Były dowódca tureckich sił powietrznych, generał Akin Ozturk, przyznał się prokuraturze do zaplanowania zamachu stanu – przekazała państwowa agencja prasowa. Trwa przesłuchanie wojskowego. Tymczasem prywatne telewizje Haberturk NTV zaprzeczają tym doniesieniom i twierdzą, że wojskowy próbował powstrzymać pucz.
Erdoğan, który dzisiaj czuje się wyjątkowo silny, głośno rozważa wprowadzenie kary śmierci, zamyka oficerów i pozbywa się nieprzychylnych sędziów. Jeśli do tego dodać ściganie dziennikarzy, zamykanie gazet i zaostrzanie ustawy antyterrorystycznej, to Unia ma z Turcją coraz większy kłopot.
Jednocześnie nie może sobie pozwolić na utratę Turcji, bo jest ona dziś podwójnie istotna dla Europy. Jako kraj frontowy na wojnie z tzw. Państwem Islamskim i jako bufor powstrzymujący tysiące imigrantów z Bliskiego Wschodu. Żeby opanować kryzys imigracyjny i zapobiec wybuchowi wielkiej europejskiej kłótni, Unia podpisała z Turcją na początku roku porozumienie w sprawie imigrantów. Za cenę zatrzymania fali uchodźców zobowiązała się wspomóc Turcję finansowo, znieść dla Turków wizy i ponownie usiąść do zawieszonych jakiś czas temu rozmów akcesyjnych.
Choć z niedawnych badań wynika, że większość Europejczyków nie tylko obawia się, ale i nie wierzy w perspektywę członkostwa Turcji w UE albo wierzy w to w niewielkim stopniu, to Unia negocjacji z Turcją nie zerwie. Podejmuje z nią grę, mimo że dobrze wie o wszystkich grzechach przeciwnika. Po nieudanej próbie zamachu stanu oświadcza – chociaż nie do końca jej to w smak – że w pełni popiera demokratycznie wybrany rząd.
A w sprawie akcesji wciąż prowadzi negocjacje, otwiera kolejne rozdziały i podtrzymuje zaproszenie do Wspólnoty, mimo że dziś praktycznie każdy rząd Unii byłby zadowolony, gdyby Turcja z własnej woli przerwała rozmowy akcesyjne.
Iluzja jest też podtrzymywana po stronie tureckiej. Erdoğan powrót do rozmów akcesyjnych uczynił przecież głównym warunkiem podpisania tegorocznego turecko-unijnego porozumienia ws. imigrantów. Z wewnątrzpolitycznych względów zawieszenia starań o wejście do Unii nigdy oficjalnie nie ogłosi. Wszyscy wiedzą, że jeśli Turcja znalazłaby się we Wspólnocie, to dość szybko stałaby się wielkim beneficjentem nie tylko polityki regionalnej, ale i rolnej. Dlatego nawet jeśli prezydent od czasu do czasu straszy zerwaniem wspomnianego porozumienia ws. imigrantów, stwierdza bez ogródek, że „Turcja w dużo mniejszym stopniu potrzebuje UE niż UE Turcji”, albo zapowiada – jak ostatnio – referendum na temat członkostwa Turcji w Unii, to ostatecznie nie chciałby przejść do historii jako ten, który od UE się odciął.
Obie strony prowadzą więc ze sobą tę grę pozorów. Oficjalne negocjacje ws. członkostwa Turcja rozpoczęła w 2005 r., a pierwszy wniosek akcesyjny rząd turecki złożył jeszcze w latach 80. Negocjacje akcesyjne co jakiś czas cichną, a potem znowu są wznawiane. Od lat oficjalnie Turcja stara się spełnić wymagania Unii, a Unia chce przyjąć Turcję do Wspólnoty. Przegra ten, kto pierwszy głośno powie, że ten proces nie ma sensu.