Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Oni już odeszli

Katalonia ogłosi niepodległość?

Licząca 7 mln mieszkańców Katalonia zajmuje zaledwie 6 proc. terytorium Hiszpanii, ale odpowiada za 20 proc. jej PKB i 25 proc. eksportu. Licząca 7 mln mieszkańców Katalonia zajmuje zaledwie 6 proc. terytorium Hiszpanii, ale odpowiada za 20 proc. jej PKB i 25 proc. eksportu. Albert Gea/Reuters / Forum
Madryt postanowił przeczekać Katalonię w sprawie niedzielnego referendum niepodległościowego. I doprowadził do największego kryzysu w historii demokratycznej Hiszpanii.
Coraz głośniej wybrzmiewa w Hiszpanii hasło, że premier Mariano Rajoy musi wreszcie rozpocząć negocjacje z Katalończykami.Eduardo Parra/Getty Images Coraz głośniej wybrzmiewa w Hiszpanii hasło, że premier Mariano Rajoy musi wreszcie rozpocząć negocjacje z Katalończykami.

Premier Hiszpanii Mariano Rajoy to – w dość powszechnej opinii – przywódca pozbawiony charyzmy. Małomówny, w okularach o grubych szkłach, najtrudniejsze zadania powierza swojej „wice” – Sorayi Sáenz de Santamaríi. Na konferencjach prasowych, zamiast osobiście, woli pojawiać się na wystawionym ekranie. Jest niezmiennie jednym z gorzej ocenianych polityków w Hiszpanii. A jednak ten były urzędnik wydziału ksiąg wieczystych z Galicii stoi na czele rządu Hiszpanii już siódmy rok. Do perfekcji bowiem opanował sztukę przeczekiwania.

Rajoy umiejętnie przeczekuje kolejne afery korupcyjne, w których oskarżonych lub skazanych zostało już 900 członków jego Partii Ludowej. Przeczekał kryzys ekonomiczny, bo wiedział, że protesty nie mogą trwać wiecznie, a sytuacja gospodarcza powoli zmierza ku lepszemu. Miał też pomysł, żeby przeczekać w ten sposób Katalonię i jej niepodległościowe dążenia. Ale taka strategia – co widać dziś, kiedy w Katalonii zrobiło się gorąco jak nigdy przedtem – okazała się zupełną pomyłką.

1.

Przypomnijmy fakty. 6 września, późny wieczór. Pod głosowanie w katalońskim parlamencie trafia ustawa o referendum w sprawie niepodległości, które ma się odbyć 1 października. Madryt od miesięcy twierdzi, że to nielegalna inicjatywa. Protestuje katalońska opozycja: brakuje czasu na zgłaszanie poprawek i debatę. Protestują prawnicy regionalnego parlamentu: ta ustawa to prawny bubel. Aby zawiesić autonomiczny statut Katalonii, potrzebna jest większość dwóch trzecich głosów, a nie zwykła, którą dysponują w parlamencie zwolennicy niepodległości. Opozycja wychodzi z sali w akcie protestu. Pozostali odśpiewują kataloński hymn „Els Segadors”, pochodzący skądinąd z czasów powstania przeciwko monarchii w XVII w. Następnego dnia parlament w podobnych okolicznościach przyjmuje ustawę o ustroju przejściowym, który ma obowiązywać po ewentualnym ogłoszeniu niepodległości, aż do przyjęcia konstytucji.

Obie ustawy zawiesza niemal natychmiast hiszpański Trybunał Konstytucyjny, a prokuratura generalna oskarża premiera Katalonii Carlesa Puigdemonta i członków rządu o nadużycie władzy i nielegalne wykorzystanie pieniędzy publicznych, za co grożą im wysokie grzywny, a nawet kara więzienia. „Zamach stanu w katalońskim parlamencie” – obwieszcza na okładce prawicowy dziennik „ABC”. „Nieposłuszeństwo” – informuje kataloński „El Periódico”. Rajoy mówi o „żałosnym spektaklu” i zapowiada, że ci, którzy występują przeciwko hiszpańskiej konstytucji zakazującej podobnych plebiscytów, zostaną surowo ukarani. „Zamachem stanu jest zakazać urn w dniu referendum” – kontruje Puigdemont i otwiera kampanię referendalną.

Rajoy swoich słów dotrzymuje. 20 września hiszpańska Guardia Civil (Gwardia Obywatelska) wkracza do budynków rządu Katalonii, zatrzymuje 14 wysokich rangą urzędników odpowiedzialnych za organizację plebiscytu, rekwiruje 9 mln kart do głosowania i innych materiałów związanych z referendum.

Choć kiedy powstaje ten tekst, do 1 października brakuje półtora tygodnia, jest duże prawdopodobieństwo, że po takim nokaucie do referendum nie dojdzie. Ale zderzenie na linii Barcelona–Madryt, o którym wszyscy mówią od paru lat, stało się faktem.

2.

„W swoim wstępie do »Hiszpańskiej wojny domowej« brytyjski historyk Antony Beevor stwierdza, że głównymi problemami rządu Drugiej Republiki (lata 30. XX w. – przyp. red.) były reforma rolna, relacje z armią i Kościołem oraz kataloński i baskijski separatyzm. To niemożliwe, że prawie wiek później jesteśmy w tym samym miejscu” – irytował się na łamach dziennika „El Pais” pisarz Julio Llamazares.

O tym, że to niepokorne prowincje stanowią największe wyzwanie dla centralnego rządu, można jednak przeczytać nie tylko u Beevora, ale we wszystkich monumentalnych opracowaniach XX-wiecznej historii Hiszpanii. Wrażliwa na własnym punkcie, rozwinięta ekonomicznie Katalonia, która nieraz spoglądała na resztę Hiszpanii z wyższością, była obsesją XX-wiecznych dyktatorów: nie tylko Francisco Franco, ale i rządzący w latach 20. Miguel Primo de Rivera próbowali walczyć z katalońskim separatyzmem – chociażby przez zakaz oficjalnego używania języka katalońskiego.

Stworzone po śmierci Franco zdecentralizowane państwo wspólnot autonomicznych miało być dla regionów zadośćuczynieniem za ucisk czasów dyktatury. Autorzy konstytucji z 1978 r. byli jednak świadomi rozsadzających Hiszpanię sił odśrodkowych – nie bez powodu już w 2. artykule konstytucji znalazł się zapis o „nierozerwalnej jedności hiszpańskiego Narodu”.

Po niespełna trzech dekadach demokracji Katalończycy doszli do wniosku, że recepta „wszystkim po równo”, na której opierał się system wspólnot autonomicznych, nie do końca się sprawdza i próbowali poszerzyć granice swojej autonomii. Uchwalony przez nich nowy statut Katalonii z 2006 r. zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego prawicowa Partia Ludowa. Trybunał przychylił się do skargi i zakwestionował niektóre z artykułów – m.in. ten o nadrzędnej roli języka katalońskiego – i określenie Katalonii mianem narodu. Na nadszarpnięte już stosunki na linii Barcelona–Madryt nałożył się srogi kryzys ekonomiczny. Kłopoty były gotowe – i, co gorsza, nikt nie miał zamiaru wziąć się za ich rozwiązanie.

Z pewnością nie ma takiego zamiaru również aktualny premier. W przeciwieństwie do Davida Camerona, który zdecydował, że najlepszym sposobem na spuszczenie powietrza z balonu szkockiego ruchu niepodległościowego jest głosowanie w sprawie niepodległości Szkocji, Rajoy wyklucza taką opcję w przypadku Katalonii. „Wiem, jaka jest stawka w grze, i zrobię to, czego się ode mnie oczekuje” – powiedział w oficjalnym przemówieniu 7 września premier Hiszpanii. „Głosowanie w żadnym przypadku się nie odbędzie”.

3.

Patrząc na statystyki, nietrudno zrozumieć, dlaczego ewentualna utrata Katalonii napełnia strachem rządzących Hiszpanią. Licząca 7 mln mieszkańców Katalonia zajmuje zaledwie 6 proc. terytorium Hiszpanii, ale odpowiada za 20 proc. jej PKB i 25 proc. eksportu. To tutaj swoje siedziby ma co drugie duże hiszpańskie przedsiębiorstwo. W Katalonii, jak zauważył portal Politico, powstaje co drugi hiszpański start-up. Stąd pochodzi też jedna trzecia hiszpańskich medalistów z igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. To w Barcelonie ma swoje redakcje wiele ważnych wydawnictw – na czele z takimi gigantami jak Planeta, Penguin Random House i Anagrama, które operują nie tylko w Hiszpanii, ale i Ameryce Łacińskiej. Stąd pochodzą reżyserka Isabel Coixet, pisarze Juan Marsé i Eduardo Mendoza.

To też najbardziej innowacyjny region Hiszpanii, czemu sprzyja zresztą największy w Hiszpanii stopień „wymieszania” kulturowego – imigranci stanowią tu prawie 15 proc. populacji. W przeszłości pochodzili oni głównie z innych części Hiszpanii – przede wszystkim z rolniczego, ubogiego południa i Galicii. Tysiącami ciągnęli w latach 60. do uprzemysłowionej Katalonii w poszukiwaniu pracy.

– Jestem Andaluzyjczykiem – mówi 41-letni ekonomista Marc González, choć urodził się w małym katalońskim miasteczku. Mówi po katalońsku, ale jego pierwszym językiem jest hiszpański. Rodzice Gonzáleza nigdy nie nauczyli się katalońskiego, choć doskonale go rozumieją. – W sklepach mówią do mojej mamy po katalońsku, ona odpowiada po hiszpańsku – tłumaczy Marc. W debacie o niepodległości Katalonii często można usłyszeć emocjonalny argument, który wysuwają mieszkańcy Andaluzji albo Estremadury: „Pomagaliśmy wam budować dobrobyt Katalonii, a teraz chcecie nam ją zabrać. Ona jest też nasza!”.

Mariano Rajoy doskonale zdaje sobie sprawę, jakie emocje budzi w wielu Hiszpanach kwestia Katalonii i nie waha się na nich grać. Nie ma w tym nic zaskakującego. Terytorialna nienaruszalność, jedna Hiszpania – to zawsze były hasła hiszpańskiej prawicy. – Rajoy kontynuuje wizję, którą rozwijał wcześniej premier José Maria Aznar: wizję państwa jednolitego, zunifikowanego, bez odcieni terytorialnych – mówi Joan Serra, dziennikarz katalońskiego portalu NacióDigital.cat. – Jaki jest cel takiej polityki? Twarda postawa wobec Katalonii pozwala Rajoyowi zatrzymać głosy konserwatywnego elektoratu, konsoliduje prawicę.

Również centrum hiszpańskiej opinii publicznej nie patrzy zbyt przychylnie na katalońskie żądania. Według dziennika „El Mundo” 60 proc. Hiszpanów domaga się od rządu, aby uniemożliwił przeprowadzenie referendum, a połowa opowiada się za zastosowaniem artykułu 155. konstytucji, który przewiduje zawieszenie lokalnej autonomii.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że dialogu brakuje nie tylko na poziomie rządowym. Podczas gdy 80 proc. Katalończyków chce organizacji referendum (wielu, żeby mieć to już z głowy) i gdy 60 proc. deklaruje, że chciałoby głosować 1 października, mimo wątpliwości co do partyzanckiej formy głosowania, hiszpańscy intelektualiści i ludzie kultury podpisują listy protestacyjne przeciw działaniom katalońskiego rządu. Po sieci krąży manifest podpisany przez tysiąc osób, które przekonują: „To antydemokratyczne oszustwo. Nie bierz udziału. Nie głosuj”. Oprócz pochodzących z Katalonii Isabel Coixet czy Juana Marsé podpisali go m.in. pisarz Javier Marias czy znana z filmów Almódovara aktorka Marisa Paredes.

– Ale i w Hiszpanii coś drgnęło – przekonuje Joan Serra. – W Madrycie miał się odbyć wiec poparcia dla Katalonii, którego zakazał sąd. I tak się odbył, tylko że w innym miejscu. Przyszło na niego 500 osób. W parlamencie jest Podemos, partia, która broni prawa Katalończyków do decydowania o sobie. Wcześniej to było nie do pomyślenia. Silne głosy poparcia dla Katalończyków pojawiły się też w Hiszpanii po operacji policyjnej 20 września, a w 40 hiszpańskich miastach zorganizowano protesty.

Według Serry to kwestia pokoleniowa. Do głosu doszli Hiszpanie i Hiszpanki, którzy nie mają obsesji na punkcie „jednej Hiszpanii” i widzą ten kryzys jako szansę, a nie zagrożenie dla hiszpańskiej demokracji. – Ci w Barcelonie, którzy upierają się, że Hiszpania jest taka sama i nigdy się nie zmieni, nie mają racji – dodaje Serra.

4.

Jeśli coś może połączyć przynajmniej niektórych zwolenników i przeciwników niepodległości Katalonii, to oburzenie na siłową strategię Madrytu. To nie pierwsza próba niepodległościowa Katalończyków. W listopadzie 2014 r. w sprawie niepodległości zagłosowało 2,3 mln ludzi. Kataloński rząd wycofał się wtedy z nazwy referendum, przemianowując wydarzenie na „konsultacje”. Mimo to ówczesny premier Katalonii Artur Mas został skazany na dwa lata zakazu pełnienia funkcji publicznych i wysoką karę pieniężną.

Gdy powstaje ten tekst, w powietrzu wisi wciąż pytanie, jak daleko posunie się jeszcze hiszpański rząd, żeby do kolejnego referendum nie dopuścić, i co wydarzy się na katalońskich ulicach, na które po operacji policyjnej wyległy dziesiątki tysięcy ludzi. – Obraz nadmiernych represji stosowanych przez rząd, jak choćby prewencyjne zakazywanie spotkań na temat Katalonii w innych częściach Hiszpanii, niekoniecznie mu służy – mówi Astrid Barrio, politolożka z Uniwersytetu w Walencji. – Nie brakuje takich, którzy twierdzą, że na to tylko czekają promotorzy referendum, żeby przekonać do siebie niezdecydowanych.

Zapowiedź, że wezwani na przesłuchania lub zatrzymani zostaną burmistrzowie, którzy pozwolili na głosowanie w swoich miastach i wsiach, oraz wiadomość o wysyłaniu do Katalonii dodatkowych oddziałów policji zaniepokoiły nawet krytyków referendum. Podobnie dużym echem odbijają się też wizyty policji w gazetach i drukarniach podejrzanych o współpracę przy organizacji referendum. Isaac Rosa, andaluzyjski pisarz młodego pokolenia, tweetował w odpowiedzi na siłowe reakcje hiszpańskiego państwa: „Jeśli ktoś miał złudzenia co do stanu hiszpańskiej demokracji, teraz powinien je stracić”.

– Jest wiele instrumentów, po które nie zdecydował się jeszcze sięgnąć rząd – tłumaczy jednak Barrio (rozmawiamy w połowie września). – Choćby prawo o bezpieczeństwie narodowym czy art. 155. konstytucji, który pozwala na poważne ograniczenie kompetencji autonomicznego rządu. Inni komentatorzy twierdzą, że po tym, jak ministerstwo finansów zapowiedziało przejęcie kont bankowych autonomicznego rządu Katalonii, a policja aresztowała wielu jego urzędników, tak się już de facto stało. Strategia siłowa może się jednak obrócić przeciwko Mariano Rajoyowi – i widać już pierwsze tego oznaki.

Znacząca jest tu ewolucja stanowiska burmistrzyni Barcelony Ady Colau. Krytyczna wobec projektu niepodległości i sposobu, w jakim doprowadzono do referendum, nie chciała udostępnić lokali pod głosowanie dopóki, jak mówiła, nie otrzyma od katalońskiego rządu gwarancji, że nie naraża w ten sposób swoich urzędników. Ostatecznie doszła jednak do porozumienia z rządem i w Barcelonie będzie można głosować – jeśli oczywiście do referendum w ogóle dojdzie. Sama Ada Colau – nie tracąc swojego krytycyzmu – wzywała po policyjnej interwencji do pokojowych demonstracji na ulicach. Wcześniej zapowiadała też, że zagłosuje 1 października. „Nie jest to referendum, którego potrzebuje Katalonia – mówiła w wywiadzie – ale uprawniona mobilizacja w obliczu represji ze strony państwa”.

5.

Czy więc na mapie Europy pojawi się wkrótce nowe państwo? Najpewniej nie. Hiszpania jest zdeterminowana, żeby do tego nie dopuścić, a Katalończykom brakuje międzynarodowych sojuszników. „Jeśli wygrałaby opcja »tak« w głosowaniu nad katalońską niepodległością, uszanujemy tę opinię” – powiedział w wywiadzie dla Euronews Jean-Claude Juncker. Dodał jednak, że niezależna Katalonia musiałaby od nowa ubiegać się o członkostwo w Unii Europejskiej. Akcesja wymagałaby przy tym jednogłośnej zgody wszystkich państw UE, czyli również Hiszpanii, a to praktycznie wykluczone.

Całkiem prawdopodobne jest zresztą to, że zwolennicy niepodległości wcale nie stanowią – przynajmniej na razie – większości w Katalonii. Ale ich liczba jest znacząca i, jak to było to tej pory, rośnie w odpowiedzi na represyjną politykę Madrytu. Jeśli więc nawet do referendum nie dojdzie – co jest coraz bardziej prawdopodobne – nie ma to w gruncie rzeczy tak wielkiego znaczenia. Katalończycy, którzy chcieli tego dnia zabrać głos, zrobią to w innej formie – chociażby na ulicach. Nabrzmiewający od wielu lat konflikt nie zniknie.

Coraz głośniej wybrzmiewa natomiast w Hiszpanii hasło, że Mariano Rajoy musi wreszcie zasiąść do stołu i rozpocząć negocjacje z Katalończykami. – Z czysto politycznego pragmatyzmu, bo są już inne partie – jak choćby socjaliści – które deklarują, że są gotowe do dialogu – mówi Barrio. Nie będzie to łatwe zadanie, bo pęknięcie na linii Madryt–Barcelona jest naprawdę głębokie. „Ci, którzy mówią, że odchodzą, tak naprawdę odeszli już dawno temu” – cytują Cortazara hiszpańscy komentatorzy.

W przypadku Rajoya szansa, żeby zmienił taktykę, jest jednak nikła. Kataloński konflikt to prawdziwa gwiazdka z nieba dla lidera rządu, który w lipcu stanął przed sądem jako świadek w procesie o korupcję. Rzucające cień na całą partię afery w innych okolicznościach prawdopodobnie zmiotłyby jego rząd w spektakularnym stylu. Ale kto miałby głowę do korupcji, kiedy w jednym z regionów trwa „zamach stanu”?

***

Niedawno nakładem wydawnictwa Dowody na Istnienie ukazał się zbiór hiszpańskich reportaży Aleksandry Lipczak pt. „Ludzie z placu Słońca”.

Polityka 39.2017 (3129) z dnia 26.09.2017; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Oni już odeszli"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną