Formuła I jest ważna, ale nie w sytuacji, kiedy brakuje pieniędzy na szkolne stołówki – tak brzmiała jedna z pierwszych publicznych wypowiedzi Ady Colau, nowej burmistrz Barcelony, zapytanej, czy miasto dofinansuje wyścigi. 41-letnia Colau, stojąca na czele platformy Barcelona en Comú (Wspólna Barcelona), skupiającej kilka lewicowych ugrupowań (między innymi Podemos) i ruchów obywatelskich, będzie pierwszą kobietą na fotelu burmistrza w historii miasta. Mało tego, jest byłą squaterką i jedną z założycielek Platformy Poszkodowanych przez Hipoteki. Od kilku lat walczy ona o zmianę prawa, które w ostatnich latach pozbawiło dachu nad głową tysiące Hiszpanów. Internet obiegły zdjęcia nowej burmistrz blokującej własnym ciałem eksmisje i wleczonej przez policjantów.
Ale wygrana Colau to tylko jedna z wielu niespodzianek, jakie przyniosły miejskie i regionalne wybory. „Obywatelskich” burmistrzów, którzy pokonali przedstawicieli partii obecnych na scenie politycznej od kilku dekad, będą też miały – prawdopodobnie, bo trwają wciąż negocjacje między partiami – Madryt, Walencja, Saragossa, Kadyks i kilka innych miast. Czas otworzyć urzędy miasta dla obywateli – przekonują i zapowiadają politykę skierowaną na łagodzenie skutków kryzysu. Nowe partie – przede wszystkim Podemos, ale też prawicowe Ciudadanos (Obywatele) – odniosły również spory sukces w wyborach samorządowych. Mimo że największą siłą polityczną pozostaje rządząca konserwatywna Partia Ludowa (PP), a zaraz za nią plasuje się Partia Socjalistyczna (PSOE), w porównaniu z wyborami z 2011 r. straciły w sumie 3 mln głosów. Pod koniec roku odbędą się wybory parlamentarne. Ich wynik jest mocno nieprzewidywalny, ale jedno jest pewne: w przeszłość odchodzi partyjny duopol, który od trzech dekad zapewniał władzę albo PP, albo PSOE.