Św. Franciszek od bezdomnych
Jak Kalifornia rozwiązuje problemy tych, którzy nie mają gdzie mieszkać
W zamożnej Kalifornii roi się od bezdomnych. W najbogatszym stanie USA dwa miasta – Los Angeles i San Francisco – mogłyby stanąć do rywalizacji o mało zaszczytny tytuł amerykańskiej stolicy bezdomności. Los Angeles liczyło swych bezdomnych w styczniu: prawie 45 tys. W ciągu dwóch lat liczba wzrosła o 12 proc. W dużo mniejszym San Francisco tak dramatycznego wzrostu nie odnotowano: w 2013 r. – 6436 osób. Ale co roku jest ich więcej.
W tej dawnej mekce dzieci kwiatów można mówić o stabilizacji problemu bezdomności. Ale stabilizacja to niekoniecznie sukces. – Idąc rano do pracy, mijam codziennie bezdomnych – mówi dziennikarka lokalnej gazety „San Francisco Chronicle” Heather Knight. – Niektórych od razu rozpoznaję. Są tu od 15 lat. Nic się nie zmienia. Na rozwiązanie problemu wydaje się mnóstwo pieniędzy i poświęca się mnóstwo czasu, ale nie widać wyraźnej poprawy, raczej przeciwnie.
Życie bezkolizyjne
Nie wszyscy bezdomni mieszkają na ulicach całodobowo. W San Francisco mniej niż połowa: 2633. Dominują, mniej więcej po połowie, biali i czarni, Azjaci należą do rzadkości (5 proc.). Rośnie procent bezdomnych Latynosów. Reprezentowane są właściwie wszystkie grupy wiekowe. Najliczniejsza jest grupa w przedziale 26–40 lat. Dwie trzecie to tutejsi.
Większość bezdomnych nocuje w noclegowniach, w mieszkaniach socjalnych, nawet w kościołach różnych wyznań. Drzwi przed bezdomnymi otworzył na przykład rzymskokatolicki kościół św. Bonifacego. Mogą spać na ławkach i odsapnąć za dnia (wtedy chrapanie miesza się z czasem z kazaniem).
W dzień jednak bezdomni z noclegowni i przytułków dołączają do tych żyjących pod gołym niebem całą dobę i cały rok.