Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Amerykańskie bazy z Niemiec do Polski? Nie tak szybko

Symboliczna inauguracja budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie Symboliczna inauguracja budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie Jan Rusek / Agencja Gazeta
Hasło przeniesienia do Polski amerykańskich baz wojskowych jest chwytliwe, ale pozbawione realizmu. Tak samo jak wycofanie stacjonujących tam żołnierzy do USA.

Jak podał „Washington Post”, prezydent Donald Trump nieformalnie zapytał Pentagon o możliwość przeniesienia – w domyśle do Polski – lub wycofania do USA części lub wszystkich wojsk stacjonujących obecnie w Niemczech. Chodzić ma o ok. 35 tys. wojska różnych specjalności i w różnych lokalizacjach. Waszyngtoński dziennik twierdzi, że skala amerykańskiej obecności w Niemczech zdumiała prezydenta, a zapytanie skierowane do Pentagonu wpisuje się w kontekst rosnących napięć między USA a Niemcami i otwartej już niechęci między Trumpem a kanclerz Angelą Merkel. Przeciek, następujący półtora tygodnia przed szczytem NATO w Brukseli, ma być też słabo kamuflowaną groźbą pod adresem Europejczyków, głównie Niemców, by radykalnie zwiększyli wydatki wojskowe i poważnie potraktowali zaangażowanie w obronę własnego kontynentu. Inaczej Amerykanie wyjdą – albo z Niemiec, albo w ogóle z Europy.

Nowa groźba Donalda Trumpa

Już w wypowiedziach zaoferowanych „Washington Post” świadomi politycznego i wojskowego wymiaru takiej decyzji przedstawiciele Departamentu Obrony próbowali łagodzić zrozumiałe zaniepokojenie. Że to wyłącznie wewnętrzna analiza, w sumie rutynowa. Rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego wręcz zaprzeczył, jakoby Biały Dom zlecał jakąś analizę przemieszczenia wojsk z Niemiec, wskazując, że Pentagon regularnie dokonuje oceny zagranicznej obecności wojskowej USA.

Anonimowy wysokiej rangi przedstawiciel NATO miał powiedzieć reporterom, że Stany Zjednoczone w żaden sposób nie zapowiedziały podniesienia kwestii zmian w stacjonowaniu ich wojsk w Europie na zbliżającym się szczycie. Pozwolił sobie za to na komentarz, że w porównaniu z wartością trwających od 60 lat amerykańskich inwestycji wojskowych w Niemczech ujawniona przez Polskę oferta stacjonowania dywizji US Army w zamian za dwa mld dol. wydatków kraju gospodarza to grosze.

Zamiar wycofania lub przeniesienia wojsk USA z Niemiec to najnowsza i najpoważniejsza z serii werbalnych inicjatyw prezydenta Trumpa, które mogą być uznane w Europie za wrogie. Ta konkretna mogłaby wręcz być odczytana jako pierwszy krok ku wyjściu USA z Sojuszu, o czym – jak donoszą media – w luźnych konwersacjach przy okazji spotkań międzynarodowych Donald Trump wspomina.

Trump jest w zmowie z Putinem?

Dla najbardziej radykalnych przeciwników Trumpa w Niemczech to jawny sygnał zmowy z Rosją, a dla zwolenników Rosji w Niemczech wskazówka, że jak najszybciej trzeba znieść sankcje i wrócić do „normalności”. W części komentarzy w Polsce trudno nie wyczuć Schadenfreude z powodu perfidii, z jaką Trump dokucza Merkel, zadowolenia z tego, że Polska miałaby zostać beneficjentem przesunięcia wojsk USA, i nadziei, że kto wie, może nie tylko trafią do nas żołnierze, ale i taktyczna broń atomowa z niemieckiej bazy Buchel. Obóz rządzący wspomina wszak od czasu do czasu o zbliżającym się bezprecedensowym wzmocnieniu polskiego bezpieczeństwa. Tylko że to wszystko nie takie proste i nie zdarzy się wskutek jednego tweeta, a nawet transmitowanego na cały świat oświadczenia po zerwanym szczycie. Choćby ze względu na skalę.

Czytaj także: Trump niewzruszony perswazjami europejskiego tandemu

Po II wojnie światowej Amerykanie byli jednym z czterech mocarstw okupujących terytorium Niemiec. Nawet dzisiaj rzut oka na rozmieszczenie baz wojskowych USA pokazuje, że zajęli południe kraju – Bawarię, Badenię-Wirtembergię i Hesję. Wojskowe władze okupacyjne umieścili we Frankfurcie nad Menem. Dlatego nie dziwi, że to w promieniu 100 km od tego miasta, dziś finansowej stolicy Europy, znajduje się większość czynnych amerykańskich instalacji wojskowych w Niemczech.

Reszta rozsiana jest w Bawarii, ważnym centrum sztabowym pozostaje też Stuttgart na południowym zachodzie Niemiec. To właśnie południowego kierunku spodziewanego natarcia sił sowieckich z Czechosłowacji i NRD strzec miał amerykański 5. Korpus. Korzystne ukształtowanie terenu w pobliżu miasteczka Fulda dało nazwę jednemu z najbardziej znanych pojęć geografii wojskowej XX w. – Fulda Gap (Przesmyk Fuldy).

250 amerykańskich baz w czasie zimnej wojny

W planach NATO wielka bitwa pancerna miała zablokować Sowietów, a główną rolę odegrałby w niej amerykański 5. Korpus. Granicę z Czechosłowacją i w sumie większy geograficznie obszar południowych Niemiec chronić miał 7. Korpus z dowództwem w Stuttgarcie. Każdy z korpusów miał do dyspozycji trzy dywizje, dwie własne brygady artylerii, brygadę śmigłowców. A to tylko wojska lądowe! Jeśli doliczymy lotnictwo, wojska specjalne i całe wojskowe zaplecze frontowego wówczas kraju, jakim były Niemcy Zachodnie, wyjdzie ok. 250 amerykańskich baz w czasie zimnej wojny, z których czynnych zostało ponad 30.

Nawet ta zredukowana lista przedstawia się imponująco. Najbardziej na wschód leży kompleks baz Vilseck-Grafenwoehr-Hohenfels. Koszary w Vilseck są domem świetnie znanego w Polsce 2. Regimentu Kawalerii, czyli brygady zmotoryzowanej piechoty, której bataliony od wielu lat uczestniczą w ćwiczeniach na wschodniej flance NATO. W zeszłym roku dragoni z Bawarii weszli w skład wielonarodowej grupy bojowej NATO w Orzyszu i już kilka razy ćwiczyli bojowy przemarsz przez Polskę do krajów bałtyckich.

US Army Europe liczy 29 różnego rodzaju jednostek

Dla wojsk lądowych USA w Europie są czymś na kształt sił szybkiego reagowania (oczywiście spadochroniarze z włoskiej Vicenzy są w stanie dotrzeć na miejsce walki jeszcze szybciej, ale są lżej uzbrojeni). 2d CAV ćwiczy regularnie na swoim „domowym” poligonie Grafenwoehr, a miasteczko o tej samej nazwie gości jednostki wsparcia. 50 km dalej na południe znajduje się jeszcze większy poligon Hohenfels, z wielonarodowym ośrodkiem szkolenia służącym NATO i UA Army Europe od końca lat 80.

Dalej na zachód, w Illesheim i Ansbach, znajdują się bazy brygady lotnictwa wojsk lądowych przypisanej US Army Europe. To tu stacjonują śmigłowce bojowe Apacz, wielozadaniowe Black Hawki i transportowe Chinooki – a wraz z nimi dwa tysiące amerykańskich wojskowych. Ale dopiero w zachodniej części Niemiec robi się aż gęsto od dowództw i instalacji wojskowych USA. Stuttgart, Wiesbaden, Ramstein, Kaiserslautern, Baumholder, Spangdahlem, Landstuhl – żeby wymienić tylko największe i najważniejsze. US Army Europe liczy 29 różnego rodzaju jednostek skupionych w siedmiu garnizonach (większość ma kilka lokalizacji). Aż pięć z tych siedmiu jest w Niemczech. A mówimy w zasadzie wyłącznie o wojskach lądowych.

Obecność amerykańskiego lotnictwa w Niemczech została w ostatnich 20 latach znacznie zredukowana. USAFE (siły powietrzne USA w Europie) mają w Niemczech tylko jedną eskadrę bojową – w jednej z trzech baz myśliwskich pozostałych w Europie, w Spangdahlem. Samoloty F-16 z 480-tej eskadry są częstymi gośćmi w Polsce, można je łatwo rozpoznać po literach SP na statecznikach. Baza może jednak pomieścić dużo więcej samolotów i nie ma wątpliwości, że na wypadek kryzysu w regionie zostanie wzmocniona myśliwcami z USA.

Czytaj także: Dwa miliardy za dywizję. Polska oferta dla USA jest sensacją w NATO

Co więcej, w naszych planach jest uwzględniana jako miejsce potencjalnego przebazowania cennych samolotów z Łasku i Krzesin, gdyby wojna była nieunikniona. Mimo utrzymywania skromnych sił Amerykanie inwestują w Spangdahlem – baza została przewidziana do modernizacji w celu przyjmowania i zabezpieczenia samolotów piątej generacji: F-22 i F-35. Ale to nie Spangdahlem, a położone bardziej na wschód ogromne lotnisko Ramstein jest hubem lotnictwa wojskowego USA w Europie. 521. skrzydło transportowe obsługuje przerzut powietrzny ludzi i ładunków na rzecz wszystkich rodzajów wojsk amerykańskich w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce.

Poza transportowcami Ramstein mieści natowskie dowództwo obrony powietrznej, a niedalekie Baumholder – przypisany do europejskich sił batalion obrony powietrznej z bateriami Patriot. Pobliski szpital wojskowy w Landstuhl jest największą tego typu instytucją poza USA. Obsługuje nie tylko amerykański personel wojskowy z Europy, ale na zasadzie ostrego dyżuru przyjmuje pacjentów z operacji od Afganistanu po Sahel. W czasie nasilenia walk w Iraku i Afganistanie dziesiątkami trafiali tu najciężej ranni, było to miejsce skupiające wszelkie okropności wojny.

Stuttgart – dowództwo amerykańskich sił specjalnych w Europie

Jednostek bojowych i wsparcia dzisiaj nie ma w Niemczech tak wiele jak w czasach zimnej wojny, ale nadal znajdują się tam główne amerykańskie sztaby w Europie. W Stuttgarcie – całe dowództwo europejskie, EUCOM, gdzie gen. Curtis Scaparrotti dzieli swoje obowiązki głównodowodzącego sił NATO w Europie (SACEUR) i jednego z sześciu dowódców regionalnych wojsk USA na świecie. Również w Stuttgarcie mieści się dowództwo regionalne dla Afryki oraz dowództwo amerykańskich sił specjalnych w Europie.

Wiesbaden to siedziba dowództwa US Army Europe, czyli sił lądowych. W Ramstein jest sztab US Air Force Europe/Africa. Prawdopodobnie najbardziej strzeżonym miejscem nie są jednak kwatery dowódców, a znajdujący się w bazie lotniczej Büchel skład uzbrojenia, chroniący około 20 amerykańskich bomb jądrowych B-61, przeznaczonych dla samolotów Tornado niemieckiej Luftwaffe w razie wybuchu wojny.

Büchel oczywiście również znajduje się w południowo-zachodnich Niemczech, tam, gdzie wojska amerykańskie są najlepiej zakorzenione. Chodzi przecież również o to, by liczone w setkach miliardów dolarów zasoby były odpowiednio chronione, osłaniane kontrwywiadowczo i by żołnierze i oficerowie, nadal mieszkający tam z rodzinami, mogli się czuć naprawdę jak u siebie w domu. Wielu z nich do dziś traktuje Niemcy jak drugi dom.

Czytaj także: Ambasador USA przy NATO uważa, że nie ma planów stałej bazy w Polsce

Co prawda nadal najbardziej znanym amerykańskim żołnierzem, który kiedykolwiek służył w Niemczech, pozostaje Elvis Presley. Ale setki tysięcy innych ma z Niemiec dobre wspomnienia, włącznie z tymi, którzy dziś zajmują najwyższe stanowiska. Ba, rozmowy z amerykańskimi dowódcami wysyłanymi na ćwiczenia do Polski wiele razy dowodzą, że sami urodzili się w Niemczech, bo są którymś pokoleniem w służbie, a tata z mamą 40 lat temu mieszkali w którymś z niezliczonych miast garnizonowych, być może dokładnie tym, które wraz z gen. Pattonem zdobywał dziadek. W wojskowej kulturze USA i Niemcy tworzą jedność, a przeniesienie całej tej kultury tysiąc kilometrów na wschód wymagałoby kilkudziesięciu lat, inwestycji liczonych w dziesiątkach miliardów i decyzji politycznej przekraczającej perspektywę nawet dwóch kadencji prezydenta. Ani USA, ani Niemcy, ani Polska – potencjalny beneficjent takiej zmiany – nie są na to przygotowane. Dlaczego więc tak o tym głośno?

Trzęsienie ziemi w strukturze bezpieczeństwa Zachodu

Przeżywamy coś na kształt trzęsienia ziemi w strukturze bezpieczeństwa Zachodu. Samo dojście do władzy Donalda Trumpa z jego radykalnymi poglądami było kamieniem milowym, ale proces separacji USA od Europy trwał już wcześniej. Trochę ze względu na zrewidowane założenia strategiczne Ameryki, trochę ze względu na ambicje i potrzeby Europy, a najbardziej ze względu na stosunkowo mało prawdopodobny konflikt zbrojny NATO z Rosją. Trzeba przy tym zauważyć, że nawet rosyjska agresja zbrojna na Ukrainę i prowokacyjne wobec NATO zachowania Moskwy nie zmieniły zasadniczo żadnego z tych trzech filarów zmiany.

Nadal to nie ku Europie Ameryka ciąży strategicznie, nadal Europa ma nieco inne (a nawet coraz bardziej odmienne) ambicje i potrzeby obronne, a prawdopodobieństwo wojny z Rosją oceniane jest jako niewielkie. Co nie oznacza chwilowego – a daj Boże, trwałego – zapotrzebowania na wzmocnienie militarne europejskiej części NATO, czy to z pomocą USA, czy bez. Na ten strategiczny krajobraz nakładają się doraźne potrzeby polityczne. Prezydent Trump wydaje się coraz bardziej przekonany o własnej sprawczości na historyczną skalę (być może każdy prezydent USA z czasem tak ma) i chce „przywrócić sprawiedliwość”, gdy chodzi o ponoszenie kosztów bezpieczeństwa militarnego. Niewykluczone, że dopiero niedawno dowiedział się, że w Europie jest w sumie trzy razy więcej wojsk USA niż w Korei Południowej, a ćwiczenia też kosztują więcej.

Jego wściekłość na Niemcy, które wciąż odmawiają „płacenia na NATO”, musiała raptownie wzrosnąć. Gdy jednak zapyta wojskowych, a w którymś momencie albo do tego dojdzie, albo sami mu powiedzą, usłyszy, że jest trochę bezradny.

Bazy w Niemczech (a zwłaszcza dowództwa) są w istocie mniej związane z bezpieczeństwem samych Niemiec, nieco bardziej z bezpieczeństwem całego NATO, a tak naprawdę najbardziej służą jako narzędzie dla amerykańskiej projekcji siły poza Europę – na Bliski Wschód, w Afryce, częściowo też w coraz ważniejszej Arktyce. Ich wycofanie pozbawi USA efektywności i przełoży się ostatecznie na wyższe koszty operacji militarnych w tych rejonach świata.

Przeniesienie, choćby do przyjaznej, tańszej i stosunkowo bliskiej Polski, wymaga inwestycji, których gościnny rząd w Warszawie nie jest w stanie sam ponieść, czyli znowu podwyższy koszty w krótkim okresie. Można zaryzykować tezę, że wycofanie Amerykanów z Europy oznaczałoby koniec NATO, istotne przeniesienie ciężaru obecności wojskowej na wschód – jeszcze poważniejsze niż teraz tarcia polityczne w Sojuszu i ryzyko jego trwałego podziału. W Pentagonie mają tę świadomość. Można obstawiać w ciemno, że rekomendacja wojskowych będzie przeciwna.

A jeśli presja polityczna będzie nie do przezwyciężenia?

Najłatwiej wyobrazić sobie scenariusz opóźniania i ograniczania strat. Na rozkaz prezydenta Pentagon opracuje plan przemieszczenia baz i wycofania z Niemiec części oddziałów – poza tymi naprawdę niezbędnymi. W atmosferze politycznej burzy w Europie i Kongresie proces ten potrwa ze dwa lata, a jego finał zbiegnie się z wyborami prezydenckimi. Jeśli Trump zostanie przy swoim zamyśle i zostanie wybrany na drugą kadencję, Pentagon najprawdopodobniej już pod rządami nowego sekretarza obrony (mówi się, że wymuszony przez Trumpa odwrót z Europy oznacza dymisję Jamesa Mattisa) zacznie wdrażać plany, ale raczej niezbyt pospiesznie.

W strukturze wojskowej będzie przecież dominować podejście zdroworozsądkowe: realizujmy wolę prezydenta, ale w taki sposób, by nie zaszkodzić interesom USA. W tym czasie w Kongresie toczyć się będą boje o utrzymanie finansowania US Army Europe, która pod wpływem wydarzeń na Wschodzie dostała w ostatnich latach dodatkowe fundusze i sprzęt. Pamiętajmy, że wojsko w USA to liczebny i wpływowy politycznie elektorat. Wycofania ani przesunięcia na wschód nie uda się zakończyć w ciągu sześciu lat, proces ten będzie odwracalny. Tak samo jak okazało się do odwrócenia zarządzone przez Baracka Obamę wycofanie z Europy ciężkich jednostek pancernych, które wróciły po pięciu latach.

Sentyment do NATO w Ameryce będzie malał

W czasie gdy Pentagon będzie pracował nad „dużym” planem relokacji, nastąpić może mniejsza. W przyszłym roku powinna być w Kongresie przedstawiona analiza, choć jeszcze nie rekomendacja, ustanowienia stałej bazy dla brygady wojsk USA w Polsce. Konkurencja między rotacyjną a stałą obecnością trwa i niewykluczone, że znowu zwycięży ta druga opcja. Wtedy budowa instalacji dla brygady pancernej się zacznie, być może nawet tam, gdzie polski rząd chciałby całą dywizję – w Bydgoszczy czy Toruniu – ale oczywiście w ciągu kilku lat się nie skończy. Następny prezydent USA, Polski – ale też Rosji po 2024 r. – zastanie projekt rozgrzebany, ale nie ukończony. Z naszej perspektywy będziemy mogli powiedzieć, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ale nasza perspektywa to nie wszystko.

Jeśli rozdźwięk między USA a Europą będzie się pogłębiać, pronatowski sentyment w Ameryce będzie malał. Owszem, punktowo USA mogą nawet zwiększać swoją obecność wojskową, choćby w Polsce, krajach bałtyckich czy Rumunii. Na większą skalę jednak obrona Europy będzie wypierana z mentalności wojskowych (to potrwa najdłużej) i podatników, czyli wyborców, a zatem polityków w Kongresie.

Czytaj także: Magazyny amerykańskiej armii w Polsce? To już nieaktualne

Co więcej, z przyczyn naturalnych odejdzie pokolenie amerykańskich senatorów i kongresmenów, które mając na ustach wartości, a w głowie realne interesy USA, dążyło do objęcia Europy Wschodniej parasolem ochronnym Ameryki. Za dziesięć lat możemy się znaleźć w sytuacji, gdy już nie będzie „polskiego klubu” na Kapitolu, a NATO kojarzyć się będzie wyłącznie z jazdą na gapę. O ile NATO w ogóle będzie wtedy jeszcze istnieć. Historyczna sprawczość Donalda Trumpa na razie uderza w porozumienia krótkoterminowe, choć istotne, jak umowa JCPoA z Iranem, paryskie porozumienie klimatyczne ONZ czy NAFTA. Już słychać o wycofaniu się USA z WTO, filaru ładu światowego, choć w sferze bezpieczeństwa ekonomicznego, a nie militarnego. Nawet jeśli sam Trump w perspektywie najdalej sześciu lat odejście, jego „dziedzictwo” może przetrwać – a wtedy jest ryzyko, że nie przetrwa NATO.

Kolejne amerykańskie bazy w Polsce?

Czy rekompensatą upadku Sojuszu będą hipotetyczne amerykańskie bazy w Polsce? Nawet nieosiągalna w tej chwili dywizja pancerna to za mało, by skutecznie obronić Polskę w scenariuszu wielkiej wojny. Amerykańska obecność musiałaby mieć wymiar korpusu i oczywiście wymagałaby dwustronnego traktatu z gwarancją dosłania z USA dodatkowych sił wsparcia w razie konfliktu. Żołnierze przylecieliby na prawdopodobnie wtedy już istniejące wielkie lotnisko w środku Polski, ale pytanie, czy będące wtedy – w negatywnym scenariuszu – w innej rzeczywistości strategicznej Niemcy zgodziłyby się na transport sprzętu z portów? A jeśli nie, to czy polskie porty byłyby gotowe do przyjęcia amerykańskiego korpusu pancernego? Takich pytań z punktu widzenia laika można stawiać dziesiątki, wojskowi postawiliby ich tysiące.

Żadne z nich pewnie nie przekreśla perspektywy ustanowienia w Polsce samodzielnych stałych baz amerykańskich, ale wszystkie razem tę perspektywę oddalają poza horyzont zdarzeń przewidywalnych. Zwłaszcza że już 16 lipca po spotkaniu Trump–Putin możemy usłyszeć, że te wszystkie przewidywania są nieaktualne.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama