Nie wierzę w ogrodzenia – mówi Ilkka Laitinen, zastępca szefa fińskiej straży granicznej i były szef agencji Frontex, koordynującej ochronę zewnętrznych granic Unii Europejskiej. – Są drogie i niewydajne.
Z danych Fronteksu, zebranych do końca sierpnia, wynika, że Unia Europejska i strefa Schengen zmagają się z mniejszą falą migracji niż Amerykanie. W 2015 r. południową granicę morską, ciągnącą się wzdłuż liczącego mniej więcej 4 tys. km łuku, od hiszpańskich Wysp Kanaryjskich po wyspy greckie, przepłynęło nieco ponad 330 tys. osób. Południowe odcinki lądowe, w tym w hiszpańskich eksklawach w Maroku, z nieunijnych części Bałkanów (w sumie 3,3 tys. km) przeszło około 160 tys. osób, przeważnie tych samych, które wcześniej przypłynęły z Turcji do Grecji. Po czym Unię opuściły, bo powędrowały np. przez Macedonię. Za to na długiej na 6 tys. km granicy wschodniej, od Delty Dunaju po koniuszek Półwyspu Skandynawskiego, w 2015 r. zanotowano ledwie około tysiąca „nieregularnych” przekroczeń.
W 2013 r., mimo rozbudowanego systemu murów, do USA wjechało około pół miliona Meksykanów bez odpowiednich dokumentów. Tak samo w Europie przybysze z Afryki i Azji slalomują wśród płotów, np. spektakularna barykada węgierska skierowała ich do Chorwacji. Nie powstrzymują ich częściowo opłotowane już kilka lat temu granice Bułgarii i Grecji z Turcją – tylko w tym roku sforsowano je lub ominięto przynajmniej 5,5 tys. razy. I przede wszystkim: dobrze wyglądające w telewizji płoty nie działają na tych przybyszy, którzy znaleźli się po ich unijnej albo schengeńskiej stronie.
Dlatego np. Finlandia, granicząc z Rosją na długości 1,3 tys. km i tym samym chroniąc najdłuższy odcinek zewnętrznych granic UE, płotu mającego blokować migrację lub tytoniowo-alkoholową kontrabandę budować nie zamierza.