Pewien Francuz, 59-letni ojciec sześciorga dzieci, zajrzał do śmietnika na zapleczu supermarketu Monoprix, w którym pracował. Leżało tam, jak co wieczór, wyrzucone jedzenie z mijającą wkrótce datą przydatności do spożycia. Sięgnął, wybrał cztery dobrze wyglądające melony i dwie sałaty. Chciał je wziąć do domu na kolację. Zauważył go inny pracownik i zawiadomił przełożonych. Mężczyzna omal nie stracił pracy.
Jego historia poruszyła Francuzów, bo obnażyła paradoksalny system, który nie daje zarobić na jedzenie, ale pozwala je marnować. I to w kraju, w którym co roku na śmietniku ląduje żywność warta 20 mld euro, a każdy Francuz wyrzuca przeciętnie 30 kg jedzenia. Sieci handlowe zachęcają akcjami typu „3 w cenie 2” i napędzają sprzedaż przekraczającą możliwości konsumpcji, ale zakazują grzebania w swoich śmieciach i zalewają wyrzuconą żywność wybielaczami do tkanin.
Francuski parlament nakazał teraz wielkopowierzchniowym sklepom zawrzeć umowy z organizacjami pomocowymi i przekazywać im nadającą się do jedzenia żywność. Zabronił też celowego niszczenia produktów. Międzynarodowa organizacja Oxfam walcząca z ubóstwem chwali rozwiązania znad Sekwany, bo choć na świecie produkuje się coraz więcej żywności, to ponad 30 proc. z tego się marnuje. W samych Chinach rocznie przepada jedzenie, którym można by nakarmić 200 mln ludzi.
A głodnych nie ubywa. Od wielkiego kryzysu żywieniowego w latach 70. XX w. procentowo jest ich mniej (ok. 12 proc. populacji), ale w liczbach bezwzględnych – tyle samo. Według ONZ na świecie głoduje nadal ponad 800 mln osób. Dane Światowej Organizacji Zdrowia są bardziej ponure – mówią o 3 mld ludzi głodnych, niedożywionych i pozbawionych dostępu do właściwego jedzenia.