Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Co oznacza Trump dla Europy Środkowo-Wschodniej?

DVIDSHUB / Flickr CC by 2.0
Polska i kraje ościenne powinny uświadomić sobie, że kończy się okres, gdy bezpieczeństwo gwarantował nam żandarm zza oceanu.

Artykuł pochodzi z serwisu internetowego „Nowa Europa Wschodnia

W relacji Waszyngton-Moskwa oraz w kwestii amerykańskiej opieki nad krajami Europy Środkowo-Wschodniej nie możemy oczekiwać zachowania status quo. Nie tylko ze względu na poglądy samego Donalda Trumpa, ale zmiany na szachownicy geopolitycznej.

Strictly business

Jądro przyszłej polityki zagranicznej Donalda Trumpa zasadza się na tym, by USA porzuciły rolę „światowego żandarma”. O azjatyckich sojusznikach powiedział: „Południowa Korea to bardzo bogaty kraj i najwyższy czas, by nasi sojusznicy jeśli chcą mieć nasze bazy na swoim terytorium i nasze gwarancje bezpieczeństwa, płacili za nie”. Stany Zjednoczone nie powinny także brać na swoje barki całego Bliskiego Wschodu ani Europy, tym bardziej Europy Środkowo-Wschodniej. Jeśli bogate Niemcy, Wielka Brytania czy Francja mają ochotę pomagać Ukrainie, proszę bardzo, Ameryka nie zamierza im przeszkadzać, a nawet pomoże, ale dlaczego pieniądze amerykańskich podatników mają być przeznaczane na wsparcie ukraińskich żołnierzy? Co więcej, jeśli Europa chce czuć się bezpieczna, niech najpierw sama zainwestuje w swoje bezpieczeństwo, a nie liczy na opiekuna zza oceanu. Według Trumpa, nie Rosja jest głównym wrogiem USA, ale Chiny i jej nieuczciwa polityka finansowo-gospodarcza. Zatem skupić się należy na gospodarczym uderzeniu w państwo środka, a nie w Rosję. Natomiast Barack Obama swoją polityką zrealizował najgorszy z możliwych scenariuszy, doprowadził do zbliżenia Moskwy z Pekinem.

W rzeczywistości w poglądach Trumpa nie znajdziemy nic poza tradycyjnym dylematem polityki zagranicznej USA, czyli izolacjonizm versus interwencjonizm, którego skrajną wersją jest ekspansjonizm. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej na łamach Rzeczypospolitej Eugeniusz Smolar mówił: „ (…) od czasów Woodrowa Wilsona polityka amerykańska rozwijała się w opozycji między liberalnym interwencjonizmem a konserwatywnym izolacjonizmem. Stąd szok wynikający z polityki George'a W. Busha (…) To liberalni demokraci byli tradycyjnie zwolennikami aktywizmu, w tym interwencji wojskowych, dla poszerzania demokracji na świecie. Konserwatyści, (…) tradycyjnie opowiadali się za izolacjonizmem. Neokonserwatyści G. W. Busha zaczęli używać języka i narzędzi politycznych liberalnych interwencjonistów”, co okazało się tragiczne w skutkach.

Po interwencji amerykańskich wojsk w Iraku, Afganistanie i Libii oraz po Arabskiej Wiośnie niewielu ludzi w USA i na świecie wierzy, że eksport demokracji służy „importerom”, i że wspieranie demokratycznych rewolucji przeciwko dyktatorom rodzi bardziej humanitarny i bezpieczny świat. Wręcz przeciwnie. Jeszcze raz Eugeniusz Smolar: „Ta polityka doprowadziła do nadmiernego zaufania w siłę wojskową (…) Stany Zjednoczone będą w węższych kategoriach postrzegali własny interes, a angażowanie się (…) za granicą będzie uwarunkowane bezpośrednim zagrożeniem interesów bezpieczeństwa lub gospodarczych USA. Będzie też zapewne zależne od stopnia zaangażowania sojuszników (…). Nie będzie w tym automatyzmu”.

Heartland - Rimland

W naszej części Europy powszechnie uważa się, iż wojskowa obecność USA stanowi nieodzowną konieczność, ale z amerykańskiej perspektywy to przecież Chiny są prawdziwym rywalem i zagrożeniem, a nie Rosja i dlatego ciągłe skupianie się na tej ostatniej oznacza kosztowne ożywianie reliktu zimnej wojny. Nawet jeśli dla nas brzmi to jak herezja, Biały Dom nie ma obecnie specjalnego interesu w przeciąganiu liny z Moskwą o Ukrainę i Gruzję, a także by podejmować nadzwyczajne środki bezpieczeństwa w Polsce i krajach nadbałtyckich. W trakcie jednej z debat Trump słusznie zauważył, że ciągle mówi się o Rosji, natomiast ani słowa o Chinach, podczas gdy z tych dwóch państw przecież tylko Chiny mogą podważyć amerykańską supremację. Rosja jest na to za słaba.

Dlatego, jeśli chodzi o Rosję, Donald Trump idzie na totalną czołówkę z waszyngtońskim establishmentem. Najlepiej chyba wyraża to jego krytyka republikańskich jastrzębi – Johna McCaina i Lindsey’a Grahama, ale tak naprawdę całego głównego nurtu: „Oni sądzą, że jeśli pozwolimy Rosji to zrobić [kontynuować naloty w Syrii], stracimy autorytet i Bóg wie co jeszcze. O jakim prestiżu w ogóle mowa? Chcemy pozbyć się Państwa Islamskiego, efektywnie, chirurgicznym cięciem i szybko. Naprawdę myślę, że Rosja i Stany Zjednoczone mogą działać razem”. Trump przede wszystkim uważa, że „Rosja i Stany Zjednoczone powinni współpracować w zwalczaniu terroryzmu i ustanowieniu pokoju na świecie, nie mówiąc o handlu i pozostałych benefitach, płynących z wzajemnego szacunku (…) Rosja chce się pozbyć ISIS, my też. Może pozwólmy to zrobić Rosji? Niech walczą z ISIS w Syrii, a my w Iraku”.

Oczywiście, wiele wyjaśni się, gdy przyjdzie do konkretów: czy kontynuować budowę systemu obrony przeciwrakietowej w Rumunii i w Polsce, czy zwiększać siły szybkiego reagowania NATO w Europie Środkowo-Wschodniej, czy zrezygnować z przyłączania Gruzji i Ukrainy do NATO, czy wysyłać pieniądze, uzbrojenie i szkoleniowców do Donbasu, i tak dalej.

Między Moskwą a Waszyngtonem może dojść do nieformalnej umowy, polegającej na piwocie Rosji od Chin do Stanów Zjednoczonych, w zamian za co Amerykanie pozostawią Rosjanom swobodę działania na terenie post sowieckim. I tak się najprawdopodobniej stanie, jeśli nie za kadencji Trumpa, to w przyszłości, ponieważ już teraz Chińczycy rozbudowują infrastrukturę wojskową służącą wypychaniu wojsk amerykańskich z Dalekiego Wschodu, natomiast Pentagon opracowuje plany wojny z Chinami na Pacyfiku, z wykorzystaniem swoich kontyngentów wojskowych stacjonujących na terenach azjatyckich sojuszników, np. w Korei i Japonii. Nie mniej ważna jest rywalizacja gospodarcza, a więc chińskie plany budowy Jedwabnego Szlaku i ekspansja Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, co w przypadku powodzenia oznacza zwycięstwo chińskiego heartlandu nad amerykańskim rimlandem oraz podważenie systemu finansowego z Bretton Woods, kontrolowanego przez USA.

Wobec rywalizacji z Pekinem, Waszyngton prędzej czy później będzie musiał przeciągnąć Rosję na swoją stronę, a tym samym „sprzedać” naszą część Europy pod parasolem ograniczania amerykańskiej obecności w regionie. Donald Trump może jedynie przyspieszyć ten proces. Pierwszym krokiem dla Polski i krajów ościennych powinno być uświadomienie sobie, że kończy się okres, gdy bezpieczeństwo gwarantował nam żandarm zza oceanu. Żandarm po prostu nie ma siły i zasobów, aby być wszędzie. Hasło Trumpa „Make America great again” jest złudne. Nie ma powrotu do amerykańskiej nad supremacji lat 90 i początków XXI wieku. Pozostaje mieć nadzieję, że rządzący w naszym kraju, kimkolwiek by nie byli, potraktują tę przesłankę jako fundamentalną.

[Wpis w pewnej części składa się z artykułu „Donald boom! Trump”]

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną