Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

„Nie dla baz NATO w Polsce” – zaalarmowały w weekend media. Jest się czego obawiać?

NATO
Przy okazji braku baz podkreśla się niechęć do nich naszych głównych sojuszników: USA i Niemiec.
Po konferencji Globsec w Bratysławie największym newsem stała się wiadomość potwierdzona przez NATO w... lutym: stałych baz na wschodniej flance nie będzie. Czy winić za to krótką pamięć dziennikarzy, czy upodobanie polityków do odgrzewanych kotletów to – mniej istotne. Bardziej niepokoi to, że przy okazji braku baz podkreśla się niechęć do nich naszych głównych sojuszników: USA i Niemiec.
„Nie dla baz NATO w Polsce”, „Porażka rządu w kluczowej sprawie. NATO powie nie?”, „Sprytne ruchy zamiast stałych baz NATO w Polsce. USA i Niemcy mówią jednym głosem...”. Kiedy czytam nagłówki relacjonujące konferencję bezpieczeństwa Globsec w Bratysławie, mam wrażenie, że większość mediów przeoczyła lutowe spotkanie ministrów obrony NATO i wydany po nim komunikat, dotyczący stałej wysuniętej obecności wojsk sojuszu w krajach wschodniej flanki.
Oznaczał on bowiem, że NATO nie zbuduje na wschodzie stałych baz, a wojskowe upewnianie czujących rosyjskie zagrożenie krajów członkowskich będzie realizować poprzez rotacyjne, wielonarodowe jednostki ćwiczące na poligonach od Estonii po Bułgarię, ale gotowe do wykorzystania w sytuacji kryzysu lub ataku. To, że w NATO – również w Waszyngtonie i Berlinie, ale także w Paryżu, Londynie, Ottawie i Stambule – nie ma wsparcia dla głównego polskiego postulatu ostatnich dwóch lat, czyli stałych baz na wschodniej flance, było wiadomo już w Newport i od czasu poprzedniego szczytu niewiele się zmieniło, mimo starań budowanej przez Warszawę koalicji 9 państw.

Amerykańscy dowódcy w Europie – generałowie Phil Breedlove i Frederick Hodges – wielokrotnie uprzedzali nas o tym, znając nastawienie administracji Baracka Obamy i polityczny klimat w Europie Zachodniej. Między wierszami sugerowali, że gdyby decyzja zależała od nich, byłaby inna, ale zapewniali, że stała rotacyjna obecność bojowych oddziałów jest „next best thing” wobec wysuniętego stacjonowania.
Obaj dawali do zrozumienia, że uczynią wszystko, co w ich mocy – w granicach finansowych, jakie narzuci Kongres, i w politycznych uwarunkowaniach pozostających w ręku prezydenta – by rotacyjna obecność posiadała rzeczywiste i wiarygodne zdolności odstraszania przed ewentualną agresją i zdolność jej powstrzymania. Między innymi stąd wynika decyzja o wysłaniu do Europy Wschodniej od lutego 2017 r. najcięższego z dostępnych ugrupowania bojowego Sił Lądowych USA – brygadowego zespołu bojowego sił pancernych.

Dlatego Polska zajmie ważne miejsce na mapie bazowania amerykańskiego sprzętu, który ma być lokowany w wybranych bazach już od jesieni. Również dlatego, na potrzeby operacji Atlantic Resolve (jak Amerykanie określają swe działania upewniające sojuszników), dokupiono pociski precyzyjne rakietowe ziemia-ziemia GMLRS oraz kierowane pociski przeciwpancerne.
Konkretną, jakościową zmianą będzie też dostosowanie do obsługi samolotów taktycznych V generacji F-22 bazy w Niemczech. Raptory miałyby z niej prowadzić operacje przełamywania obrony przeciwlotniczej Rosji i eliminacji rakiet taktycznych Iskander – korzystając ze swej przewagi w postaci technologii trudnej wykrywalności stealth i olbrzymiego potencjału przetwarzania informacji. Tak – to wszystko jest „zamiast” stałych baz i o tym wszystkim wiadomo od kilku miesięcy.

Ale wypowiedzi na Globsec jednak uznano za przełomowe. Może dlatego, że zarówno niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, jak i amerykański wiceminister obrony Jim Townsend wyłożyli kawę na ławę, bez uciekania się do dyplomatycznych formułek.
Szefowa resortu obrony Niemiec, przez część znawców niemieckiej polityki obstawiana jako następczyni Angeli Merkel na czele CDU i być może przyszła kanclerz, otwarcie mówiła o poszanowaniu przez Zachód Aktu Stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r. i wskazywała, że sojusz ma lepsze od baz sposoby odstraszania potencjalnej agresji.
„To nie kwestia stałych baz, a sprytnych ruchów” – stwierdziła von der Leyen. Wsparł ją czeski generał Petr Pavel, stojący na czele Komitetu Wojskowego NATO, który uznał, że stałe bazy mogłyby być jedynie elementem odstraszania politycznego, ale nie wniosłyby niczego istotnego w wojskowym sensie.
Również w Bratysławie szef polskiego MSZ podkreślał różnice poglądów Warszawy i kluczowych zachodnich sojuszników na kwestie bezpieczeństwa. Pytany o cele nadchodzącego szczytu NATO, Waszczykowski mówił, że jego rezultatem powinna być „obecność, obecność, obecność”. W reakcji, dociskany przez prowadzącego panel dziennikarza, amerykański urzędnik z Pentagonu Jim Townsend odparował wyraźnie poirytowany: „Owszem, popieramy obecność, obecność, obecność, ale możemy ją zapewnić bez baz, baz, baz”.
Zbitka wypowiedzi Waszczykowskiego i Townsenda znakomicie ilustruje nasilający się rozdźwięk między politykami w Warszawie i Waszyngtonie, choć trzeba przyznać, że zmiana rządu w Polsce miała tu minimalne znaczenie. Poprzednicy również gardłowali na rzecz stałych baz i tak samo nie znajdowali zrozumienia w administracji Baracka Obamy. Przyszłość pomysłu baz nie maluje się zresztą ciekawie: według najbardziej prawdopodobnego scenariusza wyborczego w Białym Domu zasiądzie albo kontynuatorka polityki Obamy Hillary Clinton, albo uznający NATO za przeżytek Donald Trump. W każdym wypadku przekonanie następnego prezydenta USA do budowy baz w Polsce będzie niezwykle trudne, jeśli nie niewykonalne.

Jim Townsend z rozbrajającą szczerością wyjaśnił zresztą dlaczego. „NATO przez ostatnie 20 lat utraciło zdolność przeciwdziałania kryzysom militarnym” – mówił, opisując rzeczywistość wojskową sojuszu. Niemiecka minister, dociskana o to, ile Berlin wydaje na obronność, musiała przyznać, że jest to ledwie 1,17 proc. PKB (wymóg NATO to min. 2 proc. PKB). Od razu zastrzegła, że przygotowała plan dozbrojenia Bundeswehry wart 130 mld euro, a wydatki na obronność będą rosły... w perspektywie dekady.
Jest jasne, że jakakolwiek rozmowa o stałych bazach na wschodzie w tej sytuacji nie ma finansowego sensu. Zaniedbania, zapóźnienia, redukcje ostatnich 20 lat, nazywanie czasem „dywidendą pokoju”, muszą być najpierw odwrócone, a proces ten zajmie o wiele więcej niż 20 miesięcy, dzielące szczyt w Newport od szczytu w Warszawie.
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną