Prezydent USA Donald Trump nie spotka się z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem. Miał być szczyt 12 czerwca w Singapurze i rozmowy o przyszłości północnokoreańskiego arsenału jądrowego, potencjalnie nawet rozwiązanie kryzysu ropiejącego od dekad. Został list, w którym Trump żałuje zaprzepaszczonej okazji, a przecież tak miło się z Kimem negocjowało. Jednak trzeba przerwać, bo Korea Północna obraziła Amerykę.
Dlaczego spotkanie Trumpa z Kimem się nie odbędzie?
Poszło o wypowiedź północnokoreańskiej wiceminister spraw zagranicznych. Nazwała amerykańskiego wiceprezydenta „politycznym głupkiem”. Wcześniej wiceprezydent postraszył, że jeśli Korea Północna nie podporządkuje się amerykańskim żądaniom oddania bomb, może skończyć jak Libia. Jej dyktatora podczas wojny domowej wyciągnięto z przepustu pod drogą i zlinczowano. Wiceminister dodała jeszcze, że Korea nie da się zastraszyć i oba państwa mogą się zmierzyć na ładunki jądrowe.
Na poziomie argumentów rzecz sprowadza się więc do dziecinady, po którą politycy i z demokracji, i z państw totalitarnych sięgają równie często. Szkoda tylko, że akurat tu konsekwencją eskalacji może być m.in. wojenna tragedia.
W dzień wysłania listu Korea Północna zamknęła swój poligon jądrowy, choć prawdopodobnie obiekt był już nieprzydatny. To jakaś wskazówka, że negocjacje jeszcze trwają. Jeśli tak, to strony nadal próbują się zdominować, narzucić swoje warunki.
Trafił swój na swego, Trump i Kim tak działają, ma być po ich myśli. Dlatego szukają pretekstów do wstawania od stołu, przeciągania i grymaszenia. Kim ma mocne karty, a Trump nie znalazł sposobu, by skłonić go do ustępstw, a musi coś z Kimem zrobić. Najchętniej by go zastraszył, ale Koreańczyk się trzyma. Stąd klincz, styl i ton listu.
Trump zwraca się do Kima z honorami, jednocześnie pisze, że to Kimowi bardziej zależy na spotkaniu, przypisuje mu winę za odwołanie szczytu, mimochodem wspomina o amerykańskiej potędze wojskowej, by kilka linijek niżej zachęcać: jeśli Kim zmieni zdanie, to niech da znać.
Czytaj także: Charles Kupchan o demolującej polityce zagranicznej Donalda Trumpa
Kim gra na czas
Pytanie, ile w obu przywódcach i jakich intencji. Ostrzeżenia o zamiarach Kima są znane: kupuje czas, leżałoby mu poluzowanie sankcji i karta członkowska w klubie atomowym. Jednocześnie krytycy Trumpa twierdzą, że nie ma ochoty na żadne układy i w ogóle nie ma pojęcia o sytuacji wokół Korei.
Niewykluczone, że Trump już uruchomił w Azji Północno-Wschodniej nową dynamikę, właśnie wystawił prezydenta Korei Południowej, który najsilniej zaangażował się w zainicjowanie procesu pokojowego. Takich rzeczy i w takim stylu zazwyczaj sojusznikom się nie robi.
Czytaj także: Najnowsze próby pojednania obu Korei niebezpiecznie przypominają poprzednie nieudane