Do strefy operacji antyterrorystycznej, czyli do zony ATO, jedzie się z Kijowa nowoczesnym, wygodnym i szybkim pociągiem. Ten pociąg to jedna z niewielu obserwowalnych na Ukrainie jaskółek przemian. Są nimi m.in. właśnie koleje, wyremontowane dworce, tu i ówdzie ulice – i nowa policja. Ale wokół dworców, jak dawniej, ciągną się plątaniny straganów i bud, a nowa policja, w hybrydowych toyotach prius, podskakuje na wybojach dawno nieremontowanych dróg.
– Oj, kurwa, będzie tutaj Majdan, będzie kolejny Majdan, jak nic – cedził mi w ucho jeszcze przed Lwowem facet, z którym jechałem w marszrutce. – O reformach to ja dużo słyszałem, ale żadnej nie widziałem, żyjemy jak psy, a te łamagi się wożą ekologicznymi samochodami.
„Łamagi”, bo nowa policja – mimo że nieskorumpowana, postawna i w ładnych mundurach – ma opinię nieudolnej i w najlepszym razie nadającej się do ściągania kotów z dachów i pijaków z ulicy. – Trzeci Majdan? – spytałem. – I co ten Majdan zrobi, jeśli dwa nie dały rady?
– Wypali wszystko – burknął sąsiad, patrząc z nienawiścią na hybrydowego priusa, który – faktycznie – pasował do otoczenia jak hipsterska knajpa z sojowym latte do popegeerowskiej wsi. – Do gołej ziemi. Oligarchów, władze, wszystkich.
Ale w nowoczesnym pociągu z Kijowa na Donbas mało kto narzekał. Można było ulec złudzeniu, że wszystko jest w porządku. W porannym pociągu, w stylowym wagonie restauracyjnym, ludzie kupowali śniadania i jedli, patrząc na zanurzone po czuby w zieleni eternitowe dachy mijanych wiosek.