Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Szczyt Trump–Putin: strach się bać?

Władimir Putin i Donald Trump podczas szczytu APEC w Wietnamie Władimir Putin i Donald Trump podczas szczytu APEC w Wietnamie Jorge Silva / Forum
Jeśli prezydent USA wybierze wariant północnokoreański, ustępstwa wobec Putina mogą być zaskakujące i niesymetryczne. Donald Trump jest jednak na tyle nieprzewidywalny, że prawdopodobne jest również postawienie Rosji pod ścianą.

Spotkanie z Władimirem Putinem było marzeniem Donalda Trumpa od czasów kampanii prezydenckiej. Kiedy jeszcze w sferze werbalnej mógł sobie pozwolić na więcej, a oskarżenia o szemrane kontakty z Rosją nie przybrały postaci federalnego śledztwa, był niemal apologetą Kremla. Amerykańskie media zliczyły kilkadziesiąt wypowiedzi kandydata Donalda Trumpa o Władimirze Putinie i Rosji – pochlebnych lub neutralnych – i to w czasie, kiedy na sile przybierały podejrzenia o sterowaną z Kremla ingerencję w amerykańskie wybory. Już wtedy na tapecie był temat bezpośredniego spotkania, nawet przed rozpoczęciem urzędowania. „Byłoby cudownie” – marzył kandydat Trump w październiku 2016 r., mówiąc, że świetnie byłoby razem z Putinem pokonać ISIS. Pewnie nie wiedział, że Putin od roku miał swoje wojska w Syrii i nie walczył z islamistami, a wspierał zbrodnie reżimu Asada, którego Trump nazwie później zwierzęciem.

Spotkanie z Putinem – priorytet prezydentury Trumpa

Ale kiedy FBI otworzyła puszkę Pandory, z której powoli zaczęły wypełzać zmory niewyjaśnionych i nieuprawnionych kontaktów otoczenia Trumpa z rosyjskimi agentami, ta retoryka musiała przycichnąć. Nawet ktoś tak pewny siebie jak prezydent elekt Donald Trump, a wkrótce lokator Białego Domu nie mógł sobie pozwolić na dobrowolne dolewanie paliwa do mnożących się oskarżeń o zmowę z Rosją. Zamiar jak najszybszego spotkania z Putinem, formułowany jako priorytet prezydentury tuż przed zaprzysiężeniem, zawisł na kilka miesięcy w próżni.

Do pierwszego bezpośredniego spotkania Trump–Putin doszło niemal dokładnie rok temu, w lipcu 2017 r., w czasie pamiętnego szczytu G20 w Hamburgu. W Polsce za bardzo się tym nie przejęliśmy, bo żyliśmy wspomnieniami przemówienia, jakie „lider wolnego świata” wygłosił poprzedniego dnia w Warszawie. Ale to wtedy amerykański prezydent w czasie ponaddwugodzinnego spotkania zawierzył zapewnieniom Putina, że Rosja nie miała nic wspólnego z ingerencją w wybory. A przynajmniej tak ogłosił światu.

Półtora miesiąca wcześniej na sycylijskiej Taorminie Trump po raz pierwszy pokazał prawdziwą twarz liderom Zachodu na szczycie G7 i dla wielu z nich było jasne, że to z Rosją bardziej mu po drodze niż np. z Europą. I pewnie nie byli zaskoczeni, gdy Trump umówił się na kolejne spotkanie z Putinem za niecałe pół roku, przy okazji szczytu APEC w Wietnamie. Gdyby w lipcu tego roku doszło do kolejnego spotkania, sześciomiesięczny rytm konsultacji byłby zachowany.

Do szczytu dojdzie w Austrii?

Tym razem nie ma to być pogawędka „przy okazji” międzynarodowego szczytu. Ma to być pełnoprawne spotkanie dwustronne, podobne do tego, które niedawno Donald Trump odbył z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem. I właśnie stąd biorą się największe obawy. Rolę Singapuru jako neutralnej ziemi odegrać ma tym razem Wiedeń, choć gotowość goszczenia prezydentów USA i Rosji od dwóch lat zgłaszają także Helsinki.

Neutralność austriackiej stolicy jest jednak wyłącznie formalna – ciągle nowy rząd kanclerza Sebastiana Kurza uznawany jest bowiem za jeden z najbardziej proputinowskich w zachodniej Europie i daje na to szereg dowodów. Putin był w Wiedniu trzy tygodnie temu i była to bardzo przyjacielska wizyta. To na prośbę Rosjan młody austriacki kanclerz powtórzył propozycję goszczenia szczytu mocarstw. A na dokładkę zawarł kontrakt na dostawy rosyjskiego gazu do 2040 r. Wiedeński grunt będzie więc sprzyjał Putinowi, choć to tylko scena, na której rozegra się spektakl. Najbardziej niepokoić może podejście jednego z głównych aktorów.

Szansa na powtórkę ze szczytu w Singapurze

Jeśli prezydent USA na spotkaniu z Putinem wybierze wariant północnokoreański, ustępstwa wobec Rosji mogą być zaskakujące i niesymetryczne. Przypomnijmy bowiem, jak to było w Singapurze. Ogólnikowa deklaracja Kima o zmierzaniu do denuklearyzacji spotkała się z niespodziewaną zapowiedzią Trumpa o wstrzymaniu ćwiczeń wojskowych z Koreą Południową. Decyzja ta była zaskoczeniem zarówno dla Seulu, jak i Pentagonu, a jednak bez mrugnięcia okiem została wykonana przez wojskowych. Mimo że przecież tak naprawdę szkodzi interesom bezpieczeństwa USA i ich sojuszników we wschodniej Azji, a jest na rękę – poza samym Kimem – wyłącznie Pekinowi i Moskwie. Donald Trump gotów był zaoferować taki gest w zamian za zapewnienia swego rozmówcy o dobrej woli, bo na obecnym etapie postulowana denuklearyzacja jest wyłącznie celem politycznym, bez harmonogramu, procedury i mechanizmów weryfikacji.

Co więcej, w czasie długiej konferencji prasowej po szczycie w Singapurze Trump głośno rozważał wycofanie oddziałów amerykańskich z Półwyspu Koreańskiego, mówiąc, że to jego długofalowy cel. Sekretarz obrony natychmiast zareagował oświadczeniem, że nie ma o tym mowy, ale sam fakt podniesienia tej kwestii przez prezydenta musiał przyprawić o ciarki Seul – tak polityków, jak jego mieszkańców. Czy w taki sam sposób Trump zachowa się na spotkaniu z Putinem? Tego nie wiemy, ryzyko jest spore.

Zmiana kursu wobec Rosji byłaby ryzykowna

Trzeba zastrzec, że najbardziej niepokojące z naszego punktu widzenia kwestie dotyczące NATO i zaangażowania USA w obronę Europy są jednocześnie najmniej prawdopodobne jako tematy ewentualnych negocjacji. Jakiekolwiek ustępstwa ze strony Trumpa wobec Putina w wymiarze wojskowym byłyby natychmiast odebrane w USA jako „dymiąca strzelba” – ostateczny dowód na zmowę prezydenta z Kremlem. Rozjuszyłoby to opozycję i prawdopodobnie pogrążyło Partię Republikańską w zbliżających się wyborach uzupełniających do Kongresu.

Z tematu raczej marginalnego dla przeciętnego amerykańskiego wyborcy kwestia strategicznych relacji z agresywnym mocarstwem mogłaby awansować na zagadnienie numer jeden – a tego nie chce ani Trump, ani tym bardziej republikanie. W samej partii mogłoby na tym tle dojść do rozłamu, bo obóz stanowczo punktujących Putina jastrzębi jest tam tradycyjnie mocno zakorzeniony. Niewykluczone, że radykalna zmiana kursu wobec Rosji oznaczałaby dymisje w samej administracji, która przez ostatnie półtora roku utrzymywała ostry reżim sankcyjny, zwiększała nakłady na obecność wojskową w Europie i zabiegała o większą aktywność NATO. Dla kilku wojskowych ustępstwa głównodowodzącego mogłyby okazać się nie do przyjęcia, to samo mogłoby dotyczyć sekretarza obrony. Trudno sobie też wyobrazić burzę, jaką mogłyby wywołać koncesje na rzecz Putina w NATO. W skrajnym przypadku groziłyby rozpadem Sojuszu.

Strategia działania na Bliskim Wschodzie

Co nie oznacza, że na stole nie znajdą się inne tematy związane z wojskowym zaangażowaniem USA na świecie. Pierwszym będzie jednak Bliski Wschód. Trump wiele razy sygnalizował, że chętnie wycofałby amerykańskie wojska z Syrii, lecz boi się zdominowania kraju przez Iran. Putin wyczuł okazję i w maju nieoczekiwanie poparł żądanie sekretarza stanu Mike′a Pompeo wobec Teheranu, by z Syrii wycofały się ugrupowania zbrojne wspierane przez Iran. Ewentualne porozumienie mogłoby więc polegać na oddaniu kurateli nad Syrią Rosji, może z udziałem ONZ, Unii Europejskiej lub nawet NATO – w zamian za zadeklarowanie przez Moskwę kontrolowania wpływów Iranu.

Putinowi dałoby to poza umocnieniem pozycji na Bliskim Wschodzie kolejną okazję do zbliżenia z Zachodem. Trumpowi – możliwość ogłoszenia końca niepopularnej wojny i ściągnięcia do domu czterech tysięcy amerykańskich żołnierzy. Największymi przegranymi w wyniku takiego dealu byliby rzecz jasna syryjscy Kurdowie, którzy utraciliby bezpośrednie wsparcie Amerykanów, i opozycja zdana na łaskę Baszara al-Asada i Putina. Ale przecież porzucanie przez mocarstwa znajdujących się i tak w beznadziejnym położeniu bojowników o sprawę, która przestaje być przydatna, to raczej norma. Nie należy też przesadnie głęboko roztrząsać wpływu takiej decyzji na strategię USA na Bliskim Wschodzie – istnieje bowiem wystarczająco dużo powodów, by uznać, że takiej strategii zwyczajnie nie ma. Może poza dążeniem do wycofywania się.

Ważne kwestie nuklearne

O ile Bliski Wschód to teatr rywalizacji zastępczej, o tyle kwestie nuklearne wiążą bezpośrednio potencjały militarne USA i Rosji. Trump deklarował wielokrotnie, że rozbrojenie atomowe ma dla niego fundamentalne znaczenie – stąd też inicjatywa spotkania z Kim Dzong Unem. W kontekście Rosji rzecz jasna o denuklearyzacji nie ma mowy, ale zmniejszenie arsenałów strategicznych byłoby na rękę obu stronom. Obecny strategiczny układ rozbrojeniowy New START wygasa na początku 2021 r.

Przez ostatnie lata nie było atmosfery, mówiąc delikatnie, by rozpoczynać nową rundę negocjacji. Ponad trzy tysiące głowic strategicznych po obu stronach, na które przyzwala obowiązujący układ, to z punktu widzenia wojskowego znacznie więcej, niż potrzeba, zwłaszcza że oba kraje już się nie kryją z rozbudową atomowego potencjału taktycznego precyzyjnego rażenia. Deal polegałby więc na uzgodnieniu redukcji liczby rozmieszczonych i posiadanych ładunków strategicznych, co zarówno Rosji, jak i USA oszczędziłoby wydatków na ich utrzymanie, a nie zachwiało ogólną równowagą sił. Trumpowi za to przyniosłoby splendor przywódcy, który realnie zmniejsza arsenał jądrowy, zamiast wyłącznie snuć wizje świata bez bomb.

Putin i jego biznesy energetyczne

Na jakimś postępie w dziedzinie rozbrojenia nuklearnego niewątpliwie bardziej zależy Ameryce niż Rosji. Co w zamian mógłby otrzymać Putin? O całkowitym zniesieniu sankcji raczej nie ma mowy, ale można sobie wyobrazić takie ich poluzowanie, by znów pełną parą ruszyły najważniejsze dla Moskwy biznesy – energetyczne. Zwłaszcza że Trump nie będzie bezczynnie patrzył, jak ten swego rodzaju minireset uruchamiają – zresztą w reakcji na jego politykę – kraje europejskie. O kontrakcie austriackim była już mowa, ale w ostatnich tygodniach również francuski Total zagwarantował sobie dostęp do arktycznego pola naftowego w Rosji. Umowa została podpisana w obecności prezydentów Putina i Macrona w Sankt Petersburgu.

Oczywiście carem wszystkich umów energetycznych z Rosją pozostaje Nord Stream 2, który staje się coraz realniejszy, mimo że coraz bardziej wiadomo, że poza wymiarem biznesowym niesie potężny ładunek polityki strategicznej. Amerykanie pewnie jeszcze nie użyli najsilniejszych argumentów, by go zablokować, ale pytanie, czy po ewentualnym szczycie Trump–Putin będzie jeszcze powód. Surowców w Rosji wystarczy dla każdego chętnego, a trzeba pamiętać, że jednym z największych naftowych inwestorów na Syberii był Exxon Mobile za czasów prezesury Rexa Tillersona. Ironią jest, że to w wyniku zatwierdzonych przez Tillersona umów firma musiała w marcu wycofać się z joint venture z potężnym Rosnieftem. Jeśli w Trumpie zwycięży biznesmen, a Putin to wykorzysta, kto wie, czy nie nastąpi reset.

Nie z Putinem takie numery

Pytanie, kto kogo będzie w stanie wykorzystać, jeśli dojdzie do szczytu, budzi największe obawy. Jeśli Trump pójdzie na żywioł, bez przygotowania, podda się atmosferze chwili i będzie negocjować na wyczucie, dużo bardziej doświadczony dyplomatycznie Putin będzie na wygranej pozycji. Znawca judo wie, jak wykorzystać siłę przeciwnika, by go pokonać. Jeśli Trump za wszelką cenę będzie chcieć sukcesu, choćby wizerunkowego, ułatwi zadanie Putinowi. Jeśli za radą dyplomatów Trump weźmie pod uwagę obawy europejskich sojuszników i ryzyko polityczne porozumienia z Rosją, będzie bardzo ostrożny w zawieraniu jakichkolwiek układów.

Najbardziej prawdopodobne będzie wtedy wysłanie sygnału o gotowości do zmniejszenia izolacji Rosji w zamian za konkretne zobowiązania, jak postęp w wypełnianiu porozumień mińskich czy jakaś redukcja arsenału jądrowego. W odróżnieniu od oferty dla Korei Północnej – pod międzynarodowym nadzorem i w jasnym harmonogramie. Trzecią opcją, chyba najmniej prawdopodobną, jest postawienie twardych warunków i negocjacje z pozycji siły. Trump chętnie opisuje tak swoje podejście w dyplomacji, ale w praktyce stosuje je wyłącznie wobec słabszych partnerów, podczas gdy wobec silnych wykazuje chwiejność, co widać choćby na przykładzie relacji z Chinami. Raczej nie z Putinem takie numery, choć amerykański prezydent jest na tyle nieprzewidywalny, że i eskalacji – zamiast resetu – wykluczyć całkiem nie można. Wszystkie trzy rozwiązania są dla nas ryzykowne.

Waszyngton musi Trumpa upilnować

Jednostronne ustępstwa USA czy „ogranie” przez Putina czarującego Trumpa zapewnieniami byłyby scenariuszem czarnym. Jeśli padłaby deklaracja wstrzymania lub ograniczenia ćwiczeń na wschodniej flance NATO albo obietnica nierozbudowywania instalacji wojskowych w Polsce i krajach bałtyckich – Putin okazałby się zwycięzcą. Trzeba jednak mieć świadomość, że do pewnego stopnia nawet prezydent jest „pilnowany” przez Pentagon i Departament Stanu.

Z drugiej strony w przypadku Korei albo upilnować się go nie dało, albo zwyciężyła kalkulacja mniejszego zła – nieantagonizowania ośrodków władzy w Waszyngtonie. Ale jeden taki przypadek wystarczy, każdy kolejny byłby o jednym za dużo – a niesymetryczne i nieprzemyślane ustępstwa wobec Rosji wiążą się z dużo większym ryzykiem strategicznym. Na to – miejmy nadzieję – nikt w Waszyngtonie nie pozwoli.

Dużo mniejsze, bo kontrolowane ryzyko wiąże się z ewentualnymi obopólnie ustalonymi środkami deeskalacji. Biorąc pod uwagę rosyjską taktyczną przewagę w regionie i niezakończony proces odbudowy potencjału NATO, jakiekolwiek ograniczenie obecności wojskowej po stronie Zachodu utrzymuje korzystną dla Rosji nierównowagę, grożącą w każdej chwili trudną do zatrzymania agresją. Oczywiście najgroźniejszy byłby taki przebieg szczytu, który skłoniłby Putina do bardziej agresywnych poczynań – na Ukrainie, w basenie Morza Czarnego, Syrii czy wobec wschodniej flanki NATO. To jednak musiałoby się spotkać z przynajmniej symetryczną odpowiedzią USA. Choć na krótką metę kraje bałtyckie i Polska narażone byłyby na zwiększoną presję militarną i prowokacje Rosjan.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama