To chyba najbardziej oczekiwana z papieskich encyklik. Gorące spekulacje wywołała już sama jej zapowiedź przed kilku miesiącami. Wiadomo było, że Franciszek zaangażuje autorytet swój i Kościoła katolickiego w roku o przełomowym znaczeniu dla globalnej debaty klimatycznej. W grudniu br. odbędzie się bowiem w Paryżu szczyt klimatyczny ONZ, który ma przyjąć nowe międzynarodowe porozumienie w sprawie ochrony klimatu.
Dotychczasowy proces negocjacji bardziej przypomina teatr wzajemnych oskarżeń: bogata Północ złości się na roszczeniową postawę rozwijającego się Południa, które dziś, z liderami takimi jak Chiny i Indie, w największym stopniu odpowiada za emisję gazów cieplarnianych. Południe reaguje kontrzarzutami, że społeczeństwa bogatych krajów mają do spłacenia dług ekologiczny – nie dość, że znacznie dłużej rozwijały się, spalając bez skrupułów gaz i ropę naftową, to nadal prowadzą eksploatację krajów uboższych.
Kompromisy powstające zarówno podczas rozmów na szczycie, jak i w zaciszu gabinetów dyplomatów nie zadowalają chyba nikogo. Co gorsza, nie prowadzą do najważniejszego: takiego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, by zahamować wzrost temperatury atmosfery na poziomie 2 st. C powyżej średniej temperatury z okresu przedprzemysłowego. Przekroczenie tej granicy, jak przekonują m.in. uczeni skupieni w Międzyrządowym Panelu ds. Zmian Klimatycznych ONZ (IPCC), grozi ludzkości nieobliczalnymi skutkami.
Zasada ostrożności
Papież Franciszek wybrał więc doskonały moment na swoją interwencję. Poprzedziła ją mocna przygrywka. Pod koniec kwietnia w Watykanie odbyło się seminarium pod auspicjami Papieskiej Akademii Nauk i Papieskiej Akademii Nauk Społecznych. Jego uczestnicy – wybitni uczeni oraz przywódcy duchowi różnych wyznań – przyjęli deklarację.