Gdy dzikie zwierzę dostaje imię, to wskazówka, że jest z nim źle. Oznacza to, że jego gatunek został doprowadzony na skraj wymarcia albo że zwierzak znalazł się za kratami jakiejś placówki, np. w ogrodzie zoologicznym; albo – co zdarza się wyjątkowo – że szuka schronienia wśród ludzi. Tak jak orangutanica Mama Anti, która uciekła z dżungli do pewnej wsi na Borneo.
Na powitanie wystraszeni miejscowi wzięli leśnego człowieka (w języku malajskim orang hutan to właśnie leśny człowiek) na powróz i spróbowali ukamienować. Mamę Anti odbiła w porę brytyjska organizacja chroniąca okoliczne orangutany i to jej członkowie ochrzcili ją tym imieniem; uratowali też Baby Anti przez cały czas szczelnie wczepione w matkę silnymi rękami, pozwalającymi tym bliskim kuzynom człowieka bujać przez całe życie wysoko w koronach drzew.
Jednak w tym roku wiele orangutanów musiało zejść na ziemię. Ich dom, lasy deszczowe Indonezji, płonął albo spowił go gęsty dym.
Zadymieni
Pożary na Sumatrze, Borneo, Celebesie, Nowej Gwinei i innych indonezyjskich wyspach doprowadziły do największej jak dotąd katastrofy ekologicznej obecnego stulecia. Bilans ofiar – odnotowano 19 zgonów – nie wskazuje na kataklizm o planetarnej skali (tyle osób ginie co weekend na polskich drogach). Przy czym są to ofiary, których zgony bezpośrednio powiązano z pożogą, ratownicy i ci, których nie udało się na czas uratować. Ta dziewiętnastka może być dopiero początkiem.
Jednak skutki pożarów odczuło kilkadziesiąt milionów mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej. Z powodu zadymienia zamykano szkoły, opóźniano loty samolotów, kasowano zawody sportowe, protestowano pod indonezyjskimi ambasadami.