Kiedy Barack Obama przyjechał do Wielkiego Jabłka na tegoroczną sesję ZG ONZ, po raz pierwszy w czasie swojej kadencji nie zamieszkał w Waldorfie. Biały Dom enigmatycznie wyjaśniał przyczyny zerwania z długoletnią tradycją. „Wiele powodów wpływa na decyzję, gdzie prezydent zatrzymuje się w podróży” – powiedział jego rzecznik. I dodał, że jednym z nich jest „bezpieczeństwo”.
Mogło to być dyplomatyczne potwierdzenie podejrzeń, że rząd amerykański obawia się, iż w Waldorf Astorii założono... podsłuchy. Hotel bowiem nie jest już własnością rodziny Hiltonów – niespełna rok temu kupiła go za 1,9 mld dol. chińska firma ubezpieczeniowa Anbang Insurance Group. Hilton Worldwide nadal ma nim zarządzać (przez 100 lat), ale w umowie o sprzedaży mowa jest o potrzebie „zasadniczego remontu” wnętrz. Więc nie tylko Obama zrezygnował z noclegu; także Departament Stanu zastanawia się, czy w hotelu nadal powinni mieszkać ambasadorowie USA przy ONZ, rezydujący tam od 1947 r. Amerykańskie służby nasilają czujność, m.in. po niedawnym odkryciu, że chińscy hakerzy włamali się do komputerów Białego Domu, uzyskując dostęp do bazy osobistych danych pracowników federalnej administracji. To nie pierwszy ich taki wyczyn – Chiny od dawna szpiegują w Ameryce na potęgę, a coraz bardziej asertywna polityka Państwa Środka w rejonie Pacyfiku budzi niepokój Waszyngtonu.
Na sesję ONZ do Nowego Jorku przyjeżdża także chiński prezydent Xi Jinping, który zatrzyma się – tak, tak – w Waldorf Astorii. Podobnie jak inne głowy państw, w tym Władimir Putin. Obaj przywódcy planują spotkanie w tym tradycyjnym miejscu dyplomatycznych szczytów.