Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Katalonia odchodzi na raty. Hiszpanii potrzeba poważnej rozmowy o ustroju

Nad Katalonią zawisł kolejny znak zapytania. Nad Katalonią zawisł kolejny znak zapytania. Enric Fontcuberta / Forum
W obliczu katalońskiego konfliktu budzą się stare demony: hiszpański nacjonalizm, uśpiona dotąd ultraprawica, autorytarne nawyki państwa rodem z ciemnej przeszłości.

W okolicach katalońskiego parlamentu we wtorkowe popołudnie zgromadziły się tysiące ludzi i trzydzieści traktorów. Katalońscy pagesos, rolnicy, przyjechali wspierać premiera Carlesa Puigdemonta podczas przemówienia, w którym, jak się spodziewali, miał ogłosić powstanie Republiki Katalońskiej.

Niektórzy jednak musieli odjechać spod parlamentu rozczarowani.

Carles Puigdemont nie ogłosił niepodległości. Chyba nie. Albo tylko częściowo. W hiszpańskich mediach i internecie trwa właśnie intensywna debata nad tym, co właściwie powiedział dziś kataloński premier.

Katalońska niepodległość na raty

„Jako szef katalońskiego rządu przyjmuję mandat od obywateli, by Katalonia stała się niezależnym państwem w formie republiki” – oświadczył Puigdemont, żeby w kolejnym zdaniu zaproponować, by „parlament zawiesił ogłoszenie niepodległości, aby można było podjąć dialog”.

Jest to więc odroczenie ogłoszenia niepodległości vel niepodległość na raty. Nad Katalonią zawisł kolejny znak zapytania. Także dotyczący tego, jak przyjmie taką deklarację rząd Mariano Rajoya.

Prawda jest taka, że Carles Puigdemont miał prawdziwie syzyfowe zadanie: nie przeszarżować, ale nie rozczarować. Nie sprowokować represji, ale wyjść z twarzą z zaułka, w który sam się zapędził. Mógł oczywiście pójść na całość, ale zdecydował się na rozwiązanie pośrednie.

Ogłosił, że 1 października Katalonia zyskała prawo do własnego państwa i że referendum było „logistycznym i politycznym sukcesem”. Świadomy konieczności deeskalacji obecnego napięcia, prosi jednak rząd centralny i międzynarodową społeczność o dialog i mediacje.

Wystąpienie katalońskiego przywódcy nie jest więc kropką ani nawet przecinkiem, ale nawiasem – przewidywanym zresztą przez wielu katalońskich i hiszpańskich komentatorów. Katalońsko-hiszpański konflikt znajduje się w tym samym miejscu, ale pojawił się w nim nowy element: czas. W obecnej sytuacji skrajnego napięcia i zakleszczenia jest to wyjątkowo cenna waluta.

Nie wiadomo tylko, czy w ogóle zechce ją przyjąć Madryt.

„Nie jesteśmy przestępcami” – zwrócił się, po hiszpańsku, Puigdemont do całej Hiszpanii, w tym do Mariano Rajoya. „Nie przeprowadziliśmy zamachu stanu”. Patrząc na dotychczasową – „betonową” – strategię hiszpańskiego rządu, trudno sobie jednak wyobrazić, żeby zechciał przystać na zaproszenie do negocjacji, tym bardziej że wystosowane w takich warunkach i z groźbą – odroczonej, ale wciąż istniejącej – jednostronnej deklaracji niepodległości w tle. Gdyby kataloński rząd się do niej posunął, w życie wszedłby najpewniej artykuł 155. hiszpańskiej konstytucji, który pociągnąłby za sobą zawieszenie katalońskiej autonomii i być może zatrzymanie katalońskich przywódców, którym mogłaby nawet grozić kara wieloletniego więzienia.

Jak zachowa się Hiszpania?

Inna sprawa, czy hiszpański rząd chciałby posunąć się tak daleko i w obawie przed protestami nie postawiłby na „zwykłe” odsunięcie od władzy. Pytanie, czy w obliczu zawieszonej deklaracji także zdecyduje się na zastosowanie takich środków, pozostaje otwarte. „Puigdemont nie ogłosił niepodległości. Zastosowanie 155. będzie historycznym błędem” – przekonuje lider Podemos Pablo Iglesias.

Mariano Rajoy może się jednak na nie skusić, bo, jak na razie, strategia siłowa całkiem mu się opłaca. Policyjna przemoc, twarda linia i odmowa jakichkolwiek rozmów z Katalończykami budzi oburzenie sporej części hiszpańskiej opinii publicznej, ale i poklask innej. „Twardziel” Rajoy konsoliduje prawicowy i centrowy elektorat, ma poparcie innych partii, w tym sporej części swojej tradycyjnej opozycji, czyli socjalistów, jego linię poparł też w budzącym kontrowersje przemówieniu król Filip VI.

Cierpi jednak na tym nie tylko Katalonia, ale cała Hiszpania. W obliczu katalońskiego konfliktu budzą się stare demony: hiszpański nacjonalizm, uśpiona dotąd ultraprawica, autorytarne nawyki państwa rodem z ciemnej przeszłości. Nie dalej niż poniedziałek wicesekretarz prawicowej Partii Ludowej Pablo Casado ostrzegł Puigdemonta, że może skończyć jak Lluis Companys – kataloński premier rozstrzelany przez frankistów w czasie wojny domowej. Casado tłumaczył się potem, że chodziło mu o zatrzymanie Companysa po ogłoszeniu niepodległości Katalonii w 1934 roku, a nie późniejsze tortury i śmierć, ale jego słowa o katalońskim bohaterze narodowym wywołały spore poruszenie.

Niezależnie od tego, co wydarzy się w najbliższych dniach i miesiącach, problem katalońskiego independentyzmu nie zniknie, jeśli nie dojdzie wreszcie do – mało dziś prawdopodobnego – dialogu. Hiszpania potrzebuje poważnej rozmowy o swoim ustroju terytorialnym, przyszłości monarchii, reformie konstytucji, wielonarodowym charakterze państwa.

„Jeśli nie będzie reform, kryzys polityczny będzie trwał jeszcze długo” – mówił w wywiadzie dla magazynu „Ctxt.es” kataloński dziennikarz Enric Juliana. Niepodległość Katalonii to ostry symptom. Ale choroba dotyczy całego systemu.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną