Bratanek dobra rada
Czego może nauczyć się polska opozycja od opozycji węgierskiej
W latach 90. na Węgrzech furorę robił termin „warszawski ekspres”. Mówiło się tak na zmiany, które zdarzyły się najpierw w Polsce i z opóźnieniem dotarły nad Balaton. Negocjacje węgierskich komunistów z demokratami zaczęły się cztery miesiące po Okrągłym Stole, obóz Solidarności stracił władzę dziewięć miesięcy przed przegraną opozycjonistów na Węgrzech. Transformację w wersji szokowej u bratanków wprowadzali postkomuniści dopiero w 1995 r., czyli długo po terapii Balcerowicza.
Ale role się odwróciły – teraz powinno się mówić o „budapeszteńskim ekspresie”. Tak jak Fidesz, PiS przejął władzę po ośmioletniej banicji w opozycji, po tym jak rządząca partia pogrążyła się w wyniku ujawnionych przypadkiem nagrań. Jarosław Kaczyński otwarcie korzysta z teorii i praktyki rządzenia Viktora Orbána. Może więc polska opozycja w kryzysie powinna również skorzystać z rad węgierskiej odpowiedniczki.
Nie czekaj na mesjasza
Po wyborach w 2010 r. Fidesz zdobył większość konstytucyjną, a od rządzącej przez dwie kadencje Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSzP) odsunęło się prawie 1,5 mln wyborców. Socjalistów pogrążyły złe wyniki gospodarcze i słynne nagranie z zamkniętego spotkania, na którym ówczesny premier Ferenc Gyurcsány przyznawał, że kłamał od rana do nocy. „Spieprzyliśmy. Nie trochę, ale bardzo”, to jeden z łagodniejszych cytatów. Zrobił karierę podobną do polskiego o „dupie i kamieni kupie”.
Przed kolejnymi wyborami mesjaszem podzielonej lewicy miał być Gordon Bajnai, 46-letni poprzednik Orbána na stanowisku premiera. Był szefem gabinetu technicznego, który w ciągu 13 miesięcy przeprowadził trudne reformy gospodarcze i zacieśnił współpracę z instytucjami europejskimi. Medialny, świetnie wykształcony, z poparciem inteligencji i kontaktami na Zachodzie.