Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Sztandar wyprowadzić

Indie: akcja dekomunizacja

Protest przeciwko rozbiórce pomnika Lenina, Belonia w stanie Tripura. Protest przeciwko rozbiórce pomnika Lenina, Belonia w stanie Tripura. N.V. Jagadeesh/EPA / PAP
Jak to się stało, że w skrajnie nierównych i biednych Indiach nie doszło do lewicowej rewolucji? I raczej już nie dojdzie, bo rozpoczął się tam ostatni etap dekomunizacji.
Zwolennik komunistów podczas demonstracji w stanie Tripura.EPA/PAP Zwolennik komunistów podczas demonstracji w stanie Tripura.

Sceny znane z Nowej Huty z 1989 r. czy z miast ukraińskich w 2014 r. powtórzyły się po raz kolejny na odległym krańcu globu. 6 marca 2018 r. rozentuzjazmowany tłum obalił pomnik Władimira Lenina w mieście Belonia, w stanie Tripura we wschodnio-północnych Indiach. Kilka dni wcześniej ogłoszono tam zaskakujące wyniki wyborów do Zgromadzenia Stanowego. Ten drugi najmniejszy spośród 29 stanów Indii był rządzony przez ostatnie 25 lat przez partię komunistyczną. Kres jej władzy położyła dopiero rządząca dziś całym krajem prawicowa Indyjska Partia Ludowa (BJP).

Jedną z pierwszych decyzji zwycięskich polityków była zapowiedź dekomunizacji ulic i miejsc symbolicznych. Znikną więc m.in. ulice Marksa-Engelsa, trakty Lenina. Dziesiątki nazw związanych z liderami rewolucji zostanie zastąpionych przez „prawdziwych patriotów” i lokalnych bohaterów. W starciach zwolenników i przeciwników nowej władzy rannych zostało kilkadziesiąt osób, a doniesienia o demontażu pomników dochodziły też z innych miast stanu.

Indie tym samym wpisały się w ogólnoświatowy trend upadku ideologii komunistycznej i gospodarki centralnie sterowanej. Tak przynajmniej uważa premier Indii Narendra Modi, który na zamkniętym spotkaniu swojej partii skomentował wyniki w Tripurze jako znacznie więcej niż tylko sukces wyborczy – to „zwycięstwo ideologiczne”. „Filozofia lewicowa jest skończona na całym świecie i tak samo jest na granicy wymarcia w naszym kraju” – miał powiedzieć Modi.

Czerwony pas

Komunizm w Indiach był autentycznie popularny jako filozofia i wpływowy jako siła polityczna. Pierwsza Partia Komunistyczna Indii powstała już w 1925 r. Kraj, jeszcze pod panowaniem brytyjskim, z fascynacją patrzył na rewolucyjną Rosję jako potencjalnego sojusznika w walce z zachodnimi kolonizatorami. Jawaharlal Nehru, lider Indyjskiego Kongresu Narodowego, inspirował się radzieckim modelem gospodarczym, jako bardziej przydatnym do wyciągnięcia z biedy milionów Indusów niż wolnorynkowy kapitalizm.

Kiedy Nehru przejął władzę jako pierwszy premier niepodległych Indii w 1947 r., wprowadził wzorowany na radzieckim system centralnego zarządzania gospodarką, z planami pięcioletnimi oraz szybką industrializacją i samowystarczalnością kraju jako głównymi celami rozwoju. Powstawały nowe miasta (np. Chandigarh, stolica Pendżabu, przypomina krakowską Nową Hutę), elektrownie, zapory wodne, cementownie i fabryki. W kolejnych latach związki z ZSRR tylko się umacniały, a do konstytucji Indii wpisano w 1976 r. (przypadek?) obowiązujący do dziś zapis o „socjalistycznej republice”.

Jeszcze w latach 50. i 60., zwłaszcza po zwycięstwie komunistów w Chinach, zacofane Indie wydawały się więc łatwym łupem dla marksistowskiej ideologii. Jednak do rewolucji nie doszło. M.in. dlatego, że lewicowe postulaty, z dużą rolą państwa i wsparciem najuboższych, przejął Indyjski Kongres Narodowy, któremu Indusi zawdzięczali niepodległość. W kraju, gdzie jeszcze dziś 60 proc. mieszkańców pracuje w rolnictwie, a 70 proc. mieszka na wsi, nie wykształciła się też nigdy silna klasa robotnicza. Poza tym w głęboko podzielonym, kastowym społeczeństwie hasła całkowitej równości nie trafiały na podatny grunt. Były zbyt utopijne.

Dodatkowo demokracja dopuściła komunistów do oficjalnej gry politycznej. W wielu stanach faktycznie przejmowali całą władzę lub wchodzili do rządów jako koalicjanci. Regularnie też byli wybierani do parlamentu centralnego. W latach 2004–08 mieli nawet wpływ na politykę krajową jako nieformalny koalicjant rządu premiera Manmohana Singha.

Ci, którym tego było za mało i marzyła im się rewolucja w stylu chińskim, chwycili za broń w 1967 r. Od pierwszego powstania w wiosce Naxalbari ruch skrajnych maoistów – nazywanych naxalitami – ogarnął znaczną część środkowych Indii. W 2011 r. „czerwony pas”, na którym operowali partyzanci, obejmował połowę stanów, a premier Manmohan Singh uznał lewicowych terrorystów za najważniejsze zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Większe niż terroryzm islamski czy Pakistan.

Komunizm zaczął jednak szybko podupadać po zimnej wojnie, a szczególnie w ostatniej dekadzie. Komuniści zaczęli tracić władzę w kolejnych stanach. W 2011 r. przegrali wybory w Bengalu Zachodnim, gdzie rządzili 34 lata. W wyborach centralnych w 2014 r. dostali tylko jeden mandat. Po porażce w Tripurze ostatnim stanem rządzonym przez komunistów w Indiach pozostaje Kerala na południowym zachodzie.

Zróbmy zmianę

Przegrana komunistów w Tripurze była dla większości obserwatorów szokiem. – Na pewno znowu wygrają te wybory – przekonywał mnie na trzy tygodnie przed głosowaniem Prantik, lokalny biznesmen z Agartali, stolicy stanu. – Są tutaj bardzo popularni. Premier Manik Sarkar jest niezwykle uczciwym i skromnym człowiekiem. Wszędzie chodzi bez ochrony, jeździ normalnym autem. Siedziba rządu nie ma charakterystycznego dla premierów w Indiach blichtru – dodawał, pokazując zwyczajny budynek po drugiej stronie ulicy.

Prognozy wyborcze dawały bezpieczną przewagę partii komunistycznej. Cały stan jak zawsze był na czerwono – budynki, drogi, pojazdy – wszystko obwieszone tradycyjnymi flagami z sierpem i młotem. Po ulicach krzątali się działacze partyjni, wszędzie budowano drogi, a rząd otwierał kolejne inwestycje. Wielką halę sportową naprzeciwko mojego hotelu otwarto z wielką pompą, po czym po cichu zamknięto na dokończenie prac.

Jednak zmiana wisiała w powietrzu. Po raz pierwszy obok flag komunistów pojawiły się też liczne flagi BJP i Kongresu. Na wiecach BJP – partii, która jeszcze kilka lat wcześniej tu nie istniała – gromadziły się zaskakujące tłumy. Do stanu zjeżdżali oficjele z Delhi z kolejnymi obietnicami. – Tripura jest zacofana – przyznawał Prantik. – Jest sporo biedy. Nie ma pracy. Ale wszyscy są przynajmniej równi.

Na niemal 4 mln mieszkańców stanu prawie 700 tys. młodych ludzi nie ma pracy. Stan, otoczony z trzech stron przez Bangladesz, należy do najbardziej zacofanych w Indiach. Przeprowadzone po wyborach badania opinii publicznej pokazały, że kluczowymi sprawami dla wyborców były właśnie bezrobocie i wzrost cen.

Prawica oparła kampanię na znanym skądinąd haśle „Chalo Paltai” (Zróbmy zmianę). Obiecali wyborcom trzy rzeczy: pokój i jedność, rozwój oraz odpowiedzialny i nieskorumpowany rząd. Zwycięzcy sami przyznają, że pokonanie komunistów w ich bastionie było „królewską bitwą”, do której odpowiednio się przygotowali. Na front wyborczy rzucono całą machinę partyjną. W kampanię zaangażowali się najważniejsi politycy z Delhi, z premierem Modim na czele. W każdej gminie powstały komitety partyjne, a lokalni aktywiści odwiedzili każdy dom, pukając od drzwi do drzwi. Na wielką skalę BJP wykorzystywało też media społecznościowe i internet, deklasując w tej kategorii bardziej tradycyjnych komunistów.

Nie jest też bez znaczenia, że Tripura, w przeciwieństwie do chrześcijańskich stanów w północno-wschodnich Indiach, jest w większości hinduistyczna. Charakterystyczne dla BJP odwołania do hinduskiego nacjonalizmu – hindutvy, dumy z wielkich Indii i straszenie przed obcymi, pomogło także tutaj. W końcu zadziałał „czynnik Modiego” – premiera, który ciągle dla wielu jest synonimem rozwoju i szansą na lepszą przyszłość.

Zmierzch komunizmu w całych Indiach dobrze widać również na Uniwersytecie Jawaharlala Nehru w Delhi, który zawsze był ostoją lewicowej ideologii. Jeszcze kilka lat temu na ścianach kampusu królowały wielkie murale Che Guevary, Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, samorządem studenckim rządził Stalin Kumar z młodzieżówki komunistycznej, a studenckie wiece wzywały do równości dla wszystkich i wolności dla Kaszmiru. Po przejęciu władzy przez BJP w 2014 r. uniwersytet stał się areną ideologicznej walki. Nasiliły się naciski ze strony władz centralnych, ograniczenia autonomii uczelni, aresztowania na terenie kampusu studentów oskarżanych o zdradę.

Smartfon zamiast rewolucji

Nie wszystko można jednak zrzucić na represje władzy. Młodzi Indusi (a ponad połowa populacji kraju nie ukończyła 26 lat) nie marzą dziś o równości i rewolucji, ale o nowym smartfonie, motorze czy mieszkaniu. Patrzą z nadzieją na Amerykę, a nie Rosję czy Chiny. Chcą pracy i poczucia dumy z silnych Indii. Tego nie gwarantują już rozbici komuniści czy słaby Kongres. Modi obiecuje, że Indie, które rozwijają się teraz w tempie 7 proc. PKB rocznie, wkrótce osiągną tempo dwucyfrowe. I wielu chce w to wierzyć.

Jednocześnie z wyborami w Tripurze do urn poszli w lutym wyborcy w dwóch sąsiednich stanach – Nagalandzie i Meghalyi. Także tutaj BJP osiągnęło historyczny wynik i weszło do rządów stanowych, choć jako mniejszy koalicjant. Dziś partia Modiego rządzi samodzielnie lub w koalicji w 21 z 29 stanów indyjskich. Taki wynik nie udał się jeszcze żadnej sile politycznej w historii Indii.

Choć znaczenie tych małych stanów dla indyjskiej polityki jest niewielkie (wysyłają tylko kilku posłów do parlamentu w Delhi), kluczowy jest aspekt psychologiczny. Partii Modiego nie najlepiej wiodło się w ostatnich sondażach. Dlatego rządząca prawica przedstawiła nowy projekt budżetu centralnego jako ukłon w stronę lewicowego wyborcy. Najbiedniejsi dostali m.in. obietnicę powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego – największego tego typu systemu na świecie, a rolnicy – dodatkowych subwencji i interwencyjnego skupu płodów rolnych powyżej cen rynkowych.

Dlatego o komunistach już niewielu tu pamięta.

***

Autor jest analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Polityka 17/18.2018 (3158) z dnia 24.04.2018; Świat; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Sztandar wyprowadzić"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną