Bawarska policja ujawniła w niedzielę, że napastnik swój czyn planował od roku, a broń zakupił nielegalnie przez internet. Jego ofiary były przypadkowe, a nie jak wcześniej sugerowały media, koledzy z klasy.
„Jego mieszkanie, czy raczej pokój, został przeszukany” – mówił w sobotę na konferencji prasowej Hubertus Andra, szef policji w Monachium. Dodał, że nie ma żadnych przesłanek wskazujących na kontakty napastnika z tzw. Państwem Islamskim. „Ten przypadek nie ma żadnych związków z problemem uchodźczym” – precyzował Andra.
W pokoju napastnika znaleziono materiały dotyczące ataków szaleńców, w tym książkę „Amok w głowie. Dlaczego uczniowie zabijają?”. Szef policji mówił, że sprawca intensywnie zajmował się tym tematem. Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego. Popełnił samobójstwo prawdopodobnie przez strzał w głowę.
Podczas ataku był uzbrojony w pistolet Glock i miał przy sobie ponad 300 sztuk amunicji. Gdy znaleziono go martwego, w magazynku jego pistoletu były jeszcze naboje, a numer seryjny pistoletu był spiłowany.
Przedstawiciel Landowego Urzędu Kryminalnego Robert Heimberger powiedział, że napastnik prawdopodobnie leczył się psychicznie, cierpiał na depresję. „To był klasyczny czyn szaleńca” – stwierdził na konferencji.
Prawdopodobnie włamał się na konto młodej kobiety na Facebooku i rozesłał z niego wiadomość, w której zachęcał ludzi do przyjścia w piątek, o godz. 16, do centrum handlowego Olympia. Wiadomość miała mieć taką treść: „Dam wam coś, jeśli tego będziecie chcieli, nie będzie to zbyt drogie”.
Szef policji potwierdził też, że sprawca działał w pojedynkę. Podkreślił, że można to już stwierdzić w sposób jednoznaczny. Dodał, że nie ma żadnych powodów, by unikać Monachium. Zapewniał, że sytuacja jest bezpieczna.
Śledczy zakładają, że istniał związek między piątkowym atakiem w Monachium a zamachem, którego pięć lat wcześniej dokonał w Norwegii Anders Behring Breivik. „Związek jest oczywisty” – powiedział Hubertus Andra. W piątek minęło pięć lat od zabicia przez Breivika 77 ludzi na wyspie Utoya.