Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Księżniczka

Chelsea Clinton doradza Hillary w kampanii prezydenckiej

Według zwykle dobrze poinformowanego magazynu „Politico” Chelsea odgrywa kluczową rolę w rodzinnej machinie gromadzenia funduszy na kampanię mamy i wchodzi do grona jej najbliższych doradców. Według zwykle dobrze poinformowanego magazynu „Politico” Chelsea odgrywa kluczową rolę w rodzinnej machinie gromadzenia funduszy na kampanię mamy i wchodzi do grona jej najbliższych doradców. Gary Hershorn / Corbis
Chelsea Clinton wyrasta na głównego stratega prezydenckiej kampanii swojej mamy. I chętnie ją kiedyś zastąpi w wielkiej polityce.
Sztabowcy Hillary Clinton liczą, że Chelsea przyciągnie do jej obozu młodych Amerykanów z pokolenia urodzonego na przełomie tysiąclecia lub trochę wcześniej.Lucas Jackson/REUTERS/Forum Sztabowcy Hillary Clinton liczą, że Chelsea przyciągnie do jej obozu młodych Amerykanów z pokolenia urodzonego na przełomie tysiąclecia lub trochę wcześniej.

Wiec na Roosevelt Island w Nowym Jorku 13 czerwca. Inauguracja kampanii Hillary Clinton, faworytki demokratów do nominacji prezydenckiej w przyszłorocznych wyborach. Towarzyszący kandydatce mąż, były prezydent, wychudzony i postarzały, pozdrawia tłumy na powitanie, ale potem usuwa się w cień. Tym razem to nie on jest najważniejszy w najbliższym otoczeniu Hillary.

Po jej przemówieniu tłumy oblegają wysoką, zgrabną blondynkę w białej sukience w kwiaty, która uśmiecha się do kamer, rozmawia z uczestnikami spotkania, pozuje z nimi do zdjęć i rozdaje autografy. Zachowuje się jak gwiazda przed rozdaniem Oscarów. To 35-letnia Chelsea, jedyna córka Clintonów. Fani tłoczą się do niej, ponieważ wierzą, że być może fotografują się z przyszłą panią prezydent.

Według zwykle dobrze poinformowanego magazynu „Politico” Chelsea odgrywa kluczową rolę w rodzinnej machinie gromadzenia funduszy na kampanię mamy i wchodzi do grona jej najbliższych doradców. Kilka lat temu została wiceprezesem charytatywnej fundacji Clintonów, przemianowanej teraz na Bill, Hillary and Chelsea Clinton Foundation. Uczestniczyła w jej najważniejszych decyzjach, na przykład o przyjmowaniu donacji z zagranicy – co okazało się niefortunne, bo Hillary Clinton musi teraz tłumaczyć, że jako sekretarz stanu nikomu się za to nie rewanżowała.

Chelsea nie ukrywa politycznych ambicji. Ostatnio dała do zrozumienia, że planuje start w wyborach do Senatu w stanie Nowy Jork, co byłoby powtórzeniem drogi przebytej przez jej matkę. Wyborcy demokratyczni, i nie tylko oni, uważają, że ma wszelkie atuty, by wspiąć się na sam szczyt. Odziedziczyła po Hillary analityczny umysł i intelektualną dyscyplinę, a po Billu empatię, energię i zdolność uwodzenia wyborców. No i – bagatela – jest dziedziczką fortuny rodziców sięgającej 100 mln dol. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy dynastia Clintonów będzie kontynuowana, traci je, obserwując karierę Chelsea.

Dziecko przywileju

Rodzice od dzieciństwa wprowadzali ją w świat polityki. Jako sześciolatka kibicowała kampanii ojca o reelekcję na gubernatora Arkansas. W 2008 r. zwolniła się z pracy w funduszu inwestycyjnym Avenue Capital, aby pomóc mamie, która ubiegała się w prawyborach o nominację prezydencką. Objechała 40 campusów uniwersyteckich w niemal połowie stanów, wygłaszając przemówienia i odpowiadając na pytania studentów.

Hillary przegrała wtedy, bo trudno było rywalizować z entuzjazmem, jaki wzbudzał Barack Obama. Ale Chelsea przyciągała czasem tłumy większe niż Bill Clinton i imponowała przygotowaniem. A także umiejętnością riposty. Na zadane na jednym z wieców pytanie, czy nie uważa, że jej matka jest politykiem „wyrachowanym”, odpowiedziała: „Po obecnym rządzie (George’a W. Busha) wolałabym prezydenta, który jest wyrachowany”.

Bynajmniej nie jest jednak ulubienicą mediów. Dla przeciętnych czytelników gazet czy telewidzów pozostaje rozpieszczonym i nieco aroganckim „dzieckiem przywileju”, które zawdzięcza swoją pozycję rodzicom i jest odizolowane od zwykłych śmiertelników. Taki publiczny wizerunek to cena, jaką Bill i Hillary zapłacili, pragnąc uchronić ją od losu innych prezydenckich dzieci, które sprawiały kłopoty rodzicom, wystawiając się na publiczną krytykę, jak córka Jimmy’ego Cartera, Amy, czy córki bliźniaczki Busha juniora, Jenna i Barbara.

Pod ochroną

Clintonowie zamknęli mediom dostęp do Chelsea, zabraniając jej udzielania wywiadów. Mieli oczywiście ku temu dodatkowe, ważne powody, jako że ich burzliwe małżeństwo stało się w latach 90. jarmarcznym widowiskiem dla prasy i telewizji. Fakt, że Chelsea nie tylko wyszła z tej próby cało, ale zapowiada się na gwiazdę politycznej sceny Ameryki, można uznać za szczęśliwy przypadek, ale jest też prawdopodobnie zasługą jej rodziców.

Imię córki wybrali zainspirowani balladą Joni Mitchell „Chelsea Morning” o sławnej z galerii sztuki dzielnicy Manhattanu. Chelsea brylowała w szkole i już jako 11-latka nauczyła się inwestować na giełdzie. Kiedy w czasie kampanii prezydenckiej Clintona w 1992 r. rozeszły się wiadomości o jego romansach, Hillary opowiedziała 12-letniej córce o tym, co tabloidy wypisują na ten temat. Clintonowie poszli za radą Jacqueline Kennedy Onassis, która zalecała, by chronić Chelsea przed wścibstwem mediów, ale równocześnie przyjęli strategię nieukrywania przed nią przykrych prawd. Wszystko w rodzinie miało być ujawniane i omawiane.

Zbudowali dla niej w ten sposób pancerz uodparniający na przyszłe ciosy. Przydał się w kilka lat później, gdy Ameryka dowiedziała się o schadzkach prezydenta z Moniką Lewinsky. Według poufnych źródeł Chelsea, wówczas niespełna 18-letnia, nie tylko wytrzymała medialną wrzawę, ale była też uczestnikiem narad prezydenta z doradcami na temat taktyki wyjścia z kryzysu. Podobno nawet uratowała małżeństwo rodziców.

W czasie Monicagate Chelsea była już studentką pierwszego roku prestiżowego Uniwersytetu Stanforda, do którego trafiła po elitarnym liceum w Waszyngtonie. W akademiku na campusie miała pokój z oknami wyposażonymi w kuloodporne szyby, a strzegący ją agenci Secret Service spali w sąsiednich pokojach, udając studentów, chodzili z nią na zajęcia i z dyskretnego dystansu pilnowali ją, gdy wychodziła na randki. Kiedy w uczelnianej gazecie ukazała się jej sylwetka, redaktora wyrzucono z pracy. Nie pomogło mu, że tekst był wobec Chelsea życzliwy – inaczej niż wypowiedzi z kręgów konserwatywnych, gdzie panny Clinton nigdy nie oszczędzano.

Prawicowy komentator radiowy Rush Limbaugh porównał ją do psa – co miało znaczyć, że rodzice trzymają ją na smyczy – a republikański senator John McCain, kandydat na prezydenta w 2008 r., zabłysnął dowcipem, że Chelsea nie grzeszy urodą, ponieważ „jej ojcem jest Janet Reno” (prokurator generalna w rządzie Clintona). Prawica do dziś rozpuszcza plotki, powielane przez brukowce, że biologicznym ojcem Chelsea nie jest Bill Clinton, tylko Webster Hubbell – dawny przyjaciel rodziny z Arkansas (na dowód przedstawia się zdjęcia ukazujące podobieństwo obojga).

Chelsea studiowała też w Oxfordzie, gdzie imprezowała z Madonną, Gwyneth Paltrow i Paulem McCartneyem. Po studiach zamieszkała w Nowym Jorku i podjęła pracę w elitarnej firmie konsultingowej Kinsey&Co., specjalizując się w branży medycznej. W przeszłości bowiem – jak tłumaczyła – chciała zostać lekarzem. W Kinsey&Co. zyskała opinię pracoholika, co nie zdarza się często wśród dzieci sławnych rodziców. W Nowym Jorku związała się też ze swym późniejszym mężem Markiem Mezvinskym, przyjacielem z dzieciństwa mającym podobny rodzinny background – synem kongresmena i kongresmenki.

Wiedza o inwestowaniu przydała się Chelsea, kiedy dostała posadę w funduszu Avenue Capital, kierowanym przez jednego ze sponsorów kampanii Hillary Clinton. Panna Clinton, jak jej mama, mówi, że „nie dba o pieniądze”, ale nie przeszkadzało to jej zarabiać 200 tys. dol. rocznie. Wkrótce zamieszka w apartamencie na Manhattanie wartym 10 mln dol. i coraz głębiej zanurzy się w świat wielkiej finansjery, gdzie krewni i znajomi królika przechodzą z Wall Street do rządu i z powrotem.

Zmieniając świat

W 2011 r. Chelsea spróbowała jeszcze jednej profesji – została specjalną korespondentką telewizji NBC News, z pensją 600 tys. dol. rocznie. Okazało się to nieporozumieniem. Realizowane przez nią programy – wszystkie krzepiąco pozytywne, przedstawiające sylwetki ludzi „zmieniających świat”, były nudne, a Chelsea jako narratorka emanowała sztucznością. Mimo fiaska telewizja NBC zatrudniała ją przez trzy lata i traktowała jak primadonnę.

Znacznie lepsze recenzje Chelsea zbiera jako wykładowca akademicki na Columbii i Uniwersytecie Nowojorskim (NYU). Imponuje tam wiedzą, precyzją wykładu i umiejętnością objaśnienia skomplikowanych spraw w prosty sposób. W ostatnich latach pochłania ją jednak głównie rodzinna fundacja dobroczynna, gdzie śladem mamy zajmuje się wspieraniem walki o prawa kobiet i dzieci. Nie obywa się tam bez konfliktów, bo Chelsea jest wymagająca i – według „Politico” – onieśmiela personel swoim wyrafinowanym, pełnym naukowych terminów, językiem.

W połowie czerwca media podały, że już za kilka miesięcy Chelsea opublikuje pierwszą książkę. Będzie to coś w rodzaju poradnika dla młodzieży, motywującego nastolatków do zmagania się z wyzwaniami naszego świata. Honorarium zasili fundację Clintonów. Książka ukaże się w przeddzień prawyborów, bo ma pomóc Hillary w jej wyścigu do Białego Domu.

Sztabowcy Hillary Clinton liczą, że Chelsea przyciągnie do jej obozu młodych Amerykanów z pokolenia urodzonego na przełomie tysiąclecia lub trochę wcześniej. Jak przekonują socjologowie, to generacja wyborców apolitycznych, zapatrzonych w siebie, a zarazem bardziej liberalnych od ich poprzedników w takich kwestiach, jak prawa gejów, aborcja czy rola religii w państwie. Siedem lat temu ci młodzi ludzie masowo poparli Baracka Obamę.

Chelsea, która do niedawna była wegetarianką, modnie się ubiera i jest miłośniczką kawy, trafia więc w gusty i snobizm nowoczesnych Amerykanów. Ale jest z nią pewien problem: w wywiadzie dla magazynu „Fast Company” sugerowała, że nie zależy jej na kasie i często zmienia pracę, bo nowe doświadczenia są cenniejsze od stabilizacji. Nie zabrzmiało to dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że coraz więcej Amerykanów pracuje dziś na śmieciówkach i marzy wyłącznie o stabilizacji. W ich oczach Chelsea pozostanie przedstawicielką „jednego procenta”, uprzywilejowanych elit, księżniczką dynastii.

Polityka 26.2015 (3015) z dnia 23.06.2015; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Księżniczka"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną