Kolejnej zielonej rewolucji nie będzie. Reżim ajatollahów wyciągnął jednak wnioski z głosowania sprzed ośmiu lat, kiedy to fałszerstwo, jakiego się dopuścił, wyprowadziło Irańczyków na ulicę.
Wtedy, mimo ogromnej mobilizacji społecznej i jednoznacznie złych dla niego sondaży, drugą kadencję „wygrał” Mahmud Ahmadineżad, pupil ajatollahów. Tym razem kandydat bliższy Najwyższemu Przywódcy, Ebrahim Raisi, przegrał, i to wyraźnie (38 do 57), z obecnym prezydentem Hasanem Rohanim. Ajatollahowie postanowili uszanować wolę Irańczyków, ale to wcale nie oznacza, że przegrali.
Dzielenie bijących się o prezydenturę irańskich polityków na „reformatorów” i „radykałów” to pułapka. Wszyscy oni przechodzą przed wyborami selekcję. Reżim nie dopuszcza ludzi, którzy mogliby zagrozić fundamentom systemu. Taką selekcję przeszedł również Rohani.
Kim jest Hasan Rohani?
W tym sensie jego druga kadencja pod pewnymi względami może być dla ajatollahów korzystna. Rohani to „uśmiechnięty czarodziej” – jak mówią sami Irańczycy. Jest „umiarkowaną” twarzą reżimu, który wciąż morduje więźniów politycznych, kamienuje kobiety za cudzołóstwo i wspiera w najgorszych zbrodniach wojennych swojego syryjskiego sojusznika Baszara Asada.
Wygrana Rohaniego nie musi być też wcale dowodem na reformatorskie nastroje w samym Iranie. Popularne opinie, że reżim ideologicznie „rozjeżdża się” ze społeczeństwem, są być może prawdziwe w wielkich miastach, ale już niekoniecznie na prowincji. Bo jeśli przyjąć, że Irańczycy są tacy otwarci na świat i coraz mniej religijni, to jak wytłumaczyć pierwszą wygraną Ahmadineżada z 2005 r.?
Ważniejszą rolę w obu przypadkach odegrał stan gospodarki. Rohani podczas pierwszej kadencji podpisał z sześcioma mocarstwami umowę nuklearną, w ramach której w zamian za rezygnację z budowy bomby Iran wyszedł z politycznej i właśnie gospodarczej izolacji. Efektów tego otwarcia w życiu codziennym Irańczyków wciąż jest niewiele, ale – co pokazują nieliczne sondaże – Irańczycy uwierzyli, że Rohaniemu może się udać.
Ale nawet jeśli wygrana Rohaniego nie przyniesie liberalizacji politycznej czy rozwoju gospodarczego, to znacząco zmniejsza szanse na wojnę z Ameryką, co też było ważną przesłanką dla głosujących na niego. Kontrkandydat Rohaniego, Raisi, podczas kampanii zapowiedział zerwanie umowy nuklearnej i tradycyjnie straszył „Wielkiego Szatana” wojną.
Za poprzednich amerykańskich prezydentów była to standardowa metoda irańskich „radykałów”, przy czym i Amerykanie, i Irańczycy wiedzieli, że to tylko puste słowa na wewnętrzny użytek. Obecny prezydent USA mógłby już nie uchwycić tego niuansu. Uśmiechnięty Rohani jest więc dużo bezpieczniejszy. I dla Irańczyków, i dla świata.