Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dowody na istnienie

Udało się policzyć Hindusów

Małżeństwo wieśniaków z Merty w Radżastanie pokazuje swoje karty identyfikacyjne Aadhaar. Małżeństwo wieśniaków z Merty w Radżastanie pokazuje swoje karty identyfikacyjne Aadhaar. Mansi Thapliyal/Reuters / Forum
W Indiach niemal gotowa jest największa na świecie baza danych biometrycznych i blisko miliard Hindusów ma już kartę Aadhaar. Dla wielu to pierwszy dokument w życiu. Dla wszystkich – bilet do przyszłości. Tylko czy lepszej?
Oficjalnie to właśnie z myślą o najuboższych w 2009 r. indyjski rząd wyznaczył sobie ambitny cel – zarejestrować wszystkich zamieszkujących kraj ludzi.Mansi Thapliyal/Reuters/Forum Oficjalnie to właśnie z myślą o najuboższych w 2009 r. indyjski rząd wyznaczył sobie ambitny cel – zarejestrować wszystkich zamieszkujących kraj ludzi.
Punkty rejestracji otwarto w kilku tysiącach miast i ponad 600 tys. wiosek.Krishnendu Halder/Reuters/Forum Punkty rejestracji otwarto w kilku tysiącach miast i ponad 600 tys. wiosek.

Artykuł w wersji audio

Pochodzące z języka hindi słowo aadhaar oznacza podstawę, bazę. To trafna nazwa dla systemu, który po raz pierwszy pozwoli ustalić, kim są ludzie zamieszkujący Indie oraz ilu ich jest naprawdę. A w każdym razie przybliży do tej wiedzy i pozwoli ją aktualizować znacznie lepiej niż spisy ludności realizowane co dekadę.

Wszystkie dane demograficzne dotyczące Indii są bezpodstawne – nikt dotąd nie był w stanie ustalić nawet tego, ilu ludzi rodzi się i umiera każdego dnia. Choć machina administracyjna sięga do najmniejszych wiosek, jest dziurawa i bezsilna wobec starych obyczajów czy stylów życia.

Miliony dzieci rodzą się wciąż w chatach, gdzie jedynym świadkiem ich przyjścia na świat jest niepiśmienna felczerka albo członek rodziny. Miliony dzieci nie rodzą się, choć powinny. W Indiach brakuje około 10 mln kobiet – na tę sumę składa się prawdopodobna liczba żeńskich płodów usuniętych przed narodzinami (tzw. aborcje selektywne) oraz zabójstw nowo narodzonych dziewczynek przez krewnych. W wielu społecznościach córki uważane są za istoty mniej wartościowe i ciężar finansowy.

Są też w Indiach miliony pielgrzymów oraz ascetów bez domów i adresów, a także rzesze ludzi, którzy pewnego dnia spakowali kilka garnków i ruszyli z rodziną do miasta, gdzie mieszkają na ulicy, w slumsach i często się przenoszą. Są dzieci ulicy żyjące w gangach, nieznające dat swoich urodzin ani nazwisk. Wreszcie – tysiące martwych dusz, których zgonu nikt nie odnotował, a w imieniu których rodziny lub sąsiedzi przez lata pobierają zasiłki i racje żywnościowe.

Zarejestrować wszystkich

Choć trudno to sobie wyobrazić, najludniejsza demokracja świata nigdy wcześniej nie posiadała systemu identyfikacji swoich obywateli i nie wydała im uniwersalnego dokumentu potwierdzającego tożsamość. Hindusi musieli więc korzystać z innych rozwiązań, by załatwiać sprawy w urzędach czy firmach. Okazywali m.in. paszporty, prawa jazdy, karty uprawniające do głosowania, numery identyfikacji podatkowej albo dokumenty poświadczające, że pobierają pomoc żywnościową lub posiadają konto w banku, płacą rachunki za prąd i telefon.

W 2010 r. głośna była historia mężczyzny, który przez dwa lata bezskutecznie usiłował udowodnić swe istnienie i uzyskać prawo do głosowania, bo kiedyś omyłkowo został uznany za zmarłego. Jako nieboszczyk nie mógł otrzymywać ani pensji, ani zasiłków, ani nawet złożyć zeznań na posterunku. Po prostu nie istniał. Nie wiadomo, ilu jest takich „niewidzialnych”, ale na pewno miliony najbardziej potrzebujących są wykluczone z usług publicznych i ochrony prawnej.

Oficjalnie to właśnie z myślą o najuboższych w 2009 r. indyjski rząd wyznaczył sobie ambitny cel – zarejestrować wszystkich zamieszkujących kraj ludzi, zebrać ich dane biometryczne i na tej podstawie wydać dowody tożsamości. Nie tylko wreszcie się policzyć, ale ustanowić przełom cywilizacyjny – wprowadzić do oficjalnego obiegu, objąć opieką i prawodawstwem miliony niepiśmiennych (blisko 30 proc. Hindusów), żyjących poniżej granicy ubóstwa (nawet 800 mln), nieposiadających stałych adresów ani żadnych dokumentów potwierdzających, że w ogóle istnieją.

Punkty rejestracji otwarto w kilku tysiącach miast i ponad 600 tys. wiosek. Zbierano w nich dane demograficzne i biometryczne (m.in. odciski linii papilarnych). Zarejestrowani otrzymują wspomnianą kartę Aadhaar, dość duży, prostokątny dokument, zawierający m.in. zdjęcie, podstawowe dane osobowe, kod kreskowy oraz dwunastocyfrowy unikatowy numer, który będzie podstawą identyfikacji. Ten rząd cyfr ma Hindusom zapewniać dostęp do wielu usług publicznych, o których albo w ogóle nie wiedzieli, albo docierali do nich przez uporczywą biurokrację i łapówki.

Kiedy w 2014 r. do władzy doszedł Narendra Modi, programowi groziło zahamowanie. Podobno szef urzędu statystycznego, jeden z twórców Infosys – indyjskiego kolosa informatycznego – spotkał się jednak z nowym premierem i przedstawił mu korzyści płynące z ukończenia bazy biometrycznej. Modi jest entuzjastą nowych technologii, a jego oczkiem w głowie stała się wielka digitalizacja Indii. Dlatego sprawy przyspieszyły i do końca ubiegłego roku już 930 mln Hindusów było zarejestrowanych. Finał tworzenia Aadhaar wyznaczono na marzec 2016 r. Do tego czasu w systemie figurować ma 1,2 mld Hindusów. Aktualna populacja kraju to według szacunków 1,29 mld, przy czym część stanowią np. nielegalni imigranci lub zatrudnieni na stałe obcokrajowcy.

Prywatność ulicy

Nie wiadomo, jak weryfikowane są dane dostarczane przez osoby rejestrujące się, a niemogące swoich słów potwierdzić innym dokumentem. Pewne jest za to, że co roku przybywało nawet kilkaset tysięcy fałszywych wpisów w systemie Aadhaar. Takie oszustwa są na bieżąco wychwytywane, ale zapowiadają początek problemów wynikających z posiadania ogromnego i bezcennego zbioru danych. Aadhaar jest szansą, zdaniem wielu – kluczową, na unowocześnienie Indii. Ale też ich pierwszym wielkim testem w zarządzaniu danymi osobowymi.

Z systemu korzystać chciałyby nie tylko agendy i instytucje rządowe, ale też przede wszystkim setki banków oraz firm, które liczą na rozwój nowych usług. Od kont oszczędnościowych i ubezpieczeń, przez telekomunikację, po edukację, turystykę i opiekę medyczną. Aadhaar może się stać silnym zastrzykiem dla start-upów – Indie są ważnym ośrodkiem innowacji teleinformatycznych i nie brakuje nadziei na to, że system doprowadzi do rozwoju serwisów tak przełomowych jak Facebook czy YouTube.

Ogromne koszty stworzenia Aadhaar mogą się zwrócić pod warunkiem, że dane zostaną udostępnione różnym podmiotom. To jednak nie będzie łatwe. Na drodze ambicji rządu i prywatnych inwestorów stanął Sąd Najwyższy, broniący prywatności Hindusów.

Artykuł 21. indyjskiej konstytucji zapewnia obywatelom ochronę wolności osobistej, a Aadhaar może być dla niej zagrożeniem. Co prawda nad Gangesem ochrona danych osobowych jest bez porównania słabsza i mniej obecna w świadomości publicznej niż w Europie – gazety publikują np. nazwiska i zdjęcia osób podejrzanych o popełnienie przestępstwa, a przewoźnicy – imienne listy pasażerów. Ale wynika to nie tylko z niedoskonałości prawa, także z tradycji i zwyczajów – życie toczy się na ulicy, większość spraw załatwia się wśród ludzi, a upublicznianie różnych aspektów codzienności jest normą kulturową.

Świadczą o tym słowa prawnika reprezentującego stronę rządową w sporze przed Sądem Najwyższym. Nakłaniając do zgody na otwarcie bazy Aadhaar, mówił: Ochrona prywatności nie jest fundamentalnym prawem Hindusów. Sąd był innego zdania i w sierpniu ubiegłego roku ograniczył wykorzystywanie danych do trzech podstawowych programów pomocy społecznej (a są ich setki). Nakazał też rządowi wyraźne poinformowanie obywateli, że przystąpienie do Aadhaar jest dobrowolne.

Kosmiczna wizja

W Indiach kilkaset milionów osób objętych jest zapomogami. Otrzymują m.in. racje żywności, bony na paliwo lub dopłaty, zasiłki chorobowe, renty. Problem w tym, że obecny system dystrybucji działa fatalnie – ogromne ilości jedzenia gniją w magazynach, są rozkradane lub sprzedawane na czarnym rynku. Indie mają drugie co do wielkości (po chińskich) rezerwy nasion na świecie, ale liczba osób niedożywionych lub głodnych rośnie i przekracza 21 proc. populacji. Nawet trzecia część pomocy nie dociera do potrzebujących, dorabiają się pośrednicy i urzędnicy. Aadhaar ma tę sytuację uzdrowić. Jeśli numer identyfikacyjny zostanie powiązany z kontem w banku (a zrobiło to już 100 mln ludzi), pomoc finansowa dotrze bezpośrednio do nich.

Modiemu zależy, by Aadhaar był platformą, na której spotkają się różne programy pomocowe i administracyjne, dzięki czemu machina państwowa zyska wreszcie ład i spójność. Premier w lipcu 2015 r. zainaugurował DigiLocker – wirtualne półki, pozwalające dostarczać obywatelom i przechowywać w tzw. chmurze internetowej państwowe e-dokumenty. Jeśli sąd zezwoli, logować się będzie można za pomocą numeru Aadhaar. To wręcz kosmiczna wizja w kraju, gdzie połowa ludzi żyje bez kanalizacji.

Premier osobiście nadzoruje też program bankowości rodzinnej, który ma umożliwić ubogim oszczędzanie i tanie ubezpieczenia. Uruchomiony przed rokiem Jan Dhan Yojana gwarantuje każdemu posiadaczowi Aadhaar automatyczne otwarcie konta (bez kwoty minimalnej) z kartą debetową do 5 tys. rupii (ok. 300 zł). Specjalne mobilne mikrobankomaty, wymagające podania jedynie numeru Aadhaar, świetnie sprawdziły się w czasie grudniowych powodzi w stanie Tamil Nadu. Ludzie z zatopionych wiosek, którzy stracili wszystko (zalane były także banki i tradycyjne bankomaty), mogli wstukać 12-cyfrowy kod i pobrać 5 tys. rupii. Zadowoleni z nowego systemu są i ci, którzy już pobierają dzięki niemu zasiłki. Osoby starsze nie muszą podróżować do urzędu i co miesiąc udowadniać, że żyją. A kobiety, którym tradycja nie pozwala na samotne wyprawy, pobierają gotówkę z automatów we wsiach.

Dlatego kilkunastu indyjskich obywateli wspieranych przez rząd złożyło apelacje w Sądzie Najwyższym, domagając się rozszerzenia dostępu do Aadhaar. Sąd ostatecznie ustąpił – jesienią połączono z nim kilka kolejnych programów pomocowych, np. największy na świecie plan robót publicznych i zatrudnienia, który od 2006 r. zapewnia niewykwalifikowanym robotnikom co najmniej 100 płatnych dni pracy w roku. W przyszłości wszystkie wypłaty pensji i świadczeń w kraju mogłyby odbywać się wprost na konta Hindusów.

Nakładka na państwo

Indyjski spór o ochronę prywatności i zabezpieczenie danych jest praktycznym sprawdzianem tego, co czeka ludzi w wielu krajach – eliminowania zagrożeń, takich jak nieograniczony wgląd służb w życie obywateli, handel danymi czy kradzież tożsamości. Młodziutki Aadhaar jest pełen niedoskonałości – poza fałszywymi profilami są już zgłaszane przypadki podwójnych pobrań zasiłków, przyznania mieszkańcom jednego domu kilku różnych kodów pocztowych i inne błędy.

Nie wszystkie zagrożenia można wyeliminować z góry, a część krytyków systemu podkreśla, że stanowi tylko wirtualną nakładkę na źle funkcjonujące państwo. Można się więc spodziewać po nim tych samych nadużyć, jakie dręczą niewydolną biurokrację. Być może więc Aadhaar nie stanie się cudownym lekiem ani cywilizacyjną katapultą dla ubogich. Może wcale nie o ich dobro w nim chodzi.

Pierwotny pomysł stworzenia bazy biometrycznej był bowiem inspirowany chęcią... namierzania nielegalnych imigrantów. Chodziło o zwiększenie bezpieczeństwa. Ponieważ jednak zbieranie danych osobowych musiało budzić opór, rząd Manmohana Singha stworzył koncept społecznego wykorzystania danych. Teraz premier Modi także podkreśla korzyści dla zwykłego człowieka. Nie mówi natomiast, że zaledwie 5 proc. Hindusów posiada numer identyfikacji podatkowej, a więc odprowadza podatek dochodowy. Włączenie w system podatkowy pozostałych 95 proc., zatrudnionych w tzw. sektorze nieformalnym, z czasem pozwoli nałożyć na nich obowiązki wobec budżetu.

Wprowadzając niezamożnych Hindusów w świat bankowości, niewątpliwie uda się nauczyć ich oszczędzania (pokazał to m.in. fenomen bankowości mobilnej w Meksyku czy Kenii), ale także brania kredytów. O tym, jak ważny jest potencjał finansowy Aadhaar, najlepiej świadczy fakt, że rząd zamierza włączyć do niego miliony Hindusów z diaspory. Większość regularnie przesyła rodzinom środki stanowiące gigantyczny wkład w rozwój gospodarczy kraju. Rządowi zależy, by nadal czuli się częścią Indii, inwestowali w ojczyźnie i w niej płacili podatki.

Aadhaar dobrze ilustruje możliwości i kłopoty, jakie wynikają z liczebności indyjskiego społeczeństwa. ONZ szacuje, że już za sześć lat Hindusów będzie więcej niż Chińczyków – ponad 1,4 mld. Do połowy stulecia przybędzie kolejne 300 mln, wtedy nad Gangesem będzie żyć największa populacja muzułmanów (Indie przeskoczą Indonezję). W 2101 r. Hindusów będzie już ponad 2 mld. Choć to tylko prognozy, oparte są na racjonalnych przesłankach. Od uzyskania niepodległości w 1947 r. liczba obywateli Indii się potroiła. Biorąc pod uwagę coraz lepsze wskaźniki długości życia, wysoką dzietność i wagę, jaką do płodności przypisuje się w hinduizmie, scenariusze te nie wydają się przesadzone.

Pytanie więc nie „ilu”, ale „jacy” będą Hindusi w przyszłości. Już dziś mieszka tam najwięcej młodych na świecie (ponad 600 mln poniżej 25. roku życia), ale i najwięcej analfabetów (350 mln). Mówiąc o „przewadze populacyjnej”, jaką jest największa młoda siła robocza zglobalizowanej gospodarki, warto pamiętać, że ludzi tych trzeba szybko wykształcić (a brakuje publicznych i prywatnych placówek – od żłobków po uniwersytety), zakwaterować (w co najmniej 30 nieistniejących jeszcze, a niezbędnych miastach), a także zatrudnić (najlepiej w opartych na wiedzy usługach) i otoczyć opieką medyczną. Trzeba im zapewnić dostęp do energii (uzyskiwana z węgla nie wystarczy) oraz wody pitnej (a jej w wielu częściach Indii już brakuje).

W przeciwnym razie przyszłe rządy będą mieć do czynienia z bombą społeczną, co pół wieku zwiększającą się o populację równą Brazylii. Warto więc będzie wiedzieć, kto jest kim w Indiach.

Polityka 4.2016 (3043) z dnia 19.01.2016; Świat; s. 55
Oryginalny tytuł tekstu: "Dowody na istnienie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną