Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Moskiewska defilada na Dzień Zwycięstwa: Pokaz patriotyzmu i siły

Dzień Zwycięstwa w Rosji Dzień Zwycięstwa w Rosji Rafał Milach / Polityka
Defilada została tak perfekcyjnie przygotowana, że publiczność okazała się zbędna. Postronne oko mogłoby nie docenić tego, co tak pięknie pokazali w telewizji.

Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE 15 maja 2010 r.

Poniedziałek, 6 dni do Pobiedy, lotnisko Szeremietiewo

Najprostszy slogan składa się tylko z jednego słowa – pobieda. Bardziej skomplikowany z daty 9 maja i pobiedy. Najbardziej rozbudowane to trzy, cztery słowa – wieczny szacunek bohaterom, 65 lat wiecznej pobiedy, albo – krwi przelanej za ojczyznę nie zapomnimy. Przekaz jest prosty. Ale dla większości turystów raczej niezrozumiały, bo pisany cyrylicą. Organizatorów uroczystości widocznie to nie martwi. Dla turystów mają nie plakaty, ale tanki. Na kim nie zrobiłoby wrażenia 159 wozów bojowych, w tym cztery wyrzutnie do przewożenia balistycznej broni atomowej Topol M?

Jednak podstawowa znajomość alfabetu się przydaje. Inaczej rosyjską rzeczywistość trzeba poznawać po omacku. Kisiel lany jest do plastikowych butelek. Takich samych jak owocowe soki. Łatwo się pomylić. Kasza na mleku ma pudełka podobne do tych od jogurtu, ale okrągłe i bardziej wypukłe. Za to kirjeszki, chipsy z suszonego chleba, łatwo poznać po rysunku. I na tym w zasadzie egzotyka się kończy. Jak jogurt, to Danon, jak czekolada, to Milka.

Pogłoski o kryzysie w Rosji wydają się przesadzone. Najtańszy pokój w czterogwiazdkowym hotelu w Moskwie kosztuje 10 tys. rubli (1 tys. zł) za dobę. Z drugiej strony, za 10 tys. rubli Marina Michajłowna Rohlina, weteranka Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, musi przeżyć cały miesiąc. Te 10 tys. rubli na miesiąc wygląda na wielką niesprawiedliwość. Ale dla Mariny Michajłownej to dar z niebios. Dzięki swojej głodowej emeryturze może być komunistką równie żarliwą jak w 1943 r., kiedy pod Połtawą wstępowała w szeregi partii. Zresztą, głodu Rohlina się nie boi, bo większego niż ten, którego doświadczyła w czasie wojny, już na pewno nie będzie. Zimno też jej niestraszne. 23 stycznia 1943 r. w fabryce traktorów w Stalingradzie zmarzła tak okrutnie, że straciła przytomność. Uratowało ją to, że w miarę szybko zaczęto z niej ściągać ubranie – dla bardziej potrzebujących. Ocknęła się.

Trudno się dziwić, że Rosjanie tak bardzo lubią świętować Dzień Zwycięstwa.

Wtorek, 5 dni do Pobiedy, plac Majakowskiego

Huk jest straszny. A przecież samoloty tylko lecą, nie bombardują, jak w czasie wojny. Punktualnie o godz. 11 nad pomnikiem Majakowskiego przy ul. Twerskiej, która prowadzi prosto do placu Czerwonego, przelatują klucze śmigłowców. Pod maszynami podwieszono gigantyczne flagi państw byłego ZSRR. Kiedyś było prościej. Wystarczyła jedna flaga, a pod pozostałymi śmigłowcami można było podwiesić litery układające się w słowo pokój.

To przedostatnia próba przed niedzielną paradą. Samoloty lecą na wysokości ok. 1,5 km, ale z ziemi wydaje się, że niżej. Reżyser pokazu przemieszał małe myśliwskie Migi 29 z wielkim transportowcem Rusłan. A w innym kluczu połączył smukłe bombowce dalekiego zasięgu Tu-160 z przyciężkawym samolotem cysterną. Tu-95 są w służbie już od 1956 r., ale zakomponowane dobrze wyglądają. Ktokolwiek zaplanował ten pokaz, musi być człowiekiem symetrii i harmonii.

Jeśli liczyć z helikopterami, to nad Moskwą w ciągu pięciu minut przelatuje 127 maszyn, z czego prawie 20 układa się w liczbę 65. W czasach największej świetności defilad piloci musieli umieć napisać na niebie słowo Stalin. A później – Zwycięstwo. Teraz ułożyli tylko 65, bo dawno nie ćwiczyli. Ostatnio, w ramach oszczędności, na defiladach nie było ani czołgów, ani samolotów. Ale z wyszkoleniem wszystko gra. Samoloty nadlatują nad centrum miasta w równych odstępach. Wśród oglądających euforia. – Malcziki – krzyczy z zachwytem modnie ubrana dziewczyna. Każdy wyraża radość na swój sposób. Dwóch Tatarów błyska złotem uzębienia po przelocie każdego klucza. W Moskwie taki złoty garnitur to obciach. W ich rodzinnej wsi pewnie nadal oznaka sukcesu osiągniętego w dalekiej stolicy.

Środa, 4 dni do Pobiedy, podmoskowie, 113 kilometr

Podmoskowie to wioski i miasteczka dookoła 16-milionowej Moskwy. Sceneria w nich podobna, jak tu, na 113 km. Jest Lenin pomalowany na srebrno. Jest nowy płotek z plakatami z okazji Dnia Zwycięstwa. Jest Dom Kultury, którego młodzież ćwiczy układ choreograficzny z chustami do pieśni patriotycznych. I jest obowiązkowa wystawa plastyczna z okazji Dnia Zwycięstwa. Tematy jak z Tołstoja – jak dobrze na świecie bez wojny. Ale na większości rysunków wojna, śmierć i pożary. Żołnierze też bardziej jak z Tołstoja niż z „Prawdy”, bo młodociani twórcy nie zawsze pamiętali o dorysowaniu czerwonej gwiazdy na furażerce. A mimo to rysunki na wystawę dali. 11-letni Maksim Andriejew nie tylko nie zapomniał o czerwonych gwiazdach. Na malunku dopisał jeszcze: Czujemy dumę, że złączyliśmy się z ojczyzną, przelewając za nią krew.

Czwartek, 3 dni do Pobiedy, Twierskaja, Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej

Jak przystało na próbę generalną przed defiladą wojskową, zaczyna się od pokazu siły. W nocy laweciarze pod nadzorem milicji wywożą wszystkie samochody, które nieopatrznie zaparkowano na placach i ulicach przylegających do Twerskiej. Do drugiej było już posprzątane. Później zaczyna się defilada polewaczek. Zmyć ośmiopasmową jezdnię to wyzwanie. Jedne leją strugą, a inne malutkimi strumyczkami pod ciśnieniem. Pucowanie jezdni trwa z przerwami kilka godzin.

Po kolejnym przejeździe polewaczek człowiek zaczyna się doszukiwać ukrytego sensu tego rytuału. Logika kieruje go w stronę zagadnień z zakresu technik ochrony asfaltu przed odkształceniami w wyniku nacisku ciężkiego sprzętu. Okazuje się, że chodzi tylko o to, żeby koła nie łapały brudu, bo to źle wygląda w telewizji.

O siódmej rano cała kolumna jest już ustawiona u zbiegu Twerskiej i placu Czerwonego, tak że idący do pracy mogą sfotografować się na tle czołgów, wyrzutni rakiet, armatohaubic. W Moskwie większość biur pracę zaczyna ok. godz. 10, jest więc czas na całkiem rozbudowane sesje zdjęciowe. A jak sesja z czołgiem, to koniecznie z rosyjską flagą w ręce. Gosza ma 21 lat. Pracuje jako kucharz. Dorabia jako okazjonalny sprzedawca uliczny w czasie ważnych świąt. 8 marca zachwala perfumy i kwiaty. W święta państwowe sprzedaje flagi, bo Rosjanie teraz bardzo lubią kupować flagi. Na 9 maja najlepiej idą pamiątkowe furażerki z czerwoną gwiazdą, za jedyne 300 rubli. – W tym roku zrobili lepsze święto, bo wcześniej nie było techniki i maszynerii. Weterani będą mogli wejść do czołgu, wspomnieć młodość – mówi Gosza.

Lepsze święto to lepszy obrót. 7-letni Wład przyszedł zobaczyć tanki. Ale jeszcze bardziej chciałby zobaczyć babcię, bo zostawiła go na chwilę i coś długo nie wraca. Babcia jest nauczycielką i aktywistką. Dla szkolnego aktywu poszła fotografować czołgi, bo nie wiadomo, kiedy można będzie znów je dzieciom pokazać. Babcia zadbała, żeby wnuczkowi widoku czołgów w życiu nie zabrakło. Wład uczy się w szkole wojskowej. Ma malutki czarny mundurek, czarny krawacik i czarną furażerkę. A do tego jasną, kremową koszulę. Babcia spytana, czy ten strój jej czegoś nie przypomina, mówi, że oczywiście – czarnomorskich marynarzy.

Patriotyczna machina pracuje już na najwyższych obrotach. Jurij Grigoriewicz Szułga z togliatskich zakładów Avtovaz jest wyraźnie zmęczony. Ale i szczęśliwy. Właśnie zakończył swoją dwutygodniową podróż z Murmańska do Moskwy. Przejechał 7,5 tys. km. – Nasz zakład podtrzymał inicjatywę. Z naszego przedsiębiorstwa wydzielonych zostało 15 samochodów marki Łada. Przejechaliśmy szlakiem miast bohaterów. W każdym z nich pozdrawialiśmy weteranów i zabieraliśmy kapsuły ze święconą ziemią z miejsc, gdzie nasi przodkowie bronili naszej ojczyzny – mówi Jurij Grigoriewicz i ociera pot z czoła. – Chcę powiedzieć też, że ten przejazd, z okazji 65-lecia zwycięstwa w wojnie ojczyźnianej, jest częścią programu prezydenta Federacji Rosyjskiej dotyczącego wojenno-patriotycznego wychowania młodzieży – kończy inżynier Szułga. Avtovaz ma sporo powodów, żeby wspierać władzę, która wspiera Avtovaz, podnosząc podatki na sprzedaż zagranicznych aut w Rosji. Po uroczystości kapsuły zostały złożone w Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Piątek, 2 dni do Pobiedy

W okolice placu Czerwonego nie da się już właściwie w ogóle podejść. Dziennikarskie akredytacje nawet bardziej przeszkadzają, niż pomagają. Trzeba dostawać się sposobem. Najpierw wyszukać milicjanta z krótkofalówką. Najlepiej takiego z odpowiednio dużą liczbą gwiazdek, żeby nie bał się opuścić stanowiska i iść spytać przełożonego, co robić. Przełożonego łatwo poznać. To ten, który ma jeszcze więcej gwiazdek i więcej krótkofalówek. Czasem się udaje. Trudno się dziwić, że milicja niechętnie wpuszcza dziennikarzy na uroczystości. Weterani nie zawsze trzymają się oficjalnej linii głoszonej przez władzę. Tego samego dnia, kiedy „Izwiestia” publikują wywiad z prezydentem Miedwiediewem, który nazywa Stalina mordercą, Marina Michajłowna Rohlina wychwala go pod niebiosa: – Stalinowi wierzyliśmy tak, jak teraz niejednemu rządowi nie wierzymy. To, co o nim mówią, to kłamstwa. Z Katyniem tak samo. Ja nie wierzę w Katyń. Tak zrobili z Katyniem, żeby nas na siebie napuścić. Ja przez 20 lat pracowałam w centralnym archiwum ministerstwa obrony i wiem, że można otworzyć dokumenty w środku, z początku albo z końca. I usunąć wszystko to, co niewygodne. A dodać co potrzebne.

A Władymir Michajłowicz Burcew z kolei wierzy w Katyń, ale nie wierzy w Nową Rosję: – Jak Jelcyn był w komitecie centralnym partii, to przesłałem mu telegram – Borysie Nikołajewiczu, cześć ci i chwała. Na mityngach w Moskwie namawiałem, żeby na niego głosować. A za to, co się później stało, mam ochotę napluć mu w twarz. Nie wolno rozwalać państwa, Ameryce wszystkiego sprzedawać.

W przededniu dnia weterana spełniają się wszystkie marzenia. Władymir Michajłowicz mógł nawet nie zauważyć, że stał koło McDonald’sa. Znad restauracji przy ulicy Maneżnej, koło ogrodów Kremla, zniknęły złote frytki układające się w literę M. A napis McDonald’s zasłonięto zieloną siatką.

Sobota, 1 dzień do Pobiedy

Okolice Kremla kompletnie zabarykadowane. Co kilka minut na moskiewskim lotnisku ląduje jakaś rządowa delegacja. O godz. 12 z Polski. Sądząc po pytaniach rosyjskich dziennikarzy, najbardziej oczekiwany jest generał Jaruzelski. Ale Miedwiediew spotyka się tylko z marszałkiem Komorowskim. W centrum prasowym można oglądnąć sobie wizytę z trzech różnych ujęć. A później powtórzyć na stronie internetowej publicznego kanału. Relacja ze spotkania długo wisi na pierwszym miejscu. Władza bardzo chce, żeby to spotkanie zostało zauważone.

Józef Łowkiewicz, emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, też zauważa ocieplenie. Łatwiej mu zrozumieć gesty Rosjan, bo zna ich od 17 września 1939 r.

W Moskwie czuje się dobrze. Czterogwiazdkowy hotel na Arbacie, uroczysta kolacja. – To jest bardzo miły naród. Szczery. Jak boli, to mówią, jak są wzruszeni, to płaczą. Tylko z tym Katyniem muszą coś zrobić. Oni to zresztą wiedzą – mówi Łowkiewicz.

Niedziela, Pobieda

Defilada pojawia się jak królik z kapelusza. Po prostu rano się budzisz, a wszystko już gotowe. Okazuje się, że defilada nie jedzie przez miasto, tylko stoi w gotowości kilkaset metrów od placu Czerwonego. A żołnierze przedefilują tylko przed trybunami honorowymi. Po raz pierwszy po 1945 r. są to również żołnierze koalicji antyhitlerowskiej. Formalnie Polacy już raz świętowali 9 maja na placu Czerwonym. 65 lat temu. Formalnie, bo przed Kremlem przeszli wtedy mężczyźni w polskich mundurach. Ale z opowiedzeniem o tym po polsku wielu miałoby kłopoty.

W 2010 r. 75 polskich żołnierzy, prowadzonych przez płk. Andrzeja Śmietanę, można było zobaczyć tylko w telewizji. Publiczności nie dopuszczano też w pobliże wozów bojowych. Pucowanie wozów ściereczkami, ostatnie czernienie kół czy sprawdzanie przez milicję pojazdów na obecność ładunków wybuchowych nie pasowało do oficjalnej wizji święta. Większość dziennikarzy też tego nie zobaczyła. Defilada została tak przygotowana, żeby ładnie prezentowała się w telewizji. Ruchome kamery, napowietrzne wysięgniki, ujęcia z cerkiewnych wież.

Start godz. 10 rano czasu moskiewskiego. Kilka minut po 11 jest już po wszystkim. Rządzący jadą składać kwiaty, a naród zaczyna odzyskiwać miasto. Ludzie wychodzą na zamknięte wcześniej ulice. Jest prazdnik, jest piwo, jest dobrze. Rosja jest wielka. Rosja jest bogata. Wydała 45 mln rubli na samo rozpędzenie deszczowych chmur. Wieczorem zaczyna padać. Ale Rosja i tak jest wielka, bo zaraz zaczyna się pokaz sztucznych ogni. Ludzie się cieszą. Ludzie tańczą na ulicy. Młody chłopak w dizajnerskich dżinsach zwisających w kroku do kolan, próbuje się rozebrać do naga na środku Twerskiej. Ktoś go popycha, ktoś go łapie za rękę. Tego dnia nie wypada.

Dymitrij Litwinczuk wymachuje rosyjską flagą. Mówi, że flagę kupił dla państwa. Różę dla żony. Wzrok ma zamglony, minę błogą. Ruchy powolne. – Ale powiedzcie, dobrze poszło, co? – pyta co chwila.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną