W niedzielnym referendum ponad 61 proc. Greków poparło swojego premiera Aleksisa Tsiprasa – aż tyle i tylko tyle. Wyciąganie dalej idących wniosków z tego wyniku jest ryzykowne. W głosowaniu formalnie chodziło o warunki wypłaty ostatniej transzy umowy pomocowej – tzw. drugiego bail-outu. Tsipras ostatecznie odrzucił tę ofertę, uznając wymagania Brukseli za zbyt wygórowane, i odwołał się do woli narodu. Zanim jednak Grecy poszli głosować, Bruksela wycofała ofertę.
Niedzielne zwycięstwo wzmacnia politycznie Tsiprasa. Ucisza wzbierające ostatnio głosy niezadowolenia w koalicji rządowej. „A teraz siadamy do rozmów. Umowa będzie szybko” – zapewnił w niedzielny wieczór grecki premier.
To się raczej nie uda. Greków nie zadowolą już warunki zbliżone do tych z ostatnich dni czerwca. Efekt referendum – z ich perspektywy – powinien się przełożyć na wyraźne zmiany w umowie na korzyść Aten, a w szczególności restrukturyzację, czyli darowanie przynajmniej części greckiego długu. Bo w przeciwnym razie po co było w ogóle głosować?
Ale tego najważniejszego ustępstwa ze strony Brukseli nie będzie. Przynajmniej w dającej przewidzieć się przyszłości. Aby darować długi – które Grecja ma dziś przede wszystkim wobec instytucji publicznych, a nie prywatnych – potrzebna byłaby zmiana unijnych traktatów, które wprost zabraniają przejmowania zobowiązań jednego członka strefy euro przez innych. A to nie jest sprawa do załatwienia w kilka letnich tygodni.
Poza tym podstawą brukselskich negocjacji jest umożliwienie adwersarzowi wyjścia z twarzą w każdych okolicznościach.