Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Kongresmeni pytają o praworządność w Polsce

Rząd nie może być pewien spokoju na linii amerykańskiej. Rząd nie może być pewien spokoju na linii amerykańskiej. Phil Roeder / Flickr CC by 2.0
To nie tylko Komisja Europejska i Frans Timmermans. Pytania o praworządność w Polsce coraz częściej padają w Waszyngtonie. Skutki mogą być równie groźne, co w przypadku sporu z Brukselą.

„Piszemy zaniepokojeni ostatnimi wydarzeniami w Polsce” – to coraz powszechniejsze sformułowanie w politycznej poczcie z USA, jaka wpływa do premiera, prezydenta, ministerstw czy jest publikowana poprzez media. Ostatnio szczególnie polubili je kongresmeni.

W liście datowanym na 16 kwietnia czworo członków Izby Reprezentantów, zastrzegając, że robią to jako osoby od wielu lat wspierające dobre relacje polsko-amerykańskie, pisze: „Reformy sądownictwa zapoczątkowane w 2015 r. powinny respektować zasady niezawisłości sędziowskiej i podziału władz. Niestety, z niepokojem obserwujemy, że zamiast tego przepisy te podważają niezależność wymiaru sprawiedliwości, tłumią wolność wypowiedzi i ograniczają wolność zgromadzeń”.

Pod tymi słowami podpisał się Ed Royce, zasiadający w Kongresie od 25 lat przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby, republikanin z Kalifornii. Podpisała się też Ileana Ros-Lehtinen, była republikańska przewodnicząca tej komisji, równie doświadczona parlamentarzystka z Florydy. Podpisali się i demokraci: Eliot Engel i Gregory Meeks. List jest więc ponadpartyjny, a w każdym razie dwupartyjny, po amerykańsku bipartisan.

Czytaj także: Nie ma planów stałej bazy USA w Polsce

Bezpieczeństwo na szali

Dlatego dalsze zawarte w nim słowa powinny niepokoić – nie tylko polski rząd, Sejm, prezydenta i klasę polityczną w ogólności, ale też zatroskanych o międzynarodowy status państwa obywateli. Mało tego, powinny niepokoić też ludzi zajmujących się bezpieczeństwem: „W szczególności niepokoi nas ostatnia ustawa o IPN, która wprowadza kary grzywny i więzienia za odniesienia do współodpowiedzialności państwa polskiego za Holokaust w okupowanej przez nazistów Polsce. Prawo to negatywnie wpłynęło na strategiczne interesy i relacje i uważamy, że sprzyja tym, którzy chcą podzielić NATO. Nasze zasadnicze obawy biorą się z przekonania, że prawo to poważnie ogranicza zasady wolności słowa, refleksji historycznej i podważa wiarygodność polskiej demokracji”.

W liście kongresmenów wybrzmiewa bowiem echo najostrzejszego z oświadczeń wydanych w sprawie Polski przez amerykański departament stanu. 31 stycznia, po tym jak Sejm i Senat uchwaliły ustawę o IPN, rzeczniczka amerykańskiej dyplomacji wspomniała o reperkusjach, jakie projekt ten może mieć dla strategicznych interesów Polski i jej stosunków z USA i Izraelem. Departament stanu zwracał uwagę na zagrożenia dla wolności słowa, swobody badań naukowych i dyskusji o Holokauście w ogóle.

W oświadczeniu było też odniesienie do NATO, bo dyplomaci pisali, że na wywołanych ustawą podziałach wśród sojuszników skorzystać mogą wyłącznie wrogowie. Nie podziałało. Kilka dni później, kiedy prezydent Duda podpisał ustawę, sekretarz stanu Rex Tillerson mówił już wprost o rozczarowaniu.

Przyjmując do wiadomości skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, zwracał uwagę, że jej wejście w życie zagrozi wolności słowa i badań naukowych. Trybunał do tej pory nie wyznaczył nawet terminu rozprawy, podobno ma to zrobić do sierpnia. Nie wiemy, czy była odpowiedź ze strony premiera Mateusza Morawieckiego na adresowany do niego osobiście list czworga kongresmenów.

Czytaj także: NATO w kryzysie zaufania

Uchylony raport

Jeśli jej nie było, to źle, bo temat zagrożenia dla sojuszy obronnych, wynikającego z manipulacji prawem przez polski rząd, wcale nie zniknął. Najbardziej radykalny „głos w dyskusji” na polskie tematy ostatnio w USA padł w toku corocznych prac nad ustawą finansującą siły zbrojne NDAA (National Defense Authorization Act). Demokratyczny kongresmen z Karoliny Północnej David Price, zasiadający w Izbie Reprezentantów od 21 lat, chciał uzależnienia dalszej współpracy militarnej Stanów Zjednoczonych z Polską od przestrzegania wolności mediów i rządów prawa.

Price ocenia: „Ostatnie wydarzenia w Polsce, w tym ryzyka stworzone dla niezawisłości sędziowskiej, ataki na wolne media i wprowadzenie prawa penalizującego odniesienia do udziału narodu polskiego w Holokauście, stanowią przeszkodę w relacjach amerykańsko-polskich, a także dla dwustronnych i regionalnych zasad bezpieczeństwa”. A potem żąda raportu w sprawie Polski.

Poprawka Price′a do ustawy NDAA przepadła w głosowaniu w Izbie, ale pokazuje istnienie w USA polityków nastawionych tak radykalnie do kwestii przestrzegania wartości, że nie zawahają się położyć na szali bezpieczeństwa militarnego. Kongresmen Price żądał bowiem, by departamenty stanu i obrony przedstawiły Kongresowi raport oceniający wpływ „ostatnich wydarzeń w Polsce” na stabilność i przewidywalność polityczną kraju określanego przez niego jako kluczowy sojusznik USA.

Wśród powodów domniemanej niestabilności i nieprzewidywalności wymieniał zmiany, które niosą ryzyko zagrożenia niezależności sądownictwa, prawodawstwo ograniczające wolność mediów i prasy, „prawo o Holokauście”, czyli nowelizację ustawy o IPN, oraz, co interesujące, niezależność parlamentu w kontekście jego roli nadzorczej i reprezentującej. Kongresman Price nie domagał się przy tym wstrzymania funduszy na współpracę z Polską, a jedynie „raportu na temat Polski”, jak to zostało zapisane w dokumentach kongresowych.

Poprawka przepadła. Czy to znaczy, że tematu nie ma? Absolutnie nie.

Czytaj także: Jak polskie instytucje chcą lobbować w USA

Temat demokracji wraca

W ubiegłym tygodniu pod auspicjami uznanego i zasłużonego Scowcroft Center think tanku Atlantic Council odbywała się konferencja mająca przybliżyć amerykańskie postulaty i priorytety na zbliżający się szczyt NATO w Brukseli. Nazwa ośrodka pochodzi od gen. Brenta Scowcrofta, doradcy czterech prezydentów USA.

Wydarzenie zgromadziło ekspertów i polityków, a do wygłoszenia przemówień zaproszono zarówno przedstawicieli Pentagonu, Białego Domu, jak i Kongresu. To odzwierciedla logikę amerykańskiej polityki: resort obrony formułuje zalecenia, administracja prezydenta decyduje, które z nich przyjąć, a parlament finansuje bądź nie – zależnie od wyniku głosowania i rządzącej większości – propozycje prezydenta. Forum do dyskusji są organizacje pozarządowe i media.

W czasie transmitowanego online wystąpienia (niepytany o to bynajmniej) republikański kongresman z Ohio Mike Turner powiedział, że w niektórych krajach NATO powstały zagrożenia dla instytucji demokratycznych. Nie wymienił wprost żadnego, ale wspomniał, że chodzi o kraje przyjęte do Sojuszu w procesie jego poszerzenia, czyli zapewne miał na myśli Turcję, Polskę i Węgry.

Zdaniem Turnera USA powinny pomagać w utrzymaniu i ochronie demokracji, zwłaszcza w krajach, które nie mają długiej tradycji demokratycznych rządów. Kongresman Turner gościł niedawno w Polsce jako członek amerykańskiej delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. Nie umknęły mu zapewne zarówno protest opiekunów i osób niepełnosprawnych w Sejmie, jak i inne kryzysy targające polską demokracją. Ambasada USA w Warszawie ma zbyt profesjonalny zespół, by tego typu napięcia nie zostały zrelacjonowane tzw. CODEL, czyli delegacjom kongresowym.

Wraca też temat bazy w Polsce

Żeby być fair wobec konferencji „Raising the Curtain on the 2018 NATO Brussels Summit”, trzeba też przyznać, że w jej trakcie wsparte zostały polskie nadzieje na stałe bazowanie amerykańskich wojsk. Przemawiający po Turnerze inny kongresman, Ruben Gallego, zapowiedział, że dyskusja o stałej bazie US Army w Polsce i generalnym powiększeniu sił USA w Europie odbędzie się w Kongresie w przyszłym roku.

Wypełni to postulowaną i przegłosowaną przez komisję sił zbrojnych senatu USA poprawkę do ustawy o finansowaniu sił zbrojnych, zgodnie z którą Pentagon ma przedstawić Kongresowi raport o zasadności i uwarunkowaniach stałego stacjonowania brygady pancernej US Army w Polsce. Kongresman Gellego wyraził opinię, że USA powinny zawierać wielostronne i dwustronne porozumienia o bazach z poszczególnymi krajami na wschodniej i północnej flance NATO.

Richard Hooker z Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Białym Domu przypomniał, że wzmocnienia obecności wojskowej na wschodzie NATO wymaga Narodowa Strategia Bezpieczeństwa przyjęta w 2017 r. Według niego USA mają wspierać kraje bałtyckie, by były one w stanie dłużej oprzeć się agresji militarnej, poprzez dofinansowanie zakupów uzbrojenia i ćwiczeń. O Polsce w tym kontekście nie pada ani słowo.

Zlekceważona ofensywa

A przecież to nie pierwsze takie głosy. Pamiętamy niemal wyśmiany przez polskie władze list trzech senatorów USA do premier Beaty Szydło. Republikanin John McCain oraz dwóch demokratów Ben Cardin i Richard Durbin w lutym 2016 r. wyrażali swoje zaniepokojenie działaniami rządu w Warszawie, które w ich ocenie „zagrażają niezależności mediów oraz Trybunału Konstytucyjnego”, a także „osłabiają rolę Polski” jako kraju, który może w regionie służyć za wzór demokracji.

Szczególną uwagę w gronie sygnatariuszy tego listu powinna zwracać postać Johna McCaina, bohatera wojny w Wietnamie i przyjaciela polskiej demokracji, który teraz wskutek ciężkiej choroby stoi nad grobem i żegna się z przyjaciółmi ze świata polityki, mediów i wojska. Gdy senator McCain odejdzie, Polska straci jednego z najbardziej szanowanych adwokatów w USA, a całe NATO – najpotężniejszy filar relacji transatlantyckich w Kongresie.

Polska bitwa McCaina

A jednak, gdy jeszcze był w pełni sił, nie wahał się pisać tak do polskiej premier: „Wzywamy Pani rząd, żeby potwierdził wierność podstawowym zasadom OBWE i UE, włączając w to poszanowanie dla demokracji, praw człowieka i rządów prawa”. Dalej McCain wspominał, że to Unia Europejska po raz pierwszy wszczęła przeciw Polsce tryb sprawdzenia, czy przyjmowane przez nas prawo nie łamie „fundamentalnych wartości”. Przypominał też o wielkim sukcesie polskiej transformacji, zwłaszcza w kontekście wejścia do NATO. Polska według Johna McCaina jest zaporą dla rosyjskiej agresji na Europę.

Co go za to spotkało? Jest niedoinformowany, ma złych podpowiadaczy – komentowali politycy. Beata Szydło postanowiła wysłać odpowiedź, w której napisała, że „zainteresowanie i dobra wola amerykańskich polityków nie może przekształcić się w pouczanie i narzucanie działań dotyczących wewnętrznych spraw mojej Ojczyzny”.

Koniec historii? Nie. John McCain odpowiedział, że będzie nadal walczyć o ochronę wartości demokratycznych w Polsce. Choroba zmusiła go do złożenia broni, ale podzielane przez niego przekonania przetrwają. Dowodem było przesłuchanie kandydatki na nowego ambasadora w Polsce, osoby znającej i szanującej Johna McCaina.

Szokująca pani ambasador?

Prawdziwym szokiem dla zafascynowanych Donaldem Trumpem polityków rządzącej w Polsce prawicy było wystąpienie przed senacką komisją spraw zagranicznych jego nominatki na ambasadora w Warszawie. Georgette Mosbacher oświadczyła, że ma świadomość wyrażanych ostatnio obaw o poszanowanie instytucji demokratycznych w Polsce. Stwierdziła, że w razie potrzeby jest gotowa zdecydowanie wspierać wolność słowa, niezależność sądownictwa i rządy prawa.

Ale to był początek. Najbardziej zaskakującym dla prawicy oświadczeniem Mosbacher była jej odpowiedź na pytanie przewodniczącego komisji o wzrost antysemickich nastrojów w Europie Wschodniej. Odparła bowiem, że „niestety są one wywołane przez prawo o Holokauście uchwalone niedawno w Polsce”. Dalej zapowiedziała wręcz pilnowanie, by tego typu regulacje nie trafiały do polskiego prawa. Mosbacher pytana o kwestię nieprzyjmowania uchodźców uznała, że Polska powinna wziąć na siebie „sprawiedliwy ciężar” odpowiedzialności za udzielanie im pomocy.

A przecież dla pochodzącej z Indiany Georgette Paulsin, obecnie Mosbacher, Polacy to sąsiedzi z dzieciństwa i wczesnej młodości. Wychowała się na wschodnich przedmieściach Chicago, o czym wspominała w Senacie. Zna polską mentalność, a imigranci, z którymi mogła się zetknąć, w dużym stopniu reprezentują poglądy podobne do obecnego elektoratu PiS. Jeśli dotarły do niej obrzydliwe internetowe wpisy o „Żydówce, która powinna milczeć”, pewnie się nie zdziwiła.

Ich autorzy nie mieli pewnie świadomości, że przebojowa bizneswoman z branży kosmetycznej swoje obecne nazwisko wzięła po drugim mężu, ministrze handlu USA w latach 1980–90, a sama jest rudowłosą potomkinią Irlandczyków, gdyby to miało jakiekolwiek znaczenie w wieloetnicznej i wielokulturowej Ameryce.

Koniec dyplomacji w Warszawie?

Mosbacher wielokrotnie w czasie senackiego przesłuchania chwaliła Polskę: za przeznaczanie 2 proc. PKB na wojsko, za zamiar zwiększenia tych nakładów do 2,5 proc. i za plan modernizacji armii o wartości 40 mld dol. Przyszła ambasador za swój główny cel na placówce w Warszawie uznała zwiększenie wymiany handlowej i eksportu towarów z USA do Polski, by zapewnić miejsca pracy w Stanach. Szczególną szansę na interesy w Polsce widzi dla firm z sektora energetycznego. A więc będzie realizować politykę prezydenta Trumpa „America First”, w ramach której Waszyngton oczekuje od Polski większych zakupów swoich towarów i surowców.

Jednocześnie w sferze wartości Georgette Mosbacher może okazać się dla rządu w Warszawie partnerem trudniejszym, niż się tego spodziewa prawica. Brak dyplomatycznego przygotowania ułatwi jej stawianie kategorycznych żądań, a biznesowe doświadczenie może skłaniać do transakcyjnego podejścia w rozmowach. To może być szok dla polskiego MSZ i innych urzędów, przyzwyczajonych przez ostatnią dekadę do ambasadorów z puli profesjonalnych dyplomatów, którzy wiedzieli, jak powstrzymywać emocje i język.

Co to wszystko oznacza dla Polski?

Rząd nie może być pewien spokoju na linii amerykańskiej. Nawet jeśli sam prezydent Donald Trump nie jest skłonny do krytyki władz w Warszawie – bo zwyczajnie nie wie, co się tu dzieje i niewiele go to obchodzi – jesteśmy jako kraj pod lupą zarówno Departamentu Stanu, Pentagonu, jak i Kongresu. Także pod lupą instytucji pozarządowych, jak think tanki i ośrodki analityczne, nawet jeśli częściowo są one finansowane przez firmy sektora zbrojeniowego, korzystające na kontraktach z Polską.

Żadna z tych instytucji nie chce być kojarzona z rządem łamiącym demokrację czy sprzeniewierzającym się wartościom, na których oparte jest NATO. Na krótką metę jest szansa wykorzystania biznesowego podejścia obecnej administracji, co polski rząd stara się przekuć w stałą obecność wojsk USA. Na dłuższą metę antyeuropejskie działania handlowe i polityczne Waszyngtonu wraz z wyrażanymi otwarcie zastrzeżeniami wobec stanu demokracji w Polsce powinny być dla władz w Warszawie głośnym alarmem: albo naprawimy państwo zepsute ostatnimi decyzjami, albo stracimy oba filary bezpieczeństwa. To wybór, który nie pozostawia wyboru.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama