rosyjski poeta Jewgenij Jewtuszenko napisał wiersz Chotiat li russkije wojny? Była to liryczna odpowiedź na pytanie, które zadawano poecie wielokrotnie podczas pobytu na Zachodzie. Utwór miał wyjaśnić światu, że naród rosyjski nie chce prowadzić wojny i wyrzeka się agresji.

Z czasem wiersz stał się popularną piosenką, którą radzieckie władze sprawnie wykorzystywały jako instrument pacyfistycznej propagandy, przykrywając prowadzoną równolegle zaczepną politykę zagraniczną. Na fali trwającej od kilku miesięcy rosyjskiej inwazji na Ukrainę pytanie o stosunek Rosjan do wojny zyskało na aktualności, podobnie jak piosenka, która w różnych wariantach krąży w rosyjskim internecie.

Makaron na uszy

Poparcie społeczne dla działań Władimira Putina, który w świadomości rodaków uosabia system władzy w Rosji, od kilku miesięcy utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. W grudniu 2014 roku popierało go 85 procent Rosjan, podczas gdy zaledwie trzy lata wcześniej – 63 procent. Wówczas przez największe rosyjskie miasta przetoczyła się fala protestów obywatelskich, będących wyrazem rosnącego niezadowolenia najbardziej aktywnej części społeczeństwa z poczynań autorytarnych i skorumpowanych władz.

Wydawało się, że rosyjski model polityczny zużył się na tyle, że Kreml nie będzie w stanie odbudować zaufania coraz głośniej domagającej się praw części społeczeństwa, elit biznesowych i politycznych. Paradoksalnie, do działań, które pozwoliły odwrócić niekorzystny trend w polityce wewnętrznej, popchnęły Moskwę prodemokratyczne protesty na Majdanie w Kijowie, zakończone obaleniem Wiktora Janukowycza. Wydarzenie to, na które władze na Kremlu patrzyły z niepokojem, prawdopodobnie przesądziło lub przynajmniej przyśpieszyło decyzję Rosji o wtargnięciu na Krym. Aneksja półwyspu – dokonana szybko i bez rozlewu krwi – wywołała euforię wśród Rosjan i sprawiła, że poczuli się dumni z własnego kraju i przywódcy.

Wyrazem tego są między innymi wyniki badań prowadzonych przez Centrum Lewady, które wskazują, że 86 procent obywateli Rosji dumą napawa fakt, że mieszkają w tym kraju. Poziom zadowolenia Rosjan z działań prezydenta jest na tyle wysoki, że prawie 60 procent z nich życzy sobie, żeby Władimir Putin ponownie objął urząd po kolejnych wyborach prezydenckich w roku 2018. Tak wysoki poziom konsolidacji społecznej i poparcia nie tylko doraźnie uodpornił rosyjskie społeczeństwo na działanie krążącego nad Dnieprem bakcyla rewolucji społecznej, ale dał również tamtejszym władzom zielone światło do rozpętania w Donbasie konfliktu, który przekreśliłby europejskie aspiracje Ukrainy i zatrzymałby ją w rosyjskiej strefie wpływów.

Wysoki poziom akceptacji społecznej dla aneksji Krymu oraz wspierania przez Moskwę prorosyjskich separatystów w Donbasie jest w dużej mierze produktem machiny propagandowej, którą steruje i finansuje Kreml. Od początku kryzysu rosyjskie media prezentowały wydarzenia na Ukrainie w całkowitej zgodzie z narracją władz. Przede wszystkim w ich ocenie protesty na Majdanie oraz zmiana władzy w Kijowie były rezultatem spisku Zachodu, uknutego przez Departament Stanu USA i CIA. Okupację Krymu oraz wsparcie separatystów w Donbasie objaśniano koniecznością obrony rosyjskojęzycznych diaspor przed prześladowaniami ze strony „faszystowskiego” rządu w Kijowie, który w opinii Kremla doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu. Za pomocą propagandy medialnej Kreml z jednej strony próbuje utwierdzić obywateli w przekonaniu, że Rosja ma moralne prawo, a wręcz obowiązek przeciwstawiać się Kijowowi i wspierać rebeliantów. Z drugiej jednak strony próbuje przekonywać, że państwo rosyjskie nie bierze udziału w wojnie i nie chce jej prowokować.

Kluczowe starcie

Na skuteczność kremlowskiej propagandy wpływa przede wszystkim to, że dla wielu obywateli Rosji jedynym źródłem informacji jest kontrolowana przez władze telewizja, która wybiórczo podaje fakty i podpowiada ich interpretacje. Zadanie ułatwia kremlowskim specom od PR to, że większość obywateli nie ma możliwości konfrontacji przekazu telewizyjnego z rzeczywistością: nie mają dostępu do niezależnych mediów i nie podróżują; wiele osób po prostu nie czuje potrzeby i nie ma motywacji, żeby dotrzeć do alternatywnych źródeł wiedzy o świecie, na przykład przeszukując internet. Ważne jest również to, że propaganda eksploatuje wątki ważne dla rosyjskiej pamięci historycznej i dumy narodowej, które są podstawą współczesnej tożsamości państwowej.

Na fali ukraińskiego kryzysu często odwoływano się do zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, które „wyzwoliło Europę z okupacji faszystowskiej”. Idea zwalczania „faszyzmu odradzającego się na Ukrainie” jest przedstawiana jako przedłużenie tego kluczowego starcia. Ponadto propaganda w sposób bezpardonowy odwołuje się do emocji, epatuje językiem nienawiści i przemocą, często zakłamując rzeczywistość. Choć w internecie krążą setki zdekonstruowanych przez blogerów fragmentów rosyjskich programów telewizyjnych, donoszących na przykład o domniemanych prześladowaniach ludności w rezultacie prowadzonej przez Kijów operacji antyterrorystycznej, to jednak wyjaśnienia nie docierają do większości rosyjskich domów.

W związku z tym jedynie 17 procent Rosjan przyznało, że to Rosja ponosi odpowiedzialność za przelew krwi i śmierć ludności na wschodzie Ukrainy (dane z sierpnia 2014 roku). Zdecydowana większość społeczeństwa nie dostrzega odpowiedzialności Moskwy za tragedię, wierząc ślepo, że ich kraj odgrywa pozytywną i konstruktywną rolę w rozwiązywaniu konfliktu. W konsekwencji jedynie 26 procent Rosjan zdawało sobie sprawę, że pomiędzy Rosją i Ukrainą de facto toczy się wojna, natomiast 59 procent było przeciwnego zdania.

W oficjalnych wypowiedziach władze na Kremlu konsekwentnie twierdzą, że rosyjskie wojska nie biorą udziału w walkach na południowym wschodzie Ukrainy, tłumacząc, że walczą tam jedynie ochotnicy z Rosji. Przedstawiciele Rosji przekonują także, że nie dostarczają separatystom broni ani sprzętu wojskowego. Powodem tego jest nie tylko dążenie do uniknięcia konsekwencji ze strony społeczności międzynarodowej, ale również niechętny stosunek Rosjan do prowadzenia regularnej wojny – strach przed nią jest silnie zakorzeniony w ich świadomości. Dodatkowo podsyca go świeża jeszcze pamięć o niedawnych konfliktach zbrojnych w Afganistanie oraz Czeczenii, które przyniosły śmierć i kalectwo wielu mężczyznom. Jesienią 2014 roku jedynie nieco ponad 20 procent rosyjskich respondentów opowiadało się za wprowadzeniem rosyjskich wojsk na Ukrainę w przypadku wznowienia tam działań wojennych, większość, bo około 60 procent, była temu przeciwna.

Nie chcąc wprowadzać zamętu społecznego, władze na Kremlu wkładają wiele wysiłku, aby do masowej świadomości nie dotarły doniesienia, że rosyjska armia od kilku miesięcy bierze czynny udział w tej wojnie. Informacje na temat śmierci walczących na Ukrainie rosyjskich żołnierzy poborowych i kontraktowych, wysłanych na front nielegalnie przez swoich dowódców, stały się tematem tabu. Poległych przywożono do Rosji w cynowych trumnach, jako „gruz (ładunek) 200”, i grzebano potajemnie. Rodziny opłakują poległych w ukryciu, gdyż jak donoszą opozycyjni dziennikarze i aktywiści, władze kupują lub wymuszają szantażem ich milczenie. Aktywiści badający sprawę poległych są prześladowani i zastraszani. Trudno nazwać przypadkiem to, że deputowany parlamentu regionalnego oraz dziennikarz z Pskowa Lew Szlosberg, który badał przypadki śmierci wśród członków tamtejszej elitarnej jednostki spadochroniarzy, pod koniec sierpnia padł ofiarą pobicia. Nieprzyjemności doświadcza również aktywistka Ludmiła Bogatienkowa, która kieruje regionalnym oddziałem Komitetu Matek Żołnierzy, organizacji walczącej o przestrzeganie praw człowieka w rosyjskiej armii. W październiku kobieta została oskarżona o malwersacje finansowe i osadzona w areszcie, co prawdopodobnie jest związane z tym, że jako pierwsza ujawniła przypadki śmierci rosyjskich żołnierzy na Ukrainie oraz prowadzi rejestr poległych i walczących.

Lepszy mercedes niż kałasznikow

Obserwując nastroje społeczne w Rosji, można postawić tezę, że choć tamtejsi obywatele masowo deklarują poparcie dla konfrontacyjnej polityki Kremla, to jednak niewielu z nich jest gotowych podejmować własne inicjatywy oraz wyrzeczenia, aby tę politykę realizować. Wysokie poparcie dla polityki władz ma w dużej mierze charakter pasywny i trwa dopóty, dopóki nie wiąże się z ponoszeniem kosztów osobistych. Potwierdza to nie tylko niechętny stosunek obywateli do udziału w konflikcie zbrojnym, ale również stosunkowo niewielki stopień zaangażowania w organizowane w ostatnich miesiącach w Moskwie i innych miastach akcje poparcia dla rosyjskiej interwencji w Donbasie oraz zbiórki pomocy dla separatystów. Uczestnikami tych działań byli głównie zmotywowani ideologicznie rosyjscy nacjonaliści, między innymi adepci profesora Aleksandra Dugina bądź byłego lidera separatystów Igora Girkina – Striełkowa. Rzesze moskwian nie były zainteresowane udziałem w prowojennych akcjach. Wolały zapewne w tym czasie pić kawę w kawiarniach lub robić zakupy w galeriach handlowych.

W ciągu minionych dwóch dekad Rosjanie przekształcili się w typowe społeczeństwo konsumpcyjne. Dzięki korzystnej światowej koniunkturze na surowce energetyczne państwo się wzbogaciło. Dochody z eksportu ropy naftowej odpowiadały bezpośrednio i pośrednio za około 50 procent wpływów do rosyjskiego budżetu. Mieszkańcy Rosji również powiększali stan posiadania, zwłaszcza młoda rosyjska klasa średnia, złożona w dużej mierze z dobrze zarabiających pracowników sfery budżetowej i dużych koncernów. To dla nich sprowadzano do Rosji najnowszy sprzęt elektroniczny, zagraniczne samochody i parmezan. Przedstawiciele tej grupy mogli pozwolić sobie na wakacje all inclusive w Egipcie lub Turcji oraz wyjazd na narty do alpejskiego kurortu. Według danych Centrum Lewady liczba Rosjan mających zagraniczne paszporty zwiększyła się w ciągu ostatnich dwóch lat z 17 procent do 28 procent.

Stabilny wzrost gospodarczy przyczynił się także do poprawy sytuacji biedniejszych obywateli – robotnicy dużych zakładów przemysłowych otrzymywali solidne pensje, rosyjskim emerytom regularnie wypłacano emerytury, systematycznie zmniejszał się odsetek osób żyjących poniżej minimum egzystencji (jak podaje Rosstat, od 2000 roku, kiedy Władimir Putin objął władzę, ich liczba spadła z 29 procent do 11 procent populacji). Zgodnie z niepisaną umową społeczną pomiędzy Kremlem a społeczeństwem, władze gwarantowały obywatelom sukcesywną poprawę poziomu życia w zamian za aprobatę dla działań Kremla oraz rezygnację z demokratycznych „przywilejów”. Umowa działała, bo większość społeczeństwa rosyjskiego wysoko ceni sobie stabilność, i co najważniejsze: byle nie było wojny!

Chude lata

Rosyjska interwencja na Ukrainie doprowadziła do podważenia zasad tej umowy. Sankcje gospodarcze nałożone na Rosję przez kraje zachodnie negatywnie wpłynęły na kondycję gospodarczą państwa i uwypukliły narastające od lat problemy strukturalne. Postępująca w ostatnich miesiącach deprecjacja rubla powiązana ze spadkiem cen ropy na rynkach światowych sprawiła, że nad Rosją zawisło widmo kryzysu finansowego. Kryzys ten uderza w mieszkańców kraju, którzy tracą oszczędności i biednieją z dnia na dzień. W ciągu kilku miesięcy znacząco wzrosła inflacja cen na produkty spożywcze – z 6 procent na początku 2014 roku do 12,6 procent na jego koniec.

Przyczyniły się do tego ograniczenia w imporcie produktów spożywczych, które spowodowały, że z półek sklepowych zniknęły popularne towary zagraniczne niemające niekiedy rodzimych odpowiedników. Wzrost cen niektórych towarów przybiera drastyczną skalę – tak było w przypadku kaszy gryczanej, jednego z podstawowych składników diety Rosjan, uznawanego za dobro o znaczeniu strategicznym. Według danych Rosstatu w listopadzie 2014 roku kasza gryczana zdrożała o 50 procent w stosunku do roku ubiegłego, co wywołało wzmożony popyt i deficyt tego produktu. W rezultacie niektóre sieciówki wprowadziły ograniczenia na zakup kaszy gryczanej. Co więcej, według danych za 2013 rok wydatki rosyjskich gospodarstw domowych na artykuły spożywcze pochłaniały 32 procent budżetu, zatem dla mniej zamożnych rodzin wzrost cen żywności będzie mocno odczuwalny.

Prognozy nie są optymistyczne: Związek Przedsiębiorców Handlu Detalicznego ocenia, że w 2015 roku wzrost cen żywności wyniesie 15 procent, z zastrzeżeniem, że wszystko zależeć będzie od notowań rubla. Z kolei wicepremier Olga Gołodiec w grudniu ubiegłego roku zapowiedziała, że wskutek rosnącej inflacji powiększy się liczba ubogich rodzin. Co więcej, z powodu poszukiwania oszczędności w budżecie rząd ogranicza wydatki na cele socjalne na rok 2015 – już teraz zamykane są niektóre państwowe szpitale i szkoły, zwalnia się część personelu. Kryzys dotyka również bogatszych Rosjan, odbierając im to, do czego przywykli: importowana żywność znika ze sklepów, wyjazdy zagraniczne drożeją w związku z deprecjacją rubla, rosyjskie firmy turystyczne plajtują jedna za drugą. Duże firmy zapowiadają redukcję zatrudnienia.

Na razie problemy materialne, z którymi zaczynają borykać się rosyjscy konsumenci, nie wpływają na entuzjastyczny stosunek do władz. Rosyjscy socjologowie podkreślają, że społeczeństwo ma duże zdolności adaptacyjne i jest zahartowane, ma bowiem w pamięci dotkliwy kryzys z lat dziewięćdziesiątych. Powodem takiej sytuacji jest również przekonanie, że zawirowania na rynku wewnętrznym mają charakter przejściowy i szybko miną. Decydujące znaczenie ma także to, że Rosjanie dali się przekonać, iż problemy gospodarcze kraju zostały sprowokowane przez Zachód czyhający na suwerenność ich ojczyzny. Rosyjskie media oraz przedstawiciele władzy próbują zarządzać emocjami społecznymi i wskazywać winnych, podsycając poczucie „oblężonej twierdzy”. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, komentując gwałtowny spadek wartości rubla w grudniu, stwierdził, że jest to rezultat działań USA, które próbują obalić rządy Władimira Putina i zdestabilizować Rosję.

Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze

Z czasem jednak pogorszenie sytuacji na rynku rosyjskim może prowadzić do wzrostu frustracji wśród konsumentów i sprawić, że optymistyczne dotąd nastroje się ulotnią. Czy wtedy władze Rosji zrezygnują z konfrontacyjnej polityki zagranicznej i zajmą się rozwiązywaniem problemów wewnętrznych? Czy wręcz przeciwnie – w warunkach pogłębiającego się kryzysu gospodarczego, z którym najwidoczniej nie potrafi ą sobie poradzić, zainicjują otwartą wojnę, w którą za pomocą medialnych manipulacji wciągną naród? Na froncie Rosjanie szybko zapomnieliby o pikującym rublu i codziennych problemach bytowych. Wprowadzenie reżimu wojennego pomogłoby Putinowi utrzymać konsolidację społeczną i uniknąć gniewu „głodnych” obywateli.

Jak twierdził Napoleon Bonaparte, żeby prowadzić wojnę, trzeba mieć trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Za sprawą buńczucznej polityki, która spycha państwo rosyjskie w otchłań recesji, rezerwy finansowe Kremla powoli się kurczą. Możliwości rosyjskiej gospodarki przywiązanej do cen surowców oraz silnie zintegrowanej z gospodarką światową, aby samodzielnie i szybko wyjść z kryzysu, są ograniczone. W tej sytuacji logicznym krokiem dla Kremla byłoby skupienie się na reperowaniu gospodarki, wdrożeniu niezbędnych reform i zaniechaniu zbrojnych wypadów za sąsiedzką granicę. Ostatnie miesiące pokazują jednak, że Kreml kpi z logiki wolnego rynku i własną gospodarkę traktuje jako instrument pomocniczy prowadzonej polityki. Wybory polityczne Putina, które mają zapewnić mu zachowanie władzy, wydają się coraz dalsze od pragmatyzmu i nieprzewidywalne. Kłopoty gospodarcze mogą zatem okazać się niewystarczającą motywacją, by racjonalnie ocenić koszty agresywnej polityki i ją zmienić. Nie można wykluczyć, że przyparty do muru i upokorzony kryzysem władca skorzysta z konfrontacyjnego scenariusza i spróbuje wciągnąć państwo oraz obywateli w kolejny konflikt. Otwarte pozostaje pytanie, czy byłby to konflikt o znaczeniu lokalnym, w bliskim sąsiedztwie Rosji, na Ukrainie bądź w Mołdawii, czy konfrontacja na szerszą skalę. Warto zatem, nie tracąc spokoju i czujności, przypomnieć Europie łacińską mądrość: Si vis pacem, para bellum. Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny.

Katarzyna Jarzyńska - analityczka Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie oraz doktorantka Wydziału Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego.

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną