Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wyspa Soczi

Soczi: nadmorska Moskwa

Bajkowo oświetlony hotel Bogatyr i stadion w Soczi. Bajkowo oświetlony hotel Bogatyr i stadion w Soczi. Artur Lebedev/TASS / Getty Images
Soczi szczęścia naszym nie przyniosło. Ale to miejsce odlotowe, nadmorska Moskwa – można powiedzieć. Kolonia Moskwy nad Morzem Czarnym.
Kibice kręcili się w okolicach fan-zony i przy deptaku.Sergei Malgavko/TASS/Getty Images Kibice kręcili się w okolicach fan-zony i przy deptaku.
Turyści, kibice i sami mieszkańcy Soczi wyglądali na pełnych energii.Mikhail Tereshchenko/TASS/Getty Images Turyści, kibice i sami mieszkańcy Soczi wyglądali na pełnych energii.
Polaków w Soczi nie było wielu.Gokhan Balci/Anadolu Agency/Getty Images Polaków w Soczi nie było wielu.
W Soczi stacjonowały m.in. drużyny Polski i Brazylii oraz międzynarodowa ekipa kibiców.Sergei Malgavko/TASS/Getty Images W Soczi stacjonowały m.in. drużyny Polski i Brazylii oraz międzynarodowa ekipa kibiców.
Soczi wygląda niemal jak Zachód: wielki świat, rosyjska riwiera.Nikolay Vinokurov/Alamy Stock Photo/BEW Soczi wygląda niemal jak Zachód: wielki świat, rosyjska riwiera.
Koncert na otwarcie mistrzostw w wielkiej fan-zonie.Mikhail Tereshchenko/TASS/Getty Images Koncert na otwarcie mistrzostw w wielkiej fan-zonie.
Polscy piłkarze podczas treningu. Zbyt zrelaksowani?Hannah McKay/Reuters/Forum Polscy piłkarze podczas treningu. Zbyt zrelaksowani?
Widok na stadion.Eugen Wais/Alamy Stock Photo/BEW Widok na stadion.
Kurort Krasnaja Polana, zbudowany na olimpiadę w 2014 r.Artyom Korotayev/ITAR-TASS/PAP Kurort Krasnaja Polana, zbudowany na olimpiadę w 2014 r.
Kamieniste plaże cieszą się nie mniejszym powodzeniem niż mistrzostwa.Ueslei Marcelino/Reuters/Forum Kamieniste plaże cieszą się nie mniejszym powodzeniem niż mistrzostwa.

W Moskwie, czekając na lotnisku na samolot do Soczi, patrzyłem, jak ekipa podpitych polskich kibiców wraca z młócki, którą polska reprezentacja dostała od Senegalu. Przechodzili przez bramki kontroli w nastrojach zawadiackich. Żartowali ponuro z wpuszczającą ich policjantką, wołali „ruki wwierch”, szturchali się wzajemnie łobuzersko, i jeden pokazywał drugiego, wołając: „Arrest him! Arrest him!”. Jeden z kibiców udawał, że chce obłapiać policjantkę. Czekałem, kiedy naprawdę ich aresztują, ale nic takiego się nie stało. Jest mundial, Rosja pokazuje przyjazną twarz, i tylko policjantka w wymuszony sposób szczerzyła zęby.

W Soczi, gdy tylko wysiadłem w centrum miasta, kiwnęło na mnie palcem dwóch mundurowych. A skąd, a po co, na futbol, tak? A czemu akurat do Soczi? – Bo tu jest nasza drużyna! – odpowiedziałem dumnie. – Tak? – zdziwili się.

Rzeczywiście – nic na to nie wskazywało. W Swietłogorsku, w obwodzie kaliningradzkim, gdzie stacjonowali Serbowie – na słupach wisiały plakaty z serbską flagą, z napisem „dobrodosli”, witające serbską reprezentację. W Krasnodarze, przy wiodącej z lotniska do centrum szosie o ujednoliconych płotach (ładne płoty postawili – mówił taksówkarz – bo deputaty, ministry, ba, sam Putin tędy jeżdżą, przy innych ulicach płoty jakie były, takie i są) wisiały plakaty witające Hiszpanów. Bo w Krasnodarze Hiszpanie stacjonowali. W Soczi żadnego „dzień dobry” witającego Polaków nie było. Ale nie ma co płakać – myślałem – mieszkają tu też Brazylijczycy i ich też nikt na plakatach nie wita. Nasi dadzą radę.

– Podobno Polacy nie lubią Rosjan – zagajali policjanci, przeglądając mój paszport. – Eee tam – czarowałem. – Stereotypy takie. No, może Putina nie lubią…

– No, no! Putin – powiedział jeden z policjantów, oddając mi paszport – Rosję z kolan podniósł. Pojedź w góry, do Krasnej Polany, to zobaczysz…

Ale już w Soczi porządnie było. Porządne drogi, porządne chodniki, niby-południowy rozgardiasz w zabudowie, ale wszystko nowe: tu szkło, tam chrom, tu płytki, tam kafelki, tu fałszywy marmur, tam marmur prawdziwy. Palmy podświetlone od dołu jaskrawozielonym światłem: kaukaski, wychodzi na to, obyczaj – identycznie to wygląda w wyremontowanej i wyefektowanej przez Micheila Saakaszwilego Gruzji. Chodziłem – i podziwiałem. Tak samo jak w Warszawie widać, jak może wyglądać przyszłość Polski, tak w Soczi widać było, jak może wyglądać przyszłość Rosji. Soczi wyglądało jak nadmorska Moskwa. Jak kolonia Moskwy nad Morzem Czarnym. I tak samo jak Warszawa jest słabo reprezentatywna dla Polski jako takiej, tak Moskwa, jak i Soczi nie reprezentują Rosji. Ale w Soczi, w jego śródziemnomorskim, wypielęgnowanym klimacie – łatwo można o tym zapomnieć.

Pod koniec lat 70. XX w. Wasilij Aksionow napisał książkę „Wyspa Krym”. Była to alternatywna historia, w której półwysep opiera się bolszewickiej rewolucji i pozostaje częścią kapitalistycznego Zachodu: społeczeństwo dobrobytu, dobre drogi, drogie hotele, porządna architektura, a wszystko w ramach rosyjskiego Śródziemnomorza. Gdyby dziś kręcono filmową adaptację tej powieści, mogłaby być kręcona w Soczi. Soczi bowiem wygląda niemal jak Zachód: wielki świat, rosyjska riwiera. Przed nosem – ciepłe morze, za plecami – parujące, zielone góry.

Bo gorąco było w Soczi jak diabli. Gorąco i parno. Co człowiek wypił, wodę, kwas, mors: z miejsca występowało na czoło jako pot. – Ba! Subtropiki! – każdy Rosjanin z zadowoleniem to powtarza, dumny, że Rosja to nie tylko wieczna zmarzlina, Magadan i Syberia. Miałem nadzieję, że nasza reprezentacja stacjonująca w jednym z wypasionych przymorskich hoteli ma w nim porządną klimatyzację, bo w przypadku porażki w kolejnych meczach, snułem ponure wizje, pewnie to subtropikalne Soczi uznane zostanie za rosyjski podstęp, a narracja będzie wyglądała tak: „niby Polaków ulokowali w najpiękniejszym miejscu Federacji, w rosyjskiej historii alternatywnej, a tak naprawdę chodziło o to, by z nich z gorąca wyssać siły”.

Ale turyści, kibice i sami mieszkańcy Soczi wyglądali na pełnych energii: Rosjanie, Latynosi, Szwedzi, Niemcy, Anglicy – wszyscy kręcili się w okolicach fan-zony i przy deptaku, pili piwo, tańczyli, kibicowali, robili sobie zdjęcia z milicjantami w wielkich radzieckich czapkach o średnicy pizzy i w białych koszulach, wyglądających na niedzielne. Przy deptaku, rozgrzanym w upale jak piekarnik, stała policyjna budka. W budce – malowana na biało żelazna klatka, w stylu tych, w których na zdjęciach z rosyjskich rozpraw stoją oskarżeni. Obudzenie się w takiej klatce na ciężkim kacu, w dusznym upale, nie może należeć do przyjemności.

Ale gliniarze raczej się nie czepiali, choć – teoretycznie – mieli czego. Co jakiś czas o ściany knajp przy nadmorskim deptaku opierał się urżnięty Anglik, Niemiec czy Szwed, a koledzy próbowali ustawiać go do pionu.

Polaków nie było wielu: ekipy dziennikarzy sportowych, którzy nudzili się setnie na konferencjach prasowych drużyny Adama Nawałki, próbującej zachowywać tajemniczą atmosferę, że niby szykuje na kolejnych rywali jakąś sekretną strategię, członkowie PZPN i nieliczni kibice: polska drużyna w Soczi tylko stacjonowała, ale żadnych meczów grać tu nie miała. Bezskutecznie szukałem polskich koszulek w okolicach fan-zony i deptaku, a gdy w końcu zobaczyłem człowieka w białym tiszercie z orłem na piersi, okazał się on Kazachem o azjatyckich rysach.

– Kibicujesz Polsce? – spytałem. – A skąd! – odparł zdziwiony – przyjechałem tu do pracy. A co? – Masz koszulkę polskiej reprezentacji! Spojrzał, zdziwiony, po sobie: – Tak? – zmartwił się. – To chyba nie za dobrze, bo tu wszyscy mówią, że Polacy Rosjan nie lubią…

Policjanci w Soczi mogli wyglądać poczciwie i zachowywać się przyjaźnie, a klimat subtropikalnego kurortu pod palmami nastrajać pozytywnie, ale Soczi, podobnie jak płoty w Krasnodarze, było fasadą. Rosją potiomkinowską. Za ciągnącymi się wzdłuż wybrzeża górami, w głębi Kubania i Kaukazu, znajdowała się już stara, dobra Rosja, z jej społecznymi problemami, korupcją, przemocą władzy i ciężkim konserwatyzmem. Przeciekało to wszystko również i do Soczi, robiono jednak wiele, by plamy nie przesiąkły przez parawan i nie poplamiły uroczego wizerunku Soczi. Ale rosyjscy dziennikarze i aktywiści, mimo że zastraszani, nękani i aresztowani, co jakiś czas wyciągają na światło dzienne afery związane z organizacją sportowych imprez, budowy obiektów sportowych, podczas których góry pieniędzy znikają w prywatnych rękach, a przepisy ekologiczne czy krajobrazowe są ignorowane.

Amnesty International ogłosiło na początku czerwca, że najdzielniejszą drużyną rosyjskiego mundialu są aktywiści, którzy „walczą o zakończenie tortur w komendach policyjnych, o ochronę środowiska, obronę praw osób LGBTI i sex workerów, wspierania ofiar przemocy domowej”. To są, według AI, „prawdziwi rosyjscy czempioni”. W ramach kampanii „Team Brave” wypuszczono listę 11 członków „rosyjskiej reprezentacji” odważnych aktywistów, którzy byli ofiarami brutalnych ataków, prześladowań i z których część do tej pory siedzi, zatrzymana pod sfabrykowanymi zarzutami.

Reprezentantem Soczi w „Team Brave” jest Andriej Rudomacha, rosyjski ekolog, którego „nieznani sprawcy” ciężko pobili po dokumentacji nielegalnej budowy apartamentów na wybrzeżu Morza Czarnego pod koniec 2017 r. Rudomasze złamano nos, wybito zęby i skradziono sprzęt wideo. Inny członek grupy, Jewgienij Witiszko, skazany został kilka lat wcześniej za zniszczenie mienia publicznego, którym w oczach sądu było wymalowanie proekologicznego hasła na ogrodzeniu. Witiszko, członek grupy, która ujawniła nadużycia i łamanie prawa na szeroką skalę podczas przygotowań do igrzysk w Soczi w 2014 r., odsiedział w łagrze 22 miesiące.

Tego wszystkiego jednak nie widać z wierzchu. Rosyjscy turyści i fani siedzieli w nieźle wyglądających restauracjach, opalali się na plaży, jeździli po „rosyjskiej riwierze” – od Soczi po Adler na abchaskiej granicy i po Krasną Polanę w górach – po porządnych drogach, porządnymi autobusami.

Na niektórych autach wisiały wstążki orderu św. Jerzego albo przyklejono do nich napisy „spasibo diedu za pobiedu”. Na jednym z bloków w centrum wymalowano mural z uśmiechniętym krasnoarmiejcem. Pod spodem napisano: „Będziemy żyć!”.

Dworzec kolejowy w Adlerze wyglądał jak budynek lotniska: wszystko tu było nowoczesne i wielkie. Kawałek dalej, za granicą państwową gwarantowaną tylko przez Rosję, leżała Abchazja: państwoid na kawałku wybrzeża, który po rozpadzie ZSRR oderwał się od Gruzji i którego niepodległość uznaje wyłącznie Moskwa.

Dziś Soczi jest jednym z elementów rosyjskiej soft power, które – poza żelazną ręką demonstrowanej w regionie hard power – przyciągają Abchazję, dawną gruzińską prowincję, do Rosji. Na ulicach od czasu do czasu można zobaczyć samochód na abchaskich rejestracjach czy ubraną w czarny, tradycyjny strój abchaską kobietę.

Po drugiej stronie Abchazji, notabene, dawny gruziński prezydent Micheil Saakaszwili zamierzał wybudować konkurencję dla Soczi: supernowoczesne gruzińskie miasto – Lazykę. Lazyka miała z kolei oddziaływać na Abchazję z drugiej strony: gruzińskim soft powerem. Miało to być kaukaskie Miami: na wizualizacjach wyglądało nowocześnie, sięgało chmur, było szklano-chromowane, ale Saakaszwili w Gruzji przepadł w wyborach, wydano za nim list gończy, a po wielkich planach pozostało tylko kilka hoteli, sterczący spomiędzy chaszczy nowoczesny budynek władz przyszłego miasta i kilkaset metrów dwupasmówki, po której ścigają się lokalni mistrzowie kierownicy, uważając, by nie rozjechać którejś z biegających tam samopas świń.

Ale to, co widać było w Soczi, miało jednak sporo wspólnego z tym, co Saakaszwili robił w Gruzji: też rekonstruował, po lakierze i z wierzchu, tworząc fasadę zwesternizowanego kraju. – Jak się żyje w Soczi? – pytałem lokalnych Rosjan: pracowników hoteli, hotelików, sklepikarzy, taksówkarzy. – Lepiej niż kiedyś? Wzruszali ramionami. – W Soczi – mówili – zawsze było w miarę dobrze. To zawsze była wizytówka ZSRR, a teraz jest wizytówką Rosji

.

Ale Putin dobudował sporo. Na zimową olimpiadę 2014 r. Cisnął urzędników i inwestorów, wściekał się, groził – ale dopiął swego. Przez góry przebito tunele, które mocno skracają czas podróży. Rozbudował drogi: autobus jechał w góry, do Krasnej Polany, czymś w rodzaju zakopianki. Przydrożne płoty, podobnie, jak te w Krasnodarze, i tu były ujednolicone, by nie kłuł w oczy wschodnioeuropejski chaos, tylko by zrobić u siebie coś w rodzaju małej wschodniej Szwajcarii. Droga pięła się, ciągnąc wzdłuż blaszanych ogrodzeń, obleczonych okleiną udającą kamienno-drewniany płot. Wyglądało to groteskowo i trudno powiedzieć, czy było wynikiem oszczędności, czy płoty naprawdę miały być kamienno-drewniane, ale po drodze rozkradziono pieniądze i zostało tylko na tę potiomkinowską komedię.

Ale im wyżej, tym mniej było do śmiechu. Putin zbudował w górach pod Soczi nie jedno miasto, lecz kilka miast. W Krasnoj Poljanie do każdego autobusu wsiada przewodniczka z megafonem, żeby jadącym tu z oczami jak kurze jajka i ze szczękami w okolicach kolan obywatelom wyjaśnić, co też tutaj wybudowano. I komu za to mają być wdzięczni.

Najpierw był Estosadok, dawna wioska estońskich kolonistów, zamieniona obecnie w kompleks drogich hoteli, knajp i punktów usługowych wyglądający, jakby na drukarce 3D (choć kiepskiej rozdzielczości) wydrukowano którąś z centralnych ulic Paryża i ustawiono w środku dzikich gór. Kilka kilometrów wyżej znajdował się Roza-Chutor. To robiło wrażenie jeszcze większe: wariacja na temat właściwie całej Europy – włoskawy ratusz, niemieckawe pruskie mury, paryskawe gigakamienice, weneckawe mosty, tyle że nie nad kanałem, ale nad górskim potokiem. Architekci mogli w zasadzie dorzucić również chińskie pagody i majańskie piramidy – co to w zasadzie szkodziło?

Trudno uwierzyć własnym oczom. Drogie hotele, sklepy, knajpy w mającym ledwie kilka lat niby-mieście-widmie, po którym kręciły się rzesze skołowanych turystów. W górę ciągnęły wyciągi. Jeden z nich nazywał się Tyrol. Pod Tyrolem mieściła się knajpa. W jej ogródku umieszczono naturalnej wielkości rzeźby tańczących, wyglądających na mocno pijane, złotych niedźwiedzi.

Putin przebił tu Saakaszwilego o kilka długości. Kiedyś – myślałem, chodząc zaszokowany po Roza-Chutorze – to miejsce, podobnie jak i pełne sztucznych antyków centrum Skopje, jak wiele historycyzujących miejsc w Gruzji, jak polski Licheń udający Watykan pośród szczerych pól na pograniczu Wielkopolski i Mazowsza, jak fałszywy zamek Skanderbega w Albanii i inne tego typu miejsca – wpisze się na listę zabytków UNESCO jako symbol godnościowego szaleństwa początków XXI w.

Wracałem w ciężkim szoku. Okolica, zachęcona imperialnym rozmachem, sama wstawała z kolan. Za potiomkinowskimi płotami widziałem pozatykane na dachach blaszane, dwugłowe rosyjskie imperialne orły. Przy którymś z obejść ktoś wystawił spontaniczny, obywatelski pomnik obrońców rosyjskiego Kaukazu, a przy nim naturalnej wielkości figury żołnierzy z różnych wieków rosyjskiej historii. Kawałek dalej stał samochód dozoru drogowego. Pracownicy wystawili nagie stopy przez okna szoferki i ucinali sobie przedwieczorną drzemkę. W hostelu, w którym nocowałem, obsługa i goście podpytywali mnie, czy w Polsce łatwo o wizę pracowniczą dla Rosjanina i czy naprawdę Polacy tak bardzo nie lubią Rosjan. Bo przyjechaliby może popracować, ale po głowie dostać nie bardzo mieli ochotę.

– W meczu z Senegalem kibicowałem Polsce – mówił Misza, który przyjechał do Soczi z Syberii. – Ale graliście tak beznadziejnie, że zasłużyliście na przegraną. A jeszcze bardziej z Kolumbią.

– To dlaczego kibicowałeś Polsce – zdziwiłem się – jeśli uważasz, że Polacy nie lubią Rosjan?

– Eee – machnął ręką. – A kto tam nas lubi…

Polityka 26.2018 (3166) z dnia 26.06.2018; Na własne oczy; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyspa Soczi"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną