W ten sposób Francja zmienia politykę, bo dotąd – i tylko w niewielkim stopniu – uczestniczyła w amerykańskich głównie operacjach przeciw ISIS w Iraku. Prezydent François Hollande uzasadnił tę decyzję względami samoobrony Francji: to dziś z terytorium Syrii pochodzi największe zagrożenie zamachami terrorystycznymi, a także stamtąd – przez Turcję – płynie rzeka ludzka uciekinierów przed nieszczęściami i wojną.
Ta operacja lotnicza jest wyjątkowo skomplikowana. Wojskowi przypominają, że zwycięstwa nigdy nie udaje się zapewnić samymi atakami z powietrza. Przez cztery lata syryjskiej wojny domowej – regularna armia Baszira al-Asada, choć nie wygrała z opozycją, to wcale nie poszła w rozsypkę. Po trzecie – i może najważniejsze – lwią część opozycji antyasadowskiej stanowią islamscy ekstremiści, na dobrą sprawę sojusznicy ISIS. Gdyby historia od początku potoczyła się trochę inaczej, Zachód powinien raczej wspierać al-Asada, niż tak gwałtowanie domagać się jego odejścia. Co więcej, al-Asada dalej zbroi Rosja i wspiera Iran i co by nie myśleć o tych dwóch państwach, to w walce z ISIS, obiektywnie rzecz biorąc, trzeba pozyskiwać ich pomoc, a przynajmniej zabiegać o neutralność.
W istocie to się dzieje. Amerykanie nie mogliby w ogóle podejmować operacji lotniczych przeciw ISIS w Syrii, gdyby nie mieli cichej gwarancji al-Asada, że ich samoloty nie będą zestrzeliwane przez syryjską broń rakietową. Także teraz Francja musiała widocznie porozumieć się ze znienawidzonym al-Asadem, a może i samą Rosją, aby samoloty Rafale nie były zestrzeliwane przez syryjskie rakiety dostarczane głównie właśnie z Rosji ani też by nie groziły im syryjskie Migi produkcji rosyjskiej.
Prezydent Hollande uprzedza, że operacji lotniczej nie można interpretować jako umocnienia al-Asada ani w ogóle nie należy czynić nic, co by go podtrzymywało. Ale czy nie należałoby w końcu pogodzić się z al-Asadem i uznać, że na pewno stanowi mniejsze zło niż ISIS? Wewnętrzne fronty polityczne we Francji tak się ułożyły, że do takiej zgody namawia i prawicowy Front Narodowy, i skrajnie lewicowy trybun Jean-Luc Mélanchon.
„Jak chcecie, by Syryjczyk, który był świadkiem masakrowania jego rodziny, miał godzić się na powrót do stołu z Baszirem al-Asadem?” – pytał w odpowiedzi prezydent Hollande. Oto i łamigłówka, ale historia widziała już gorsze kompromisy.